[61]
PROZOWIERSZEM
Od zielonej lampy
na białym obrusie
kładą się półkola
ekstatyczne.
Chryzantemy milczą.
Pianino słucha.
Biały mops na pomarańczowym taburecie.
Granatowe niebo jest usiane gwiazdami, jak sztandar amerykański.
Z okna trzeciego piętra wyjrzał lunatyk i nie spotkawszy księżyca wrócił w łoże małżeńskie, jak przyzwoity obywatel.
[62]
A księżyca niema. —
Księżyc ma stosunek z kotem na dachu sąsiedniej kamienicy.
Zegar cyka:
Już - czas. Już - czas.
Teraz wrócę już zaraz ze swojego koncertu,
pełen owacji,
recytacji
i wibracji,
jak potrącona mandolina.
Kiedy wbiegnę po schodach i stanę na progu.
mops ugryzie mnie w łydkę,
a ty podniesiesz się wolno ze swojego maleńkiego, utulnego fotelika.
Będziesz wyższa i smuklejsza niż zwykle,
a po końcach loków, co ci spadają na szyję, poznam, żeś na mnie czekała.
Dlatego powiem jaknajobojętniej:
„Dzieńdobry.”
I — „Śliczna pogoda...”
A potem — „Strasznie mi się chce pić.”
[63]
Wtedy ty podejdziesz do mnie zupełnie blizko-blizko
i bez słowa podasz mi swoje małe,
wykrojone,
ładne
usta.
Pochylam się nad nimi i piję,
aż powoli lampa, mops i porcelanowy Paderewski zaczynają tańczyć jakiegoś dziwnego cake-walka,
coraz prędzej, coraz prędzej,
a pośrodku tego wszystkiego
siedzi wielki czarny kot z zielonymi fosforyzującymi oczyma,
które znam tak dobrze.
Ale potrochu i te oczy zaczynają się powlekać lekką, puszystą mgłą,
a skądś zdaleka,
z zaświatów
słyszę cichy, mistyczny szept,
jak szelest strun
wieczorem.
— Zanieś mnie na otomanę... —