Skrzą się łez perły, męki rubiny,
Szafiry marzeń, djamenty-czyny...
Płonie korona w stu tęcz wybuchy,
Ale jej spoić nie mogą duchy.
Wiek im po wieku rzuca klejnoty...
— A długoż jeszcze onej roboty?...
Kiedyż, o duchy, jasna korona
Nad czołem Polski błyśnie skończona?...
Na zakowadle pali się tęcza...
— Hej, nie możemy spoić obręcza,
Bo nam polnego brak jest kamienia,
Co go wszechmiłość w brylant zamienia!
— A gdzież, a kiedyż znajdzie się ony
Kamień-spoiciel polskiej korony?...
A gdzież, a czyjeż znajdą go ręce?
O jakiej zorzy, albo jutrzence?...
— Idźcie na góry, idźcie w doliny,
Gdzie pomierzch siedzi mroczny a siny;
Idźcie skróś ciernia, idźcie skróś głogów,
Tam gdzie noc siedzi u chatnich progów!
Każdy z pod serca wykrzesaj płomię
I nieś przed sobą światło widomie,
Miłości bratniej światło nieś boże
O każdą jutrznię, o każdą zorzę!
W ugornej pustce, na polu głuchem
Rozpłoń ofiarą, rozgorzej duchem;
Niech na wiekowych mroków rubieży
Dzień się zajarzy, dzień niech uderzy!
A gdy oświtnie brzask w każdej strzesze,
Wstaną uśpione w ciemnościach rzesze,