Poezye w nowym układzie. Tom I, Fragmenty/Głód
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Poezye w nowym układzie |
Podtytuł | Tom I, Fragmenty |
Wydawca | Nakład Gebethnera i Wolfa. |
Data wyd. | 1902 |
Druk | W. L. Anczyc i spółka |
Miejsce wyd. | Kraków |
Indeks stron |
IX.
GŁÓD.
Nie w purpurze, jak pożary,
Co zdobywczą idą klęską,
W rozpuszczonych na wiatr szatach,
W dymów stalowej przyłbicy,
I ogniste swe sztandary,
Całe w róż płomiennych kwiatach,
Pod obłoki górne niosą —
I siadają jak motyle
Gorejące, na wieżycy
I w dzwon biją pieśń zwycięską,
I jednoczą w dzikiej sile
Coś z rumaka stepowego,
Gdy się zerwie z uździenicy,
I coś z nagłej błyskawicy,
Gdy z gromowej padnie chmury...
Nie w żelazie, jako wojna,
Co z odkrytą piersią męską,
W łunach cała, w ręku z kosą,
Bohaterska i dostojna,
Grzmi pobudką na armatach
W takty serca młodzieńczego...
Płomiennym się orłem zrywa,
Śmierć bystremi siejąc pióry,
I jak meteor przelata
Ponad okręgami świata,
I okropność nawet swoją
Szeleszczącą sławy zbroją,
I błyskami swej purpury
Przed oczyma nam zakrywa...
Nie jak mór, w bólach wybladły,
Co tragicznym swym oddechem
Zieje, nie patrząc na kogo,
I straszliwie prostą drogą
Z beznamiętnym mknie pośpiechem,
Śmiertelnemi prześcieradły
Owijając nam stolice...
Co skrzydłami nietoperza
W marmurowy gmach uderza,
Rozsypując go w kostnice...
Co za sobą żgła swe wlecze,
I mogilnym tchnie powiewem,
Depcąc nagie, drżące serca...
Co napada, jak morderca,
I obraca w piersiach miecze
Pełne jadu, pełne trądu,
I goreje jak pochodnia,
Zażegnięta Bożym gniewem,
I za pierś chwyta przechodnia,
Bez wyroku i bez sądu...
Ale nędzny, szpetny, siny,
Owinięty w mgieł łachmany,
Chyłkiem pełznąc poprzez pole
Najuboższej gdzieś krainy,
Kędy bladzi wyrobnicy
Noszą, od dnia urodzenia,
Aż do ostatniego tchnienia,
Kainowy znak: »niedola«, —
Zdawna już przepowiadany
Przeczuć ludu smętnem echem,
Łez strumieniem długich deszczy
Gradem, co jak prorok wieszczy
Srebrne klątwy ciska z nieba,
Głuchym gromem nawałnicy,
I pochodem zbrojnym wód,
Głosem matek przeklinany,
Własnym trawiąc się oddechem,
Idzie bez kawałka chleba —
Głód!
Wygaszoną z łez źrenicą
Blaskom słońca naigrawa,
I odsłania swą prawicą
Wszystkie nędze, wszystkie rany,
I szept pokus rzuca w ciszę...
I oskarża ziemię całą,
Że dla żywych jest za małą,
I osłania nam naturę,
Jak mściwego ludom wroga,
Co wypełnia krwawe prawa
Bez litości, i bez Boga...
I wyroki swe ponure
Tysiącami grobów pisze...
Błędy, zbrodnie i wybuchy,
Straty żywych sił narodu,
Spadające w otchłań duchy,
Noszą czarny napis: »z głodu!«
Myśl się przed nim cofa drżąca...
Oto idzie rozłakniony,
Depcąc pola i zagony
Pod oczyma gwiazd i słońca...
Gdyby jego mdłe wnętrzności
Płodne były, bez litości
Szarpałby swój własny płód...
Już wyciąga dłoń swą siną...
Biada! biada ci kraino!
Głód!