Pojedynek na tomahawki czyli Topór wojenny wykopany/4
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pojedynek na tomahawki czyli Topór wojenny wykopany |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 17.2.1938 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Krąg straszliwych bestii zacieśniał się coraz bardziej. W ciemności połyskiwały krwawe ślepia, słychać było złowrogi skowyt... Wilki gotowały się do uczty.
Lecz Ruth była nieodrodną córą stepu i nie zamierzała poddać się bez walki. Wiedziała, że gdyby udało jej się utrzymać zwierzęta w pewnej odległości, do brzasku, miałaby szansę ratunku, gdyż wilki nie atakują człowieka w dzień.
Nie wahała się długo. Zerwała z siebie kurtkę myśliwską i wymachując nią nad głowa zaczęła głośno krzyczeć.
Skutek był nadzwyczajny.
Wilki, przerażone dziwnym zachowaniem się swej ofiary, cofnęły się nieco i rozluźniły pierścień, otaczający dziewczynę.
Ruth dostrzegła, że krąg wilków jest w jednym punkcie nie dość szczelny i nadzieja napełniła jej serce. Wymachując coraz energiczniej trzymaną w ręku częścią ubrania, ruszyła w tym kierunku. Wilki cofnęły się jeszcze o kilka kroków. Ruth postawiła teraz wszystko na jedną kartę — biegnąc co sił rzuciła się w ciemności nocne w to miejsce, gdzie nie było widać jarzących się wilczych ślepi. Nie odwracała się do tyłu, lecz wyraźnie usłyszała za sobą ich ciche kroki, które ciągle się zbliżały... Cóż wierzchowiec stał się łupem hordy drapieżców prerii...
Lecz nie wszystkie wilki pozostały przy koniu. Kilka słabszych i drobniejszych wilków, nie czując się na siłach, by zdobyć godną część łupu, ruszyło w ślad za uciekającą dziewczyną. Ruth słyszała za sobą ich ciche kroki, które ciągle się zbliżały... Cóż robić?... Las był oddalony już tylko o kilkadziesiąt kroków. Byle dotrzeć do pierwszych drzew... Dziewczyna zrzuciła za siebie trzymana w ręku kurtkę. Bestie zatrzymały się na chwilę i rzuciły się na domniemaną zdobycz, szarpiąc ją ostrymi kłami. Ta chwila ocaliła Ruth. Nad głową jej zaszumiały konary pierwszych drzew, po chwili dziewczyna siedziała już na drzewie. Była bezpieczna.
Wilki krążyły dokoła grubego pnia, warcząc złowrogo, a niektóre usiłowały dosięgnąć swej ofiary skacząc w górę. Ruth była jednak spokojna — gałąź była zbyt wysoka. Dziewczyna wiedziała zresztą, że musi siedzieć na drzewie tylko do świtu. Potem wilki znikną, gdyż polują one tylko w mrokach nocy.
Wreszcie, po kilku godzinach, zajaśniała jutrzenka, a po tym wzeszło słońce, którego promienie zwiastowały wybawienie dla bohaterskiej dziewczyny.
Ruth siedziała jeszcze długo na drzewie po odejściu wilków. Czekała, aż nie znikną zupełnie z okolicy. Wreszcie odważyła się zeskoczyć z drzewa. Stała przez chwila nasłuchując i badając wzrokiem okolicę, lecz niebezpieczeństwo już nie groziło.
Dziewczyna była tak wyczerpana, że słaniając się na nogach, ostatnim wysiłkiem dowlokła się do wielkiego dębu, którego potężny pień był spróchniały i wydrążony. W wydrążeniu tym, osłoniętym gałęziami wysoką trawą, Ruth ułożyła się i zapadła w głęboki sen.
Ruth spała zaledwie kilka godzin. Obudziły ją jakieś głosy, które rozległy się echem po niewielkim lasku. Były to głosy Indian, którzy rozmawiali miedzy sobą w narzeczu Sjuksów. Ruth nieźle rozumiała narzecza indyjskie, gdyż od najmłodszych lat żyła wśród prerii, przysłuchiwała się więc uważnie rozmowie Czerwonoskórych, ukryta w swym schronieniu.
