Potworna matka/Część trzecia/XVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Potworna matka |
Podtytuł | Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki |
Wydawca | "Prasa Powieściowa" |
Data wyd. | 1938 |
Druk | "Monolit" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Bossue |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Lucjan zatrzymał się przy stacji, wskoczył do dorożki i zawołał:
— Montmartre.... ulica Kanoniczek... jedź żywo...
Challet jechał w odległości kilkunastu kroków za Lucjanem.
W chwili gdy młody człowiek wchodził do domu matki, agent wysiadł z dorożki.
Odźwierny, ujrzawszy Geberta, zbladł okropnie.
— To pan — jąkał — panie Lucjanie...
— Ja, sam — dobry panie Benoit; puść mnie do matki, pilno mi ją uściskać!...
— Nie... nie... nie idź tam, panie Gobert...
— Dlaczego? — zapytał Lucjan, blednąc. — Czy moja matka chora?... Pozwól mi przejść.
— Mój Boże! czy to podobieństwo!... Nie, nie puszczę pana... Matka pańska już tu nie mieszka...
— Gdzie ona jest? Może także aresztowana.
Benoit starał się zastąpić mu drogę.
— Powiedz mi prawdę! — wołał Lucjan głosem złamanym. — Co się stało?
— Niestety! matka pańska nie żyje!...
— Nie żyje!... Moja matka nie żyje. I to prawda!? — mówił z oczyma obłąkanymi.
— Umarła! umarła! — powtarzał — moja matka umarła!...
Grube łzy twarz mu zalały. Naraz podniósł głowę i dzikim głosom wykrzyknął:
— Kto zabił moją matkę? — Kto taki!...
— Uspokój się, panie Lucjanie...
— Mów prędko!... Czekam!
— Aresztowanie pana zadało straszny cios pani Gobert... Lecz byłaby może to zniosła... gdyby...
— Co?
— Pani Tordier, właścicielka przyszła...
— Ośmieliła się?...
— Po odejściu pana długo siedziała u pani Gobert... Dowodziła, że matka pana winna jej komorne od dawna, groziła wyrzuceniem, jeśli jej natychmiast nie zapłaci... O, podła!
Nareszcie wyszła, wykrzykując, że przyśle komornika.
— Biedna matko! Nic ci nie oszczędzono, wycierpiałaś wszystkie tortury, wszystkie upokorzenia!...
— W godzinę potem przyszła jakaś panienka, trochę ułomna, lecz bardzo miła, poszła do pani Gobert i zastała ją zemdloną na podłodze... Zaczęła wołać o pomoc, sprowadziliśmy zaraz doktora... Lecz nie mógł uratować dobrej pani, był to nagły udar serca.
— Więc moja matka umarła!... — łkał Lucjan — zabiła ją ta nędzna istota... Matko moja, odeszłaś bez ostatniego pocałunku syna i, sądząc, że ten syn jest pozbawiony opinii uczciwego człowieka... Samą, jak sierotę, na cmentarz cię odprowadzili...
— Wszyscy sąsiedzi poszli za nią, panna Joanna i państwo Roncerny.
— Benoit, zaprowadzisz mnie na grób matki. Lecz najpierw pójdę zobaczyć ten pokój, gdzie ją ostatni raz pożegnałem... Daj mi klucze od mieszkania, mój przyjacielu...
— Nie mogę tego zrobić, panie Lucjanie, klucze są u właścicielki...
— U Julii Tordier! u tego potwora!... Jakim prawem je zabrała?...
— Prawem właścicielki; zdaje się, że to prawo potwierdził komornik, który tu był z papierami urzędowymi.
— Ależ to podłość! My jej przecie nic nie winni. Wuj nam dał to mieszkanie...
— Wiem o tym... Na nieszczęście, nie było dowodu piśmiennego, a zacny pan Tordier nie żyje... Zabrała wszystko, pani Tordier, nawet papugę, która krzyczała na nią: „złodziejka!“.
— To jej nie ujdzie bezkarnie!... — zawołał Lucjan. — Spoczywaj w spokoju, droga matko! będziesz pomszczona!...
Lucjan po tych słowach zbiegł szybko ze schodów.
Challet, który ciągle szedł za nim, słyszał całą rozmowę na schodach, i, choć przyzwyczajony do różnych scen, wzruszył się jednak.