Przez kraj szatana/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przez kraj szatana |
Pochodzenie | Ludzie, zwierzęta, bogowie, tom II |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie R. Wegner |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Concordia |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Po kilku dniach, spędzonych w miłym, gościnnym domu naszych nowych przyjaciół, jechaliśmy do Uliasutaju wraz z dużą grupą kupców chińskich i rosyjskich uciekinierów.
Wyjechawszy na trakt główny, prowadzący przez Tissin-Goł do Uliasutaju, ujrzeliśmy dobroczynne słupy zburzonego telegrafu, które, dzięki pomysłowemu agronomowi, już raz zużytkowaliśmy na opał.
Przeszliśmy znany już nam wąwóz ze zwisającemi nad nim skałami i wjechaliśmy w dolinę jeziora Tissin-Goł.
Zapadał zmrok. Postanowiłem zatrzymać się u starego Bobrowa, gdy reszta naszej grupy miała rozlokować się na stacji telegraficznej u Kanina.
Było już zupełnie ciemno, gdy zbliżyliśmy się do budynków stacji. Na szarem tle ściany wyraźnie rysowała się sylwetka stojącego na warcie żołnierza z karabinem. Żołnierz zatrzymał nas i zadał kilka pytań. Otrzymawszy odpowiedź, gwizdnął. Na jego sygnał zjawił się młody oficer, ubrany w skórzany półkożuszek, na którym były naszyte szlify porucznika.
Zapytawszy, kto jest starszym w naszej grupie, zbliżył się do mnie i rzekł:
— Jestem porucznik Iwanow. Stoję tu ze swemi partyzantami.
Opowiedział mi, że z kilkoma ludźmi z Syberji przedarł się przez oddziały bolszewickie, połączył z uliasutajskim komendantem rosyjskim, pułkownikiem Michajłowym i dostał polecenie trzymania straży na Tissin-Gole. Zaprosił nas do domu i rozlokował na noc. Gdy oznajmiłem mu, że zamierzałem skorzystać z gościnności Bobrowa, oficer machnął ręką i zawołał:
— Niech się pan nie trudzi! Bobrowie wszyscy zamordowani, a ich dom spalony doszczętu.
Nie mogłem powstrzymać się od okrzyku zgrozy.
— Zamordowani przez Kanina i Puzikowa, którzy zrabowali dom i spalili go wraz z trupami zabitych — opowiadał oficer. — Zaraz panu to wszystko pokażę!
Wyszliśmy ze stacji i wkrótce zobaczyliśmy ponure zgliszcza. Tu i owdzie sterczały sczerniałe słupy, pośród których leżały w bezładzie spalone deski i belki domu. Na ziemi poniewierały się resztki potłuczonych naczyń, kawałki żelaza i szkła. O kilka kroków od pogorzeliska, wpobliżu miejsca, gdzie dawniej stał płot, pod płachtami wojłokowemi leżały ofiary zbrodni.
— Wysłałem raport o wypadku do Uliasutaju — mówił oficer — i stamtąd przyszedł rozkaz, aby nie grzebać zabitych, gdyż będzie zarządzone prawne dochodzenie, chociaż właściwie już wszystko wykryłem...
— Jak się to stało? — zapytałem, wzruszony straszliwym obrazem.
Porucznik zaczął opowiadanie.
— Podjechałem ze swymi ludźmi nocą do Tissin-Gołu. Obawiałem się, że mogą tu być żołnierze bolszewiccy, więc skradaliśmy się ostrożnie. Zajrzałem w okno i zobaczyłem Kanina, Puzikowa i dziewczynę z ostrzyżonemi włosami; oglądali właśnie jakieś rzeczy, widocznie, dzieląc je pomiędzy sobą, a później zaczęli ważyć kawałki srebra, kłócąc się zawzięcie. Zpoczątku nie mogłem zrozumieć, co się stało, lecz ta kompanja odrazu mi się nie podobała. Kazałem więc żołnierzowi przeskoczyć płot i otworzyć bramę, poczem wjechaliśmy szybko na dziedziniec. Pierwsza wybiegła żona Kanina; zobaczywszy nas, załamała ręce i z okrzykiem: „Wiedziałam, że przyjdzie kara za zły czyn!“ padła zemdlona. Z bocznych drzwi wybiegł jakiś mężczyzna i usiłował przeskoczyć przez płot, lecz moi ludzie go zatrzymali. Był to Puzikow. Kanin spotkał mię blady i drżący. Nie wątpiłem, że w tym domu stało się coś poważnego, więc natychmiast oznajmiłem, że wszystkich aresztuję; mężczyzn kazałem związać, a przy drzwiach postawiłem warty. Na moje pytania nikt nie odpowiadał, tylko Kaninowa padła na kolana i błagała o miłosierdzie dla jej dzieci, które są niewinne. Ostrzyżona dziewczyna zuchwale śmiała się i puszczała mi w oczy kłęby dymu z papierosów. Zmuszony byłem uciec się do groźby.
