Praeludia Quo vadis
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Praeludia Quo vadis | |
Wydawca | Przegląd Klasyczny | |
Data wyd. | 1936 | |
Miejsce wyd. | Lwów | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
Dwudziestolecie śmierci Sienkiewicza przypadło równocześnie z drugim jubileuszem Sienkiewiczowskim, o którym w Polsce — prócz Filomaty (nr. 84) — zapomniano, ale o którym pamiętano za granicą; przypomniały o nim pisma włoskie, przede wszystkim zaś organ papieski Osservatore Romano, gdzie ukazał się obszerny i wnikliwy artykuł niestrudzonego propagatora spraw polskich, Leonarda Kociemskiego. Jubileuszem tym jest czterdziestolecie Quo vadis, mówiąc zaś ściślej: czterdziestolecie ukazania się Quo vadis w wydaniu książkowym.
Nim doszło do tej edycji, słynna powieść drukowała się w kilku pismach, a mianowicie w Gazecie polskiej, w Czasie i Dzienniku poznańskim. Pierwszy jej odcinek zjawił się w Gazecie polskiej dn. 26 marca 1895.
Wedle życzeń redakcji, samego autora, a także szerokich rzesz czytelniczych początek powieści powinien był pojawić się znacznie wcześniej, bo już w jesieni r. 1894; wnosić o tym można i z listów Sienkiewicza i z częstych zapowiedzi, jakie redakcja Gazety polskiej zamieszczała co pewien czas na swych szpaltach, odpowiadając na niecierpliwe zapytania publiczności.
Przyczyn zwłoki było kilka. Jedną był nawał materiału historycznego, w jaki zagłębiał się wielki pisarz, chcąc jak najlepiej poznać opisywaną przez siebie epokę. Drugą — i może ważniejszą — było to, że Rodzina Połanieckich zabrała Sienkiewiczowi znacznie więcej czasu, niż przewidywał pierwotnie; nie dość bowiem, że cała przepyszna galeria nowych figur odsunęła niespodzianie niemal na drugi plan właściwą akcję Stanisława Połanieckiego i Maryni, ale ponadto dwukrotna choroba przerwała na pewien czas pisanie — i w druku tworzyły się przerwy tak znaczne, iż w czasie jednej z nich zdążono wydrukować w odcinkach Gazety polskiej całą powieść młodego naówczas, a dziś tak sławnego pisarza: był to Wacława Berenta Fachowiec. Do złego stanu zdrowia przyczyniały się osobiste kłopoty rodzinne Sienkiewicza, poza tym różne niegodziwe plotki, rozsiewane przez ludzi małych i zawistnych, które mocno zniechęcały go do pracy twórczej. „Czasem bierze ochota — pisał do Dionizego Henkiela — urwać, tj. zakończyć trochę sumarycznie“. Ostatecznie jednak, słuchając roztropnych rad przyjaciół, oraz własnego sumienia artystycznego, doprowadził powieść do naturalnego i szczegółowo uzasadnionego zakończenia, przy czym — jak się wyraził żartobliwie — „ściągał sznury akcji, niby kapciuch“.
Na parę miesięcy przedtem, gdy jeszcze sam autor dobrze nie wiedział, nie tylko czy drukująca się w Bibliotece Warszawskiej powieść będzie miała trzy czy dwa tomy, ale jaki właściwie będzie jej finał, zwierzał się swemu niezawodnemu doradcy, Dionizemu Henkielowi w liście z 9 kwietnia 1894 między innymi z takich nastrojów: „Połanieccy teraz mnie interesują i wkładam w nich, ile mogę, ale coraz więcej dochodzę do przekonania, że i powieść w ogóle i ja w szczególności powinniśmy szukać przyszłości w epopei. Dlatego tęsknię do Quo vadis — a na dalekim horyzoncie widzę Krzyżaków“.
Ta tęsknota — i daleka wizja przyszłych powieści historycznych datowała się już od dawna, co najmniej od chwili powrotu z Ameryki, kiedy to Sienkiewicz odbywał z Henrykiem Siemiradzkim wspólne przechadzki po Rzymie i gdy w felietonach Niwy i Gazety polskiej raz po raz zaznaczał, że treść tego, czy innego dzieła historycznego, tego, czy innego obrazu, oglądanego na wystawach warszawskich pobudza niejako widza do — napisania powieści. W każdym razie po Trylogii surowe ostrzeżenie cenzury rosyjskiej oderwało Sienkiewicza na lat kilka od właściwej gleby: od powieści historycznej. Odczuwał to z pewnością nader boleśnie.
