Poezye wydanie zupełne, krytyczne tom V/A gdyśmy zeszli nieco...

<<< Dane tekstu >>>
Autor Marya Konopnicka
Tytuł A gdyśmy zeszli nieco
Podtytuł Wojna (Z teki Grottgera)
Pochodzenie Poezye wydanie zupełne, krytyczne tom V
Wydawca Nakład Gebethnera i Wolfa
Data wyd. 1915
Miejsce wyd. Warszawa, Lublin, Łódź, Kraków
Źródło Skany na Commons
Indeks stron

VII.

A gdyśmy zeszli nieco, rzekła pani:
— »Oto jest rozstaj i krzyżowe drogi.
Chceszli, wywiodę cię już z tej otchłani,
Bo z prędka ciężkie tutaj przyjdą trwogi,
Od których więdnie wszelki duch człowieczy,
A gorsze od tych są poślednie[1] rzeczy«.

Rzekłem: »O jasna, ty wiesz. Ale ze mną
Jest miłość, która daje wielkie siły
I gwiazdą wschodzi tam, gdzie zewsząd ciemno,
I życiem dyszy na spodzie mogiły
I na dnie śmierci. A jam zrodzon w płaczu
I usta ziemi mówią mi: »Tułaczu«...

A jeśli skrzydło jaskółcze się przetrze
Skróś burzy, tedyć ją i duch przeminie«.
A ona, pilno patrząc na powietrze,
— »Człowiek tam jeden — rzekła — nędzny ginie,
Jak Judasz, wielki ów przedawca Chrysta«.
I szła, kwapiąca się i smętkiem mglista.


A ja, nie wiedząc, o czemby mówiła,
Za wiewem szat jej szedłem zadumany.
A wiodła nas tam ścieżeczka pochyła,
W dół spadająca od leśnej polany,
Na której łuny gorzały zachodnie,
Z wierzchołów sosen zatliwszy pochodnie.

A w dole, jako zroszone mrowisko,
Kiedy je oścień podważy od spodu,
Czerń widać było i obozowisko
Zbrojnego, różnych zawołań narodu,
Skąd jak kipiątek z kotła i jak pary,
Huk bębna buchał i zmieszane gwary.

I wnet rozległo się przed nami pole,
Które w siności onej przedwieczornej,
Podobne wodzie wielkiej i jeziornej,
Pod oparami stało, a w półkole,
Białością płócien bijąc w zachód złoty,
Jak wzdęte żagle, bielały namioty.

A tam, gdzie pani moja mnie wywiodła,
Wzgórek był, wyspie podobny, nieduży,
A na nim w wielkich blaskach stała jodła,
Strzaskany mając czub, jak maszt wśród burzy,
I bursztynowych żywic pełne wnęki
I grube, smolne, z pnia sterczące sęki.

Ledwie objąłem wzrokiem to widzenie,
Gdy zabrzmiał hejnał, bo gasło już słońce,
I wnet z mrowiska tego wyszły cienie
I pod trąb głosem szły roty milczące,
Wijąc się zwolna w przeguby ogromne.
Stanęli.

...Nigdy tych głów nie zapomnę,
Co się odkryły nagle pod jasnością

Grającej zorzy i pod łuną krwawą
I zaświeciły wygoloną kością
Czaszek, do których śmierć miała już prawo.
Bo z życiem o nie ciągnęła już losy
I ustawiła je — pod rozmach kosy.

Cisza przez chwilę, potem bęben. Potem
Buchnęła wielka pieśń z olbrzymią siłą
I pod tem niebem otwartem i złotem
Tysiąc się głosów, jako wicher, wzbiło
I tysiąc głosów, jak wicher, opadło.
Spojrzałem, słońce zczerniało i zbladło.

I znowu cisza i znów bęben. Poczem
Znów się zerwała pieśń i jęk modlitwy
Z takiem ogromnem natchnieniem proroczem
Śmierci i z taką dziką wrzawą bitwy
I z takim płaczem i z taką żałobą,
Że słońce łuny zgasiło za sobą.

A wtedy pod tą siną, trupią zorzą
Rozbrzmiało wielkie »amen«, jak grzmot w górach,
I zobaczyłem nagle rękę Bożą,
Pięciu palcami rozwartą na chmurach,
Lecz nie ojcowską i błogosławioną,
Tylko gróźb pełną i krwi i czerwoną.

Więc strach uderzył we mnie, jak błysk gromu,
I szat mej świętej chwyciłem się z trwogą.
A ona: — »Oto idziesz z nieszczęść domu
I z domu gniewu idziesz czarną drogą,
A jeszcześ nie zwykł i mrużysz powieki:
Zaprawdę, ludzki duch — jest duch kaleki«.

A gdy mówiła jeszcze, ono wzgórze,
Kędyśmy stali, tłum wielki otoczył,

Ciągnąc człowieka jednego na sznurze.
A człowiek miotał się i pianą broczył,
A ci, co bliżej byli, rudą błotną
Ciskali w niego i mową sromotną.

A kiedy przyszli nawprost onej jodły,
Która, drżąc w sobie, dawała szum mały,
Poznałem, iż był markietan, człek podły,
Jakich za każdym obozem psy gnały;
Ale u tego znalazły się sprawy
Insze, bo szpieg był i przedawczyk krwawy.

Ohydnie rwał się i rzucał na smyczy,
A z członków kręte uczynił gadziny;
Lecz choć znać było, że dusza w nim krzyczy,
Niemy miał język, zdrętwiały i siny.
I to widziałem, że go od powroza
Śmiertelniej dławi strach i trupia zgroza.

A święta moja, cofnąwszy się krokiem
I patrząc z wielką litością na tłuszczę,
— »Prosiłam — rzecze — lecz Pan się obłokiem
Pomsty otoczył i rzekł: »Nie odpuszczę!«
Straszną ten śmiercią tutaj zginąć musi...
Zaprawdę, wojna Boga nawet kusi«.

I szła, spuściwszy głowę, aby onej
Rzeczy nie widzieć, co się tam czyniła.
A była gwieździe podobna zgaszonej,
Bo u tych bożych nie zawsze jest siła.
A zaraz przypadł wichr i skłębił chmury
I mrok się rzucił nagły...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Konopnicka.
  1. T. j. następne, ostatnie.