>>> Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Przekrzyczana lira
Podtytuł Wykrzyknik
Pochodzenie „Kolce“, 1876, nr 37
Redaktor J. M. Kamiński
Wydawca A. Pajewski i F. Szulc
Data wyd. 1876
Druk Aleksander Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


PRZEKRZYCZANA LIRA
WYKRZYKNIK
przez
Klemensa Junoszę.





Chciałem pisać poemat — lecz poemat wściekły,
Więc pióro w dłonie drżące schwyciłem z natchnieniem,
Chciałem aby z pod niego krew i łzy pociekły...
Popłynęły przed tłumy szerokim strumieniem,
Chciałem by mój bohater był czemś nakształt bożka,
W tem... pod oknem trajkocząc przebiegła dorożka....
I tak trzeszczała strasznie w walce z bruków głazem,
Że natchnienie uciekło z bohaterem razem.
O! przekleństwo wam trzykroć wy piaskowe płaszcze,
Prozo! co szkapy biedne ćwiczysz długim biczem!
Bodaj wam kropla wódki nie kapnęła w paszczę,
I żebyście zakąsić nie znaleźli niczem!!!
.....................
Mam ja pokój zielony — pokój od podwórza.
Dzikie wino uroczo pnie się po mem oknie,
Śliczny widok na miotłę, co w rynsztoku moknie,
Na dachy i od dachów czerwieńszy nos stróża.
Tam pójdę, tam jest spokój i cisza bez przerwy,
Tam istotne schronienie duszy rozmarzonej...
A przez otwarty lufcik wiaterek pieszczony
Chłodzi rozkosznie głowę i działa na nerwy...
Tam pójdę, dymu z fajki odziawszy się chmurą,
Po cierpliwym papierze wartkie puszczę pióro
I dwie dusze siostrzane obrawszy za temat
Utworzę sielankowy liryczny poemat, —
Poemacik tak ciepły, jak słońce wiosenne,
A taki rozmarzony... jakby dziecko senne,
Ulepiony z obłoczków, słowiczków i chmurek,
Zielony niby szpinak i mdły jak ogórek.
Będzie w nim nowożytny Leander i Hero
W sukience perkalowej, z prześliczną manjerą,
Z niezabudką zatkniętą w jasnozłotych włosach,
Z niebem w oku i okiem utkwionem w niebiosach,
Tak, — ona będzie piękna, piękna tak okrutnie
Jak niemiecki obrazek na niemieckiem płótnie,
Będzie go kochać strasznie, ale to tak bardzo
Że oboje posagiem, wyprawą pogardzą...
I zamieniając w czyny swe dziecinne mrzonki...
Pójdą w las, zbierać miody i łykać korzonki.
Muzo! przybądź z pomocą, zadźwięczcie me lutnie...
Lecz przebóg! na podwórzu coś piszczy okrutnie,

Miłosierdzia! to skrzypce, i dziad z wielkim nosem
Nuci mi pieśń nabożną przeraźliwym głosem...
Bądź zdrów mój poemacie, już cię nie napiszę...
Jestem zły... lecz zły strasznie, cały zemstą dyszę,
Chwytam więc drżącą ręką dwa grosze wytarte,
Zawijam je w poezji wypieszczoną kartę
I dziadowi przez okno rzucam na kamienie,
Aby się w artystycznej uspokoił wenie...
Obrzydliwa jest wdzięczność — dziad mi głową kiwa,
Za jałmużnę dziękując — jeszcze głośniej śpiéwa!
O dziadu! co mi uszy rozdzierasz na ćwierci,
Żebyś z Góry Kalwarji nie wyjrzał do śmierci!!!
.....................
Jeszcze jedno schronienie — mam jeszcze kąt jeden,
W nim chowam wiktuały — tu jest mysi Eden.
Tam one z familjami zdawien dawna siedzą
I pakę starych gazet z wielkim smakiem jedzą.
Tam pójdę. W braku okna tu lampę zapalę,
W ponurem otoczeniu duszę mą rozżalę...
W ciemnościach, czarne widma i sowy cmentarne
I nietoperzów strasznych do siebie przygarnę.
Wyzwę mnóstwo upiorów — strachów wołać będę
I ulepię okropną... straszliwą legendę...
Wszak czasem coś strasznego trzeba dać ludzkości...
Na grobie samobójcy pies ogryza kości,
A sowa, siedząc obok, huczy tak żałośnie,
Że aż się zimno robi i włos w górę rośnie...
Będzie to piękny obraz... dalej więc do dzieła...
Wiwat! śliczna sąsiadka gammy rozpoczęła...
I tak gra, i tak męczy, tak strasznie rzępoli,
Że wszystkie nerwy trzeszczą, że aż w duszy boli.
I przed tą śliczną rączką, co tak strasznie dudni,
Człowiek radby się schował w jaknajgłębszej studni.
O przestań! przestań! przyszła potężna artystko,
Bo do drzwi twych zapukam i powiem ci wszystko...
.....................
Czyli z pod mego pióra już nic nie wylézie?
Ah! napiszę satyrę, co strasznie ugryzie,
Która wszystkie dewotki, błazny i oszczerce
Ostrą szpilką uderzy zaraz w samo serce...
Co tak będzie syczała, jak głosy wężowe
Co do łez całą świata pobudzi połowę...
Co tak będzie płynęła ciągle, a powolnie,
Każdym przecinkiem draśnie, każdem słowem kolnie...
Tego szarpnie, skaleczy, temu łatkę przypnie,
Nie daruje nikomu... każdego uszczypnie...
Precz ztąd mdły atramencie! żółć w kałamarz leję!
Aż pod zgryźliwem słowem papier zzielenieje.
Drżyjcie ludzie! o drżyjcie, przed satyry biczem!....
Katarynka! i niemiec z szerokiem obliczem
Niesie małpę, co na nim jak na koniu siedzi
Niesie ją i gra walca wśród tłumu gawiedzi!!
...................
Ah dość tego! satyry, sielanki, dramaty,
Pierzchły wszystkie daleko jak ptaki spłoszone
I pozostały tylko nerwy rozstrojone,
Kałamarz, suche pióro i papieru szmaty,
Gdy uliczna muzyczka duszę rozkołysze,
Gdy sąsiadka roskoszne zacznie grać melodje,
Bądźcie zdrowe sonety, ody i parodje...
Zostańcie wiecznie w duszy, bo któż was napisze?
Do czego mogą natchnąć nieustanne krzyki...
Chyba rzucać na papier same wykrzykniki!!!







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.