Krzyżaków musiał autor odsunąć na plan dalszy nie tylko dlatego, że bardziej kłuliby w oczy cenzurę swą tendencją patriotyczną, ale i dlatego, że były większe trudności w zbieraniu materiałów historycznych: „O Krzyżakach nie ma co mówić, — pisał do Henkiela w r. 1894 — to nie tylko skóra na niedźwiedziu, ale na białym niedźwiedziu“. Natomiast projekt powieści z czasów Nerona już jasno się zarysował w r. 1893, o czym pisarz tak donosi Henkielowi w liście z 14. VIII. tegoż roku: „Chcę zrobić rzecz, która by się tak miała do Pójdźmy za nim, jak Ogniem i mieczem do Niewoli tatarskiej. Marzy mi się wielki epos chrześcijański, w który chciałbym wprowadzić świętego Piotra, Pawła, Nerona, pierwsze prześladowanie, i dać szereg tak ogólno-ludzkich i wspaniałych obrazów, żeby musiano je tłumaczyć z polskiego na wszystkie języki. Czytam już coś do tych rzeczy, a myślę jeszcze więcej. Kto wie, czy w listopadzie nie wybiorę się do Rzymu, gdziebym rzecz zaczął“.
Istotnie na studia wyjechał w tym czasie, o czym nie omieszkał z Nervi zawiadomić Henkiela. Przed tą podróżą, w październiku, doniósł mu jeszcze: „Powieść rzymska będzie nosiła tytuł: Quo vadis...“.
Pobyt w Rzymie — który przydał się i do kilku rozdziałów w Połanieckich — zasilił znacznie wiedzę archeologiczną Sienkiewicza, do tego stopnia, że powtórny wyjazd w r. 1894 wydał się pisarzowi niemal zbytecznym. Na zapytanie Henkiela, czy tam jeszcze pojedzie, odpowiedział z Lugano, dn. 16. XII. 1894: „Dla Quo vadis — zapewne... Byłem i tak dłużej, niż wielu literatów, którzy o Rzymie pisali lub mieli pisać...“.
Resztę studiów prowadzi w kraju, gdzie miał dwóch świetnych doradców w dziedzinie starożytności: ks. Pawlickiego i prof. Kazimierza Morawskiego. W listach do drugiego z nich, to dzielił się uwagami na temat szkicu profesora o Petroniuszu Arbitrze, to dopraszał się o przysłanie najlepszych słowników łacińskich, to wreszcie wiódł dyskusje o topografii Rzymu, o łacińskich nazwach różnych sprzętów, czy genealogii i nazwiskach różnych osobistości. Fachowy filolog-klasyk musi być zdumiony tą wiedzą historyczną i archeologiczną, jaką w listach tych okazuje powieściopisarz. Erudycja ta jest wynikiem niezwykłego wprost oczytania; nie było chyba książki o czasach Nerona, której by Sienkiewicz nie czytał: nie pogardził nawet rozwlekłym Ahaswerem Hamerlinga, ani dziwaczną opowieścią Szczęsnego Morawskiego Po jantar (bursztyn), z której wziął nazwisko Ursusa, szczegóły o życiu Lygiów i wiadomości o łowach na tura. „Do Quo vadis czytam ciągle — donosi Henkielowi 19 września 1894 i zebrałem ogromny materiał“. „Nasiąkam coraz bardziej Tacytem, łaciną itd. — dodaje w miesiąc później — bo jednak czytania zarzucić nie mogę“.
O tej „bibliotece dzieł angielskich, francuskich, niemieckich i łacińskich, traktujących o Rzymie za czasów Nerona“ wspomina naoczny świadek powstawania Quo vadis, Ferdynand Hoesick, w swej zajmującej i ważnej książce Sienkiewicz i Wyspiański. Tam też są ciekawe relacje o odczycie, urządzonym przez Sienkiewicza w lecie 1894 w Zakopanem na dochód budowy miejscowego kościoła. Zarówno z tej książki, jak i z felietonu, ogłoszonego przez Kazimierza Tetmajera, wiadomo, że treścią odczytu były niektóre — już wówczas gotowe — rozdziały Quo vadis: wyjazd Nerona z Rzymu, spotkanie ze św. Piotrem, pożar stolicy, męczeństwo chrześcijan na arenie cyrkowej.
