[614]
4. Powietrze.
Był raz pomór niesłychany, —
Zebrał lew wszystkie zwierzęta,
„Mówmy“ — rzekł — „swoje grzechy, jakie kto pamięta!
„Pewno nas za nie karze Jowisz zagniewany.
„Przypominajmy wszelkie nasze winy,
„Potym sądzić będziem szczerze:
„Z czyjej się zło największe poczęło przyczyny,
„Damy go bogom w ofierze.
„Ja zaczynam: uległem grzechowi wielkiemu,
„Wytoczylem krew z wołu“.
„Ach! co to znaczy? — z lisem krzyknie wilk pospołu —
„To pan łaskę zrobił jemu“.
„Lecz zabiłem raz pasterza“.
„To dobrześ zrobil, Najjaśniejszy Panie!
„Ród ten przeklęty człowieka zamierza
„Nad całym światem mieć już panowanie“.
Na takie podłe podchlebianie lisa
Dano huczne brawo wszędy;
Nie śmiano wchodzić w winy niedźwiedzia, tygrysa,
Również dla nich były względy.
Każdy z nich, choć był zbrodzień, zbójca oczywisty,
Wyszedł z pod tego sądu, jakby słońca, czysty.
Przyszła nareszcie kolej mówić i na osła.
Ten rzecze: „W ciągłej pracy wiodę moje życie,
„Raz mię tylko, pamiętam, pokusa uniosła,
[615]
„Że, przechodząc przez smętarz kościelny o świcie,
„Liznąłem trawy troszeczkę językiem;
„Ale byłem bardzo głodny“.
Tu zakrzyczeli wszyscy: „Ach! zbrodzień niegodny!
„Możnaż być kiedy większym bezbożnikiem?
„Liznąć kościelnej trawy? jak cię ziemia nosi,
„O świętokradco zuchwały!“
Próżno nieborak się prosi:
Rozerwali go w kawały.
A. Górecki.