Poezye w nowym układzie. Tom III, Pieśni i piosenki/Wieczorne pieśni

<<< Dane tekstu >>>
Autor Marya Konopnicka
Tytuł Wieczorne pieśni
Pochodzenie Poezye w nowym układzie. Tom III, Pieśni i piosenki
Wydawca Nakład Gebethnera i Wolfa.
Data wyd. 1903
Druk W. L. Anczyc i spółka
Miejsce wyd. Kraków
Indeks stron



WIECZORNE PIEŚNI


I.

Zmierzch przejrzysty, zmierzch liliowy,
Obłękitnił świat...
Cisza bije mi do głowy
Pieśnią pól i chat...
Słyszę, słyszę gdzieś w przestrzeni,
Tajnych haseł ruch,
Łzy otrzyjcie, uciśnieni,
Oto idzie duch!...

Zórz przeźrocze, sny prorocze,
Nowy wieszczą dzień...
Świt gdzieś w różach się trzepoce,
Choć go więzi cień...
Spocznij, spocznij, serce drżące,
Ból się skończy ten...
Oto w zmierzchach gaśnie słońce,
Idzie cichy sen!

Nędze ziemi nad smutnemi
Krótko mają moc...

Oto skrzydły gwiaździstemi
Letnia spada noc...
Przez mgły kędyś, przez tumany,
Słychać wiejski dzwon...
Spocznij duchu spracowany,
Przyjdzie, przyjdzie skon!






II.

Pójdę ja, pójdę drogą daleką,
Po górach wichrem, po niźniach rzeką,
Po chatach pieśnią, po polach ciszą,
Gdzie się na roli zboża kołyszą.

Pójdę ja, pójdę szumem po boru,
Jasnością we dnie, cieniem z wieczoru,
Po łąkach pójdę przędzą pajęczą,
W pogodę zorzą, po deszczu tęczą...

Pójdę ja, pójdę po miastach onych,
Co stoją w potu kroplach czerwonych,
I jako szare, znajome ptaszę,
Oblecę każde nędzne poddasze...

Po sercach pójdę snami cichemi,
Po myślach gwiazdą, co w dali mruga...
I tak po całej obejdę ziemi,
Jako szeroka i jako długa...


I łzy pozbieram, jak gorzką rosę,
I w obu dłoniach pełnych poniosę
Do tych dalekich świtu promieni,
Co się to od nich wschód rankiem mieni.

Może mnie dojrzy przyszłych dni słońce,
Nad mogiłami w dali wschodzące,
Może wypije łzy jasność cicha
Z rąk mych, jak rosę z kwiatów kielicha!






III.

A żebyś ty, jasne słonko,
Wiedziało,
Co na ziemi jeszcze cieniów
Zostało,
Nie padałobyś tak rychło
Za góry,
Za te lasy, w płaszczu tkanym
Z purpury!

Krótki dzionek do wieczora
Od wschodu...
Nie roztaje pierś zakrzepła
Narodu...
Nie nabiorą światłem myśli
Człowieka,
Kiedy słonko tak nam prędko
Ucieka!






IV.

A kiedy odchodzi leciuchną swą nogą,
To gasi za sobą słoneczko nad drogą,
I skrzydły unosi w posępne te mroki
Wiosenne marzenia, wiosenne uroki...
I woła do ciebie:
«Skończony twój dzień!
Pożegnaj ty młodość,
Idź w cień! idź w cień!»
Ach! gdzież znajdziesz drogę, wśród zmierzchu i mgły?
— Już rosa opada... To łzy! to łzy!

A kiedy odchodzi, raz jeszcze ramiona
Wyciąga do ciebie z ostatnim uściskiem...
Co w życiu najdroższem, co było ci bliskiem,
Omdlewa w pomroce — i gaśnie — i kona —
I woła do ciebie:
«Skończony twój dzień!
Pożegnaj ty miłość,
Idź w cień! idź w cień!»...
Ach! czemże żyć będziesz? Czem karmić twe sny?
— Już rosa opada... To łzy! łzy!


A kiedy odchodzi, zamiera świat cały,
I robi się dziwnie posępny i cichy...
I serce zamyka ten powój, ten biały,
Co ustom gorącym otwierał kielichy...
I woła do ciebie:
— Skończony twój dzień!
Pożegnaj ty szczęście,
Idź w cień! idź w cień!
Ach! gdzież się przytulisz? Ach gdzież spoczniesz ty?
— Już rosa opada... To łzy! to łzy!






V.

Oj rozżaliła się gwiazdka maleńka
Że w nocy świeci...
Oj! zapłakała samotna piosenka,
Że z wiatrem leci...

