<<< Dane tekstu >>>
Autor Anonimowy
Tytuł Postrach Londynu
Pochodzenie
Przygody Zagadkowego Człowieka
Nr 20
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 24.5.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozżarzone igły

Harry Dickson znalazł się w kryjówce „Piratów Tamizy“. Uwolniono go z więzów. Detektyw doszedł do przekonania, że nie było żadnych możliwości ucieczki.
Sprowadzono go do wielkiego ponurego pokoju, pełnego łupów, pochodzących z rabunku. Na środku znajdował się olbrzymi stół zastawiony butelkami alkoholu i resztkami kolacji, w której prawdopodobnie przeszkodził bandytom alarm, jaki detektyw wywołał swym pojawieniem się.
Harry Dickson obliczał ilość uczestników. Było ich dwudziestu ośmiu. Wielu z nich poznał jako popularne osoby ze świata przestępców. Niejednokrotnie miał już z nimi do czynienia. Pocieszyła go myśl, że sam nie został przez nich poznany. Zawdzięczał to temu, że pracował przeważnie w charakteryzacji i przebraniu.
— Przeniosę się na tamten świat, ale nie dowiedzą się kim jestem, — pomyślał z gorzką satysfakcją.
W tej chwili na salę wszedł Blackwell. Przyjęto go głośnymi okrzykami. Nie zwracając na nich uwagi, usiadł za stołem.
— Przyprowadzić tego psa! — rozkazał wskazując więźnia. — Sprawa z nim będzie krótka. Muszę tylko stwierdzić, od kogo dowiedział się on, że w domu na Deptfort-Street urządziliśmy sobie przystań.
„Łysy“ schwycił detektywa za kark i kopniakiem pchnął go na przód.
Harry Dickson zatrzymał się w odległości kilku kroków od Blackwella.
— Coś ty za jeden? — zapytał herszt, mierząc go spojrzeniem od stóp do głowy. Poznaję cię!
— Tym lepiej! — odparł spokojnie detektyw. — Nie będę potrzebował się przedstawiać.
Blackwell zagryzł wargi.
Nie miał naturalnie najmniejszego pojęcia, kim jest więzień i przypuszczał, że gdy go zaskoczy, sam powie mu swoje nazwisko.
— Przyznaj się, że jesteś szpiclem!
— Ja? — roześmiał się Harry Dickson. — Nie mam nic wspólnego z policją. Wiem, że jesteście ludźmi, którzy mają otwartą głowę do interesów i przybyłem tu na wyspę, aby... zaproponować wam coś korzystnego.
— Kłamiesz! — ryknął Blackwell. — Po co w takim razie skrępowałeś „Łysego“?
— Nie miałem do niego zaufania. Myślałem, że jest z policji i unieszkodliwiłem go na jakiś czas.
— Mnie nie oszukasz! Chciałeś mnie przecież zabić! Nie postępuje się w ten sposób kiedy przybywa się z interesem. Uprzedzam cię... liczę do trzech i jeżeli nie odpowiesz jak się nazywasz i w jakim celu przedostałeś się na wyspę, zastrzelę cię, jak wściekłego psa!
— Raz! Dwa! Trzy!.... — liczył pirat i wściekły rzucił broń na stół.
Detektyw nie drgnął nawet, utkwiwszy pogardliwe spojrzenie w bandycie. Wiedział, że nie pozbędzie się go w ten sposób.
— Namyśliłem się! — zawołał Blackwell. — Ten rodzaj śmierci byłby za szybki i za łagodny. Musimy ci dać nauczkę. Słuchajcie, towarzysze. Mam dla was propozycję.
— Cisza! Cisza!... Herszt chce mówić! — rozległ się głos. Piraci Tamizy poczęli tłoczyć się do stołu.
— Ten szpicel chciał nas zdradzić! — Zaczął Blackwell. — Ale my będziemy tak wspaniałomyślni i szlachetni że puścimy go wolno. Ale, — dodał z okrutnym uśmiechem — musimy mu wybić na przyszłość z głowy, chęć ponowienia odwiedzin. Ukarze go nasza mała igiełka! Zapomni na zawsze o swojej nocnej eskapadzie. Później odstawimy go do Londynu i na piersi wypalimy mu gorącym żelazem takie ostrzeżenie: „Oto jaki los czeka wszystkich policyjnych szpiegów“.
Słowa herszta wywołały powszechny entuzjazm.
— Niech żyje Blackwell! Niech żyje herszt! Igła dla szpicla!
— Przywiążcie go do krzesła! — rozkazał Blackwell.
Dziesięciu bandytów rzuciło się na detektywa, który nie opierał im się wcale, oszczędzając siły na później.
Na razie nie było żadnej możliwości ucieczki. Oczy wszystkich obecnych utkwione były w niego. Każdy jego ruch był pilnie strzeżony.
— Smutny koniec! — pomyślał Harry Dickson. — Umieram na posterunku... Chciałem uwolnić ludność Londynu od tych przestępców, ale tym razem.... przegrałem!
Tymczasem jeden z piratów postawił na stole małe naczynie wypełnione płonącym spirytusem. „Łysy“ przyniósł pudełko i otworzył je przed oczami detektywa. Zawartość jego stanowiły igły najrozmaitszych wielkości. Wszystkie były bardzo cienkie i wyostrzone.
— Do roboty towarzysze! Rozpalcie igły do białości.... ja sam się nim zajmę! Koniec z tobą, szpiegu! Za dwie minuty nie będziesz już człowiekiem, ale bydlęciem, które potrafi tylko chodzić na czterech łapach i wydawać nieartykułowane dźwięki.
— A ty będziesz za to wisiał! — odpowiedział detektyw pewnym głosem, utkwiwszy w bandycie spojrzenie pełne nienawiści. — A kiedy będziesz miał stryczek na szyi, pomyśl o mnie!
„Łysy“ obracał igłę przez kilka minut nad błękitnym płomieniem.
— Rozgrzała się do białości.... — rzekł wreszcie.
— Teraz, kapitanie, wbij ją w czaszkę.
Szybkim ruchem Blackwell pochwyci! igłę. Lewą ręką ujął detektywa za kark, zmuszając go do nachylenia głowy.
Harry Dickson zacisnął zęby...

W powietrzu uniósł się zapach spalenizny.
Czerwona igła znalazła się w bezpośrednim kontakcie z włosami detektywa. Nastąpiło ukłucie... Harry Dickson zaniknął oczy... igła powoli przebiła skórę.
— Zaczekaj! Blackwell — krzyknął nagle jakiś kobiecy głos — nie zabijaj go... W każdym razie nie teraz. To Harry Dickson, detektyw!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: anonimowy.