Kiedy zboża łan zakwitnie,
Gdy zachrzęsną kłosy żytnie,
Kiedy w modrą ranną ciszę
Pszenny dział się zakołysze
Jako fala poruszona
Od zagona do zagona,
To ci duszę załaskota
Pobrzęk srebra, podźwięk złota.
Szmer, a szmery... szum, a szumy...
Ot i w oku cień zadumy,
Ot i piosnka gdzieś daleka
Echem goni, łzą ucieka...
Z polnej gruszy kwiat opada,
Łan jak żywy z tobą gada...
Słuchasz, dumasz, by sierota,
Wpośród tego srebra, złota.
Ziemia czarna, zima długa,
Pot zalewa grządziel pługa,
Ani widu, ani słychu,
Kto łeb skręci temu lichu...
Już, już myślisz — nie dośpieje!
Już ci wicher rwie nadzieję,
Już ci w duszę rozpacz miota
O te łany srebra, złota...
Alić oto, z młodą wiosną,
Duch a siła w piersiach rosną!
Kiedy przejdzie się w zieleni
Majowego słonka ksieni,
Gdy się za nią śladem sunie
Smug za smugiem w złotem runie,
A z czarnego ziemi żebra
Tyle złota, tyle srebra...
Jużbyś nie rad z tego łana,
Gdzie ci kwiecia po kolana,
Gdzie nad tobą ciszę trąca
Skowronkowa pieśń dzwoniąca...
Jużbyś tylko wodził okiem,
Po tem polu, po szerokiem,
I wydychał dech żywota,
Wpośród tego srebra, złota!
Aż do samej, hen, jesieni
W oczach ci się pole mieni,
Co dnia na niem więcej chleba,
Co dnia kłosy bliższe nieba,
Co dnia miedza ciaśniej świta
Bławatami — na wskroś żyta,
I mak ledwo się migota
Z pośród srebra, z pośród złota...
Aż gdy rankiem brzękną kosy,
Wyschną w słońcu łzy i rosy,
Przepogodnym się błękitem
Niebo śmieje ponad żytem,
Już ci serce z smętku wskrześnie,
Polem pójdą nowe pieśnie,
Już ukoi cię pieszczotą
Nasze srebro, nasze złoto!
Już ci dusza poniewoli
Zapomina o złej doli,
O złej doli, czarnej roli,
O tej ranie co tak boli...
Już tym szumem urzeczona
Płynie, leci wzdłuż zagona,
Płynie, leci z swą tęsknotą,
Przez to srebro, przez to złoto!
Coby wiodła w chaty progi,
Między pola, między zboża!
Bodajże mi rannym świtem,
Pod tym cichym stać błękitem,
U własnego z chrustu płota,
Wśród naszego srebra, złota!