Pojedynek na tomahawki czyli Topór wojenny wykopany/13
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pojedynek na tomahawki czyli Topór wojenny wykopany |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 17.2.1938 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
W kilka dni później wyruszył na wschód konwój pod dowództwem Buffalo Billa i jego towarzyszy. Składał on się z dwustu ludzi, dobrze uzbrojonych i gotowych do walki, gdyż w okolicy znów pojawiły się bandy Sjuksów, plądrując mniejsze osady.
Podróż była tak spokojna, że stary Nick Wharton krzywiąc się z niesmakiem, mówił:
— To się staje nudne! Przez dziesięć dni nic, tylko jeść, pić i palić fajkę. Czyżby nasi starzy przyjaciele, Sjuksowie, zapomnieli o nas?
— A mnie instynkt mówi co innego — wtrącił Dziki Bill. — Zdaje mi się, że spotkamy się jeszcze z Czerwonoskórymi. Napewno śledzą oni nas od pewnego czasu.
Konwój zatrzymał się na noc. Rozpalono ognisko, przy którym rozsiedli się wywiadowcy i koloniści, gawędząc i paląc fajki. Konie i muły puszczo na trawę. Wśród podróżnych znajdowała się też pewna ilość kobiet i dzieci, które dążyły na wschód wraz ze swymi mężami i ojcami.
Buffalo Bill sprawdził, czy wszystko w obozie jest w porządku, porozstawiał liczne straże i powrócił do ogniska.
— Czy nie zauważyliście nic podejrzanego? — spytał swoich dwóch przyjaciół.
Nick Wharton odpowiedział znudzonym tonem:
— Niestety, ani śladu Sjuksów, ani innych Czerwonoskórych. Twierdzę w dalszym ciągu, że podróż będzie miała przebieg niebywale nudny. Bill Hickock utrzymuje wprawdzie, że zanosi się na jakąś awanturę, ale nie mam zaufania do jego przeczuć.
— A jednak przeczuwam, że będziemy mieli jakieś urozmaicenie — rzekł Dziki Bill z przekonaniem. — Czuje to w kościach.
— W każdym razie należałoby czuwać tej nocy! — rzekł Król Granicy. — Na nas ciąży odpowiedzialność za życie i mienie tych ludzi, a wiecie, że Wielki Róg wciąż grasuje w okolicy i napewno nie myśli wyrzec się zemsty! Będę czuwał dzisiejszej nocy.
— I ja! — zawołał Dziki Bill.
— Nie przymknę przez całą noc ani jednego oka — rzekł stary Nick. — Posiedzę przy mojej starej klaczy, Dianie. Wyczuwa ona Indian w odległości stu mil. —
Właśnie Nick ziewał z nudów, ukazując swe wspaniałe uzębienie, gdy Diana, która czuwała wraz ze swym panem, zaczęła drżeć na całym cięte i zarżała donośnie kilka razy.
— Oho! — rzekł Nick Wharton. — Zanosi się na małą rozrywkę. Niech mnie oskalpują stare squaw, jeśli nie mamy Indian na karku!
Niebawem nadjechał z sąsiedniej placówki Dziki Bill i zawołał:
— Indianie!... —
Natychmiast połączono wozy łańcuchami i ustawiono je kołem, tak że tabor wyglądał jak mała forteca.
Między wozami ulokowali się wywiadowcy i osadnicy z bronią gotową do strzału, a w środku koła siedziały kobiety i dzieci, których zadaniem było ładowanie broni.
— Sądzę, że Sjuksowie zaatakują nas o świcie. Nie lubią oni walki w nocy i sądzą, że początek dnia jest najpomyślniejszy dla działań wojennych — rzekł Cody. — Jesteśmy jednak gotowi na ich przyjęcie. —
Gdy zabłysło blade światło poranka, nagle ukazała się w pobliżu wielka banda Sjuksów na koniach. Wyjąc jak stado szatanów rzucili się ze wszystkich stron na obóz, spodziewając się łatwego zwycięstwa. Pomylili się jednak. Grad kuł padł z poza wozów na wojowników indyjskich, którzy gęsto zaczęli padać z koni.
— Strzelajcie do nich, gdy będą tuż obok taboru! — zawołał Buffalo Bill. — Strzały są wtedy cenniejsze!... —
Indianie cofnęli się nieco i po chwili ruszyli do następnego ataku. Biali pozwolili im dotrzeć do samego prawie taboru, a potem gęsta kanonada uczyniła tym większe spustoszenie wśród napastników.
Wielka ilość wojowników pozbawiona była wierzchowców, które padły pod nimi. Wielu Indian było rannych. Należało więc zmienić taktykę ataku.
Czerwonoskórzy zaczęli krążyć w pewnej odległości od taboru. Okrążali oni obóz dokoła, zacieśniając coraz bardziej koło. Chcieli w ten sposób zmniejszyć celność strzałów białych. Niewiele im to jednak pomogło. Wojownicy nadal gęsto padali z koni, a osadnicy wciąż trzymali się dzielnie.
Wreszcie Sjuksowie zdobyli się na jeszcze jeden sposób. Wielu z nich padało z koni, udając rannych i kryjąc się w wysokiej trawie podpełzali do obozu. Usiłowali oni wpełznąć w obręb wozów i wszcząć z białymi walkę na białą broń.
Podstęp ten nie uszedł jednak uwagi Dzikiego Billa, który celnymi strzałami raził tych śmiałków.
Straty białych były nieznaczne. Kilku mężczyzn było lekko rannych, a jedna z kul indyjskich urwała staremu Nickowi kawałek... kapelusza.
Czerwonoskórzy cofnęli się nieco i po pewnym czasie z nieludzkim wyciem rzucili się do ostatniego decydującego ataku. Walka rozgorzała na nowo.
W pewnej chwili Buffalo Bill spostrzegł, że jeden ze Sjuksów zeskoczył z konia i ukrył się w trawie. Najwidoczniej miał on zamiar wtargnąć do obozu, lecz Cody nie mógł go unieszkodliwić, gdyż Czerwonoskóry bardzo zręcznie krył się w zagłębieniach terenu.
Cody nie dał się jednak zaskoczyć. Pozwolił Czerwonoskóremu zbliżyć się i zwarł się z nim w walce wręcz.
Sjuks rzucił się na Króla Prerii z dzikim okrzykiem nienawiści i Buffalo rozpoznał w nim Wielkiego Roga, którego już raz pokonał w pojedynku.
Wielki Róg walczył jak wcielony szatan, lecz w końcu uderzenie kolbą karabinu powaliło go na ziemię. Powstał i jeszcze raz chciał rzucić się na Cody’ego, lecz celny strzał Dzikiego Billa położył kres walce.
Widząc śmierć swego wodza, Sjuksowie wydali okrzyk przerażenia i po chwili rozproszyli się w popłochu po prerii.
Wielki Róg odbył swą ostatnią walkę.
Śmierć wodza zmusiła Sjuksów do zakopania topora wojennego i od tego czasu tabory kolonistów bez obawy wędrowały w głąb Dalekiego Zachodu.