Gdybyż mi świecić, gdy zorza rozdmucha
Jutrznię różową!
Gdybyż mi śpiewać dla serca, co słucha,
Dobre da słowo!

Och, wypatrzyłam już oczy błyszczące
W tę nockę ciemną.
Och, wyśpiewałam już dumki palące
W głuszę daremną...

Kwiaty mnie senne nad ziemią uśpioną,
Dojrzeć nie mogą,
Ludzie piosenkę, sieroco rzucona,
Potrącą nogą...


Nocko zroszona, w twym cieniu perłowym,
Drżąc, świecić muszę...
Próżnio ty straszna, oddechem grobowym
Ziębisz mi duszę!

Komuż ja promyk i światło dam drżące
W drogę spóźnioną?
Komuż ja serce orzeźwię mdlejące,
Rozgrzeję łono?

Choćby mi ognie trysnęły z nad czoła,
Jak światła zdroje,
Nikt tu nie spojrzy i nikt nie zawoła:
Słonko ty moje!

I choćbym duszę oddała z płomieni
A z dźwięków ciało,
Ludzie, słuchając, nie staną wzruszeni...
Pieśń — jak to mało!

Zabierz mnie, srebrna, ach zabierz mnie w siebie,
Ty wstęgo mleczna!
Roznieś mnie, wietrze, po ziemi i niebie,
Gdzie cisza wieczna!

Albo mnie z czoła zrzuć, cichy błękicie,
Jak iskrę marną...

Albo mnie ptaszki pochwyćcie o świcie,
Nad ziemię czarną!

I niech w przestrzeni zagasnę nareszcie
Jak błysk co znika...
A wy mnie, szumy, po drzewach roznieście,
Gdzie puszcza dzika!

*

Oj, rozetliła się gwiazdka maleńka
W lekuchne cienie...
Oj, rozpłynęła się smutna piosenka
W ciche westchnienie!






VI.

Otrzyj czoło, wiosko licha,
Dosyć potu już!
Nocka idzie, nocka cicha,
W wianku białych róż na głowie,
W wianku białych róż!

Rzędem stoją jasne kosy,
Na nich ćmią się łzy...
Albo może z łąk tych rosy,
Albo oddech mgły w parowie,
Albo oddech mgły.

Hej! sukmaną wyszarzaną
Otrzyj, chłopie, stal!
Nie świeć ludziom łzą przelaną,
Ty się Bogu żal w złej doli,
Ty się Bogu żal!

Dosyć się łez starło połą
Zgrzebnej szmaty tej!

I te wsiąkną... Hej! wesoło
Huknij pieśnią! Hej, po roli
Huknij pieśnią... Hej!...

A obsiądźcież wkrąg ognisko,
Płomień buchnie wnet!
Bóg daleko — nędza blisko,
A dola gdzieś het, za górą...
A dola gdzieś — het!

Kto mi druhem, kto mi kumem,
Niech mi poda wtór!
Serca — biciem, lasy — szumem,
I ten ciemny bór — wichurą,
I ten ciemny bór!






VII.

Idzie lirnik, w lirę trąca,
Budzi senny blask miesiąca
Srebrzącego mgły...
Lirnik siwy, lirnik stary,
W świecie został nie do pary:
On — i pieśń — i łzy.

- «Wstańże, wstańże, druhu miły!
Pójdziem razem na mogiły,
Z lirą pełną dum...
Już powietrze się rozpieśnia,
Białem kwieciem drży czereśnia,
Lasem idzie szum...

Niechaj, kto chce, noc przemarni;
My dziś, stróże dwaj cmentarni,
Pójdziem trzymać straż...
Gdy w mogile duch zagada,
Dziad mu pieśnią odpowiada...
To ordynans nasz!


Sny i wróżby cichą nocą
Na powietrzu się trzepocą,
Jak więziony ptak...
Ja je schwycę, ja dosłyszę,
W lirze mojej ukołyszę,
Jak nadziei znak!

Słowik w olchach klaszcze, dzwoni...
Grzmi od stepów tabun koni,
Ukrainny duch!...
Komu noc — niech cicho zaśnie,
A mnie widno, a mnie jaśnie,
A mnie chwyta ruch!

Z rozwianemi idę włosy,
Oczy pełne gorzkiej rosy,
Piersi pełne łkań...
Po kurhanach okiem wodzę,
Dzwonię w lirę mą po drodze, —
Kto ją słyszysz — wstań!

Cicho, cicho, wioska drzemie...
Sen ogarnął całą ziemię,
Długi, ciężki sen...
My się tylko, my zostali,
Oba srebrni, oba biali —
Ja — i miesiąc ten!