Jak stwierdzają obaj wspomniani świadkowie, wrażenie tego odczytu było ogromne. Była ta próba sił korzystną i dla samego autora. Oto, co pisze do Henkiela 13 września 1894: „Odczyt dla górali przyniósł mi ten dobry rezultat, żem się przekonał, iż mnie koń, zwany Quo vadis z siodła nie wyrzuci...“.
Nie mniej skarżył się w tymże liście, że „zmęczył się odczytem, Połanieckimi i piłowaniem materiałów do Quo vadis“. Ta dwoistość pracy przeszkadzała potrosze obu powieściom: „Chciałbym między Połanieckimi a Quo vadis znaleźć choć parę tygodni absolutnego wypoczynku, bo teraz tak się dzieje, że myślę o Połanieckich, a jednocześnie układam tamte rzeczy“, zwierzał się Henkielowi w kwietniu 1894.
Skutek tego rozdwojenia jest taki, że termin ostatecznego przystąpienia do pracy nad Quo vadis wciąż się przeciąga. Marzy o tym, by zacząć druk w październiku, gdy zaś nadszedł ów upragniony październik i dobiegał końca, sformułowało się nowe postanowienie: „Do Quo vadis zabiorę się za jakie dwa lub trzy tygodnie... Trudno mi nawet dać pojęcie, w jakim natężeniu robiłem tę robotę, uwzględniając wszelkie warunki — i jakiem się męczył...“. Parę tygodni przedtem, dn. 19. IX. 1894, określał termin bardziej realnie: „W Paryżu zacznę robotę, ale nie dam Gazecie przed upływem 3 miesięcy od końca Połanieckich, jak brzmi kontrakt...“.
Owe trzy miesiące już dobiegały końca, a Sienkiewicz, mając już opracowanych wiele środkowych rozdziałów powieści, nie wiedział jeszcze — jak ma ją zacząć. Snują mu się na przykład takie pomysły — nie zrealizowane: „Chciałem teraz napisać coś w rodzaju prologu, jakieś misterium pod tytułem Wielka niedziela. Ranek, jasne skały, Maryja, kamień odwalony itd. Chciałem to ogłosić niby jako prolog — w pismach zakordonowych, w Kraju, w Bibliotece, a kto ciekaw dalej — proszę do Gazety. Otóż, zdaje się, że z tego nic nie będzie“.
Istotnie od pomysłu tego autor odstąpił. Zmartwychwstanie było dla władz rosyjskich tematem — niecenzuralnym... Patriotyczną ideę utworu musiał Sienkiewicz bardziej zakonspirować — w osobach Ursusa i Kaliny, Lygiów-Polaków. O tym donosił na razie tylko osobom najbardziej zaufanym, jak prof. Morawskiemu. Także i o tym, że w obrazach męczeństwa pierwszych chrześcijan zamierzał wywołać analogię do prześladowania unii na Podlasiu.
Nadszedł już termin, przewidywany w kontrakcie z Gazetą polską — styczeń 1895. Redakcja oczywiście nagabuje autora o rękopis. Sienkiewicz w liście z Nicei — 26. I. 1895 — nie wykręca się od obietnicy, owszem, zapowiada, iż nazajutrz rękopis wyśle, nadmienia jednak Henkielowi: „Na poczekaniu nie chcę pisać, bo nie chcę dać byle czego“. Tym bardziej, że czuje, iż jest to może najważniejszy, najbardziej decydujący krok w jego życiu, jego najwyższe dzieło: „Jeśli ja po Quo vadis stracę rację bytu, to straci ją także Gazeta...“.
Ostatecznie jeszcze równe dwa miesiące trzeba było czekać na początek druku. Ta drobna niepunktualność wynagrodzona została nieprześcignioną poczytnością, jaką, nie tylko w Polsce, ale w świecie całym zyskała sobie ta nowa powieść. Albowiem innych przyrzeczeń dotrzymał Sienkiewicz jak najściślej: „szereg obrazów tak ogólno-ludzkich i wspaniałych, że musiano je tłumaczyć z polskiego na wszystkie języki...“.