Z za morza powraca!... ach leci tu, leci, Jaskółka pod strzechę, pod naszą...
A cichoż ty bosa, gromadko! sza, dzieci! Bo krzyki ptaszynę wystraszą...
Ach, śpiesz się dziewczyno, nie splataj warkoczy, Do strugi, za wioskę bież strzałą,
Nim ptaszka w niej skrzydła czarniawe umoczy, Ty w wodzie twarzyczkę myj białą.
Jeżeli się uda ten wyścig z jaskółką I staniesz ty pierwsza u wody,
To słońce przez lato, całując twe czółko, Smagłością nie przyćmi urody.
Hej, chłopcze tęskniący, śledź bystrem spojrzeniem Gdzie ptaszka gniazdeczko uściele,
Tam w późne dosiewki szlij swata z pierścieniem, A w zapust wyprawiaj wesele!
Ty, młoda gosposiu, wybiegnij z wrzecionem, Nim w locie się zwinie jaskółka,
Cieniuchną niteczkę pasemkiem srebrzonem Nawijaj, nawijaj u kółka;
A kiedy jesienią zaświecisz łuczywo I siędziesz prząść lniane włókienka,
To nitka, jak ptaszek, okręci się żywo, I równa, i mocna, i cienka.
Dziadusiu, babusiu, siadajcie u proga Pod przyzbą, na ławie dębowej,
Niech dla głów siwiutkich uprosi u Boga Jaskółka ten roczek, ten nowy!
Ach, leci!... ach, leci! powraca z za morza Do naszej wioskowej zagrody,
I czarnem skrzydełkiem pozdrawia rozdroża I łąki, i pola, i wody.
— «Witajcie! tak do was tęskniłam z oddali!
Dziś wracam z piosenką radosną...
Cóż słychać nowego? czy zdrowi? czy cali?
Czy żyją staruszki, jak jabłoń zsiwiali?
A Kasie, Maciusie czy rosną?
Ach! cóżto?... te same jak widzę, kłopoty I bieda, jak była przed laty!
Na drogach kałuże, wyboje, wywroty,
Podwórka nie strzegą ni drzewa, ni płoty, I dach się zapada garbaty!
Przez strzechę zmurszałą deszcz w chatę przecieka, A ściany się krzywią i paczą,
Jak gdyby nie były siedzibą człowieka,
Co ziemię tę potem uprawia od wieka, Lecz nędzną gospodą tułaczą.
Na twarzach znękanie i niechęć, i troski, Na ustach piosenka niedoli,
A dzieci wzrastają, jak płonne te kłoski,
Na dzikim ugorze zbujałe, wśród wioski, Bez myśli, bez czynu, bez woli.
Stęskniona leciałam przez morza, z nadzieją Wiosennych błękitów i słońca;
Lecz tutaj błękity nad wioską ciemnieją
I wichry lodowe czatują z zawieją, Tu zima i zima bez końca!
Och! gdybym ja mogła rozegrzać was pieśnią, Jak słonko tę rzeczkę pod lodem,
Myśl strząsłaby z siebie, co rdzą jest i pleśnią,
Duch zrzuciłby więzy, co lot jego cieśnią, I ludby się zbudził — narodem»!
— «O, spojrzyj! o, spojrzyj! to pierwsza jaskółka Pod gzymsem w skrzydełka trzepoce...
I w okna zagląda, i zwija się w kółka, I o coś się pyta, szczebioce...
Toż wiosna już! wiosna!... za tydzień, za drugi Mieć będę z fijołków bukiety...
Czy w polu już sieją?... czy orzą już pługi?» — «Najdroższa, czytajmy gazety».
— «O panie! o pani! słoneczko kwietniowe Przyświeca tak jasno, tak ładnie...
Czyż żaden płomyczek na główki, na płowe Wioskowych pacholąt nie padnie?
Czyż mi tak co wiosna trzepotać napróżno U okien skrzydłami czarnemi?
I kiedyż wybiegną ptaszynę podróżną Wieściami powitać dobremi?
I kiedyż gniazdeczko pisklętom uwinę Pod strzechą szczęśliwą, wieśniaczą?
I kiedyż tu światłem ubogą dziecinę, Jak chryzmem, na życie naznaczą?» —
— «Ach! widzisz, nie mogę dziś słuchać z uwagą; Myśl moja ucieka z jaskółką,
I leci nad wioskę odartą i nagą... Mój drogi! zajmijmy się szkółką!
Niech biedne te dzieci nie rosną tak dziko, Wszak kraj do ich czynów ma prawa»...
— «Hm! chłopu nauka, co najmniej ryzyko... Czytajmy, jeżeliś łaskawa!» —
— «O panie! o pani! za morzem, za sinem, Plon myśli runieje, dojrzewa...
I słowo tam pada nie dźwiękiem, lecz czynem, I wzorem, nie radą zagrzewa.
Ach, rzućcie wy w wiosce ziarenka oświaty, Dostatków maleńkie okruchy,
A wzniosą się czoła ku słońcu, jak kwiaty, I zbudzą się myśli i duchy!»
— «Najdroższy! chcę wiedzieć, dlaczego z pozoru Praw równość głosicie człowieka,
A przestrzeń odwieczna od chaty do dworu Tak zawsze boleśnie daleka?...
Dlaczego przed dzieckiem, panienką, paniczem Zsiwiałą swą głowę odkrywa
Staruszek, piast wiejski, z dostojnem obliczem? Kto bratnie rozerwał ogniwa?
Kto kraj śmiał zubożyć o siłę bez czynu? O myśl tę zmąconą, niejasną?
Czyż nie tem, co marnie przepada wśród gminu, Wymierzać nam niemoc swą własną?
Posłuchaj mnie, drogi! Czyż tyle już trudu, Czyż tyle mozołu potrzeba,
By światło nauki rozdmuchać dla ludu, Łaknącym zdrowego dać chleba?» —
— «Co?... może ja pierwszy mam zbijać wiatraki Z poczciwym Kiszotem w zawody?
I brudnych pastuszków zmieniwszy na żaki, Sam gęsi zaganiać od szkody?
A może wziąć książkę i, siadłszy na trawie, Nauczać z niej ludek, jak klecha?
Stąd widzę sąsiadów, jak patrzą ciekawie, Jak każdy się skrycie uśmiecha...
Być może, iż trudy się takie opłacą, Gdzie wille, gdzie fermy, szalety,
Lecz chłopu naszemu?... Jak, po co i na co?... Daj pokój!... Czytajmy gazety». —
— O słonko! świeć jaśniej, bo ziemia zakrzepła Rozbudzić się ze snu nie może...
O, więcej daj światła! i więcej daj ciepła! I rosy ożywczej, o Boże!