Dziewczyna poznała wśród innych głosów głęboki bas Wielkiego Roga, wodza Sjuksów. Skuliła się w wydrążonym pniu i trwała tak bez ruchu, aby Indianie nie spostrzegli jej obecności.
Poprzez szczelinę w drzewie mogła teraz dobrze obserwować Sjuksów. Rozpalili oni ognisko na niewielkiej polanie w pobliżu ukrycia dziewczyny i zapaliwszy fajki, poważnie rozprawiali o ostatnich wydarzeniach. Konie ich stały nieopodal, puszczone na trawę. Zdawało się, że Czerwonoskórzy zatrzymali się na dłuższy wypoczynek.
— Wilki nie pozwoliły umknąć squaw o bladej twarzy — rzekł Wielki Róg. — Biała Róża, o obliczu koloru śniegu na prerii i o włosach podobnych do złotych nitek, zginęła wśród prerii!
Inni wojownicy poważnie przytaknęli wodzowi. Widzieli oni ślady straszliwego pościgu i szczątki konia, pożartego przez wilki. Nie przypuszczali, że dziewczynie udało się ujść z życiem i dlatego, na szczęście, nie czynili poszukiwań w okolicy. Nie zwracali też uwagi na wydrążony pień, ukryty za barykadą z gałęzi, w którym przebywała Ruth.
Wojownicy dołożyli drzew do ogniska i przygotowywali się do przyrządzenia posiłku. Rozsiedli się wygodnie wokół ogniska i wydobyli zapasy.
Nagle zjawił się jeszcze jeden Czerwonoskóry, wysłany uprzednio na zwiady przez wodza i zawołał:
— Blade twarze dążą cwałem przez prerię zmierzając wprost do lasu!...
— Ilu ich jest?... — spytał Wielki Róg z ożywieniem.
— Czternaście bladych twarzy, dobrze uzbrojonych i na dzielnych rumakach znajduje się w odległości około trzech mil od nas — odparł wywiadowca.
Wódz wydał rozkaz odjazdu. Indianie dosiedli koni i po chwili tylko popiół ogniska świadczył o ich pobycie w lasku.
Siły moralne i fizyczne Ruth były na wyczerpaniu. Po odjeździe Czerwonoskórych zapadła w swej kryjówce w głębokie omdlenie.
W pół godziny później jeździec o wspaniałej, atletycznej postawie, z pod kapelusza którego wysuwały się niesfornie długie włosy, zatrzymał swego rumaka obok drzewa, w którym spała Ruth. Za nim podążało trzynastu cowboyów, których ogorzałe oblicza i śmiało patrzące oczy, świadczyły, że są prawdziwymi „jeźdźcami granicy“. Wszyscy byli dobrze uzbrojeni, a konie ich należały do najszybszych rumaków prerii.
Dowódca uważnie zbadał ślady dokoła drzewa. Przedtem, na stepie, napotkał on na kości wierzchowca Ruth, teraz szukał śladów jeźdźca. Poszarpana kurtka dziewczyny mogła świadczyć o tym, że wilki pożarły również jeźdźca, lecz wywiadowca nie ustawał w poszukiwaniach. Drobne gałązki u stóp jednego z drzew wskazywały na to, że człowiek prześladowany przez wilki schronił się na drzewie — musiał więc znajdować się gdzieś w okolicy. Idąc wciąż śladami dziewczyny, dowódca cowboyów dotarł wreszcie do jej schronienia. Odchylił gałęzie i uśmiech rozjaśnił jego męskie oblicze: — Oto, co znalazłem! — zawołał do swych towarzyszy.
Lecz dziewczyna nie obudziła się z omdlenia. Ocuciły ją dopiero długie starania wywiadowców.
Gdy Ruth otworzyła oczy, twarz jej zajaśniała radością. W wybawicielu swym rozpoznała Króla Granicy — Buffalo Billa.
— Buffalo Bill! — zawołała. — Jestem ocalona...
Lecz dzielna dziewczyna natychmiast przypomniała sobie o swych przyjaciołach, którzy tymczasem pozostawali w rękach Siuksów.
— Musicie natychmiast ruszyć naprzód! — zwróciła się energicznie do Buffalo Billa. — Musicie uratować starego Nicka Whartona i Jacka Hayesa. Jeśli się spóźnicie, grozi im okrutna śmierć przy palu meczami!...