Niech nam teraz do zarania
Pieśń słowicza tu podzwania
W rozgorzały słuch...
Cały w przeszłość wzięty, stoję
W tę miesięczną odzian zbroję,
Na kurhanie — duch!

A z perłowem zórz świtaniem
Strząśniem rosy, z mogił wstaniem,
Rozjaśnieni w cud...
I znów pójdziem po tej ziemi
Z duchy, w pieśni zaklętemi,
Pójdziem między lud!...

Idzie lirnik, w lirę trąca,
Budzi senny blask miesiąca
Srebrzącego mgły...
— «Wstańże, wstańże, druhu miły!
Pójdziem razem na mogiły
Ja — i pieśń — i ty!»






VIII.

Temu tylko pług, a socha,
Kto tę czarną ziemię kocha,
Kto ten zagon zna do głębi,
Kogo rosa ta nie ziębi,
Kto rodzinnych swoich pól
Zna wymowę — łzy i ból!

Temu tylko ostra brona,
Na kurhanach wyszczerbiona,
Kto ukochał lud w siermiędze,
Kto zna twardej doli nędze,
Kto wyciągnął, jako brat,
Dwoje ramion do tych chat!






IX.

Witaj zdrowy, roku nowy,
Nowej pracy dniu!
Choć nie zdejmiesz troski z głowy,
Nie przysporzysz snu;
Choć się człowiek nie dopyta
W nowe gody te,
Czy mu na chleb starczy żyta,
Czy go minie złe...
Choć nie będzie lżej bić młotem,
Ani ciągnąć pił,
Chociaż musi krwawym potem
Spotnieć — aby żył...
Przecież sercu jego miło
Witać nowy rok,
I w świat boży z nową siłą
Podnieść jasny wzrok.
Bo jest w piersiach u człowieka
Taka dziwna moc,
Że z nadzieją słońca czeka,
Choć na ziemi noc...

Bo w nim żyje siła taka,
Taki pęd w nim tkwi,
Że się zrywa lotem ptaka
Do jutrzejszych dni.
Hej! niech życzy — kto życzliwy!
Uściśnijmy dłoń...
Jedność bratnia, skarb prawdziwy,
Tego skarbu broń!
Jak się człowiek po gromadzie
Spojrzy w ciężki czas,
To na sercu rękę kładzie:
Jeszczeć kupa nas!






X.

OBIELIŁ NAM.

Obielił nam nasze chaty
Nowy dzionek złoty,
Widniej, widniej teraz ludziom,
Co w niej do roboty.

Do roboty — grodzić płoty,
Okopywać rowy,
Strzedz na siłę, co nam miłe,
Na ten roczek nowy!

Do roboty — lepić ściany,
Gdzie się która pada,
Boć ta chata, stoi lata,
Jeszcze od pradziada!

Do roboty — bić wyloty
Na słoneczną stronę,
Niech uderzy dzionek świeży,
W te ściany omszone!


Do roboty — przede wroty
Umieść czysto progi,
Wyrwać chwasty, cierń kolczasty,
Co nam rani nogi!

Do roboty — walić w młoty,
O kowadło życia...
W huku, w trzasku, w iskier blasku,
Krzesać serca bicia!

Do roboty — trząść wymłoty,
Co plewa, co ziarno...
Mieć na chleby, z własnej gleby
Mąkę, choćby czarną!

Do roboty — na kłopoty
Mieć pociechę w sobie...
Zdarzy dola, co jej wola,
Ja com winien — robię!






XI.

Hej, porosła bujna trawa,
Hej, porosła ta murawa,
Na tej ścieżce, na tej drodze,
Co ja po niej płacząc chodzę...
Płaczę, chodzę, pieśni śpiewam,
Łzami memi ją polewam!

Hej, porosły te mogiły,
Co mi drogę zastąpiły,
Zastąpiły moją drogę,
Ani słonka dojrzeć mogę...
Ani słonka, ani zorzy,
Zamroczył się dzionek Boży!






XII.

CIEMNYM LASEM.

Ciemnym lasem pieśni moje,
W niebo uderzyły,
Ciemnym lasem, co się puścił
Z prastarej mogiły!

I padł od nich cień na skraje,
Na te puste łany,
Gdzie od wiosny aż do wiosny,
Ugór nieorany...

I padł od nich cień daleki,
Aż na zachód słońca,
Zahuczały, zaszumiały,
Jak lira grająca...

Zahuczały, zaszumiały,
Jako bystre zdroje,
A w ich gęstwie słowik śpiewa:
Smutne serce moje!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Konopnicka.