Gdy trzej wysłańcy, z trzech stron jeźdźca stali,
I na odpowiedź w milczeniu czekali,
Nadbiegł i czwarty od zachodniej strony;
Znać pędził szybko, bo koń był spieniony,
A na ognistym przybywał rumaku
Wronym bez zmiany. — Sam, dorodny młodzian,
Od stóp do głowy, w czarne szaty odzian,
Tylko miał orle pióro przy kołpaku.
Wraz za nim, łuna smugami krwawemi,
Coraz się wyżej wznosiła od ziemi,
Szła do pół nieba — jak gdyby odbicie
Stepów płonących, na nocy błękicie.
Przybyły, ręką wskazał na pożary...
„Tam walka! — spór to dawny, jak świat stary,
Dzikich najeźdźców co za łupem gonią,
I tych — co swobód i swej ziemi bronią.“...
A nachylając się do jeźdźca ucha,
Szepnął mu słowo, — tym jednym wyrazem
Tak rozpłomienił młodzieńczego ducha,
Że bez wachania wyrzekł: — „jedźmy razem!“ — Jakoż — dwaj jeźdźcy wespół się objęli,
Pomknęli czwałem i w ogniach zniknęli.