— Domyślam się, żeście dokonali jakiejś zbrodni, lecz nie chcecie wyznać i milczeniem usiłujecie ukryć swoją winę. Nie mam nic innego do wyboru, tylko rozstrzelać mężczyzn, a kobiety wyprawić do Uliasutaju dla zbadania ich przez władze wojskowe.
Mówiłem do nich w sposób bardzo stanowczy, gdyż rozgniewał mnie ich milczący opór. Ku wielkiemu memu zdziwieniu odezwała się strzyżona dziewczyna.
— Opowiem o wszystkiem — rzekła — tylko nie karzcie ich śmiercią, ale poślijcie nas wszystkich razem do Uliasutaju.
Spisałem protokół jej zeznań. Niech pan posłucha tego strasznego opowiadania!
— Ja i mój mąż — zaczęła swoją opowieść dziewczyna — byliśmy wysłani, jako komisarze bolszewiccy, w celu zebrania szczegółowych wiadomości o jakoby znacznych siłach „białych“ w Mongolji, jednak odrazu poznał nas Bobrow, który pochodzi z tego samego miasta, co i my. Chcieliśmy więc stąd uciekać, lecz Kanin poinformował nas, że Bobrowie są bogaci, i że on oddawna nosi się z zamiarem zabicia ich i zabrania całego ich dobytku, aby później ukryć się gdzieś na Syberji. Postanowiliśmy dopomóc mu i w tym celu zostaliśmy. Zaciągnęłam do nas kiedyś młodego Bobrowa na karty. W powrotnej drodze do domu mój mąż go zastrzelił. Potem wszyscy razem poszliśmy do domu starych. Wlazłam na płot i rzuciłam psom zatrute mięso. Wyzdychały odrazu. Nie zwlekając, przeleźliśmy wszyscy przez oparkanienie. Na moje wołanie wyszła stara. Puzikow, przyczajony za gankiem, uderzył ją obuchem i roztrzaskał czaszkę. Stary spał — zabiliśmy go śpiącego siekierą. Wtedy wbiegła do pokoju mała dziewczynka, wychowanka Bobrowych, która już spała, lecz zbudził ją hałas. Kanin ze strzelby myśliwskiej położył ją trupem na miejscu. Nabój z drobnego śrutu zdruzgotał całą główkę dziewczynki tak, że mózg wypadł, i kawałki jego widniały na drzwiach i na pułapie izby. Zabrawszy wszystko, co było najcenniejszego, podpaliliśmy cały dom i płot, przynieśliśmy zabitego syna Bobrowych i wrzuciliśmy go w płomienie. Ogień musiał już zatrzeć wszelkie ślady, gdyż wszystko powinno się było spalić; spaliły się więc bez śladu nawet konie i bydło. Lecz przeklęte trupy pozostały. Właśnie mieliśmy odwieźć je gdzieś daleko stąd, gdyście przybyli, a ci idjoci odrazu się zdradzili.
— Okropna, ponura historja! — ciągnął oficer, powracając ze mną do stacji. — Włosy mi dębem stawały, gdym słuchał spokojnego opowiadania tej dziewczyny, prawie dziecka przecież! Wtedy dopiero zrozumiałem, jaką rozpustę, jaki grzech zaszczepił bolszewizm w moim narodzie, zabijając sumienie, wiarę, strach przed Bogiem! Pojąłem też, że wszyscy ludzie uczciwi i moralni powinni walczyć z tym wytworem szatana, dopóki starczy życia i sił!
Porucznik wpadł w ciężką zadumę.
Idąc ku domowi, zauważyłem na śniegu tuż przy drodze dużą, czarną plamę, która jakoś od razu przykuła mój wzrok do siebie.
— Co tam leży? — zapytałem, wskazując ręką w stronę plamy.
— Tam leży zabójca, Puzikow, którego kazałem zastrzelić — spokojnym głosem odpowiedział porucznik. — Chętniebym był rozstrzelał Kanina i Puzikową, lecz nie mogłem patrzeć na łzy i rozpacz żony i dzieci Kanina, a co do tej strzyżonej rozpustnicy, to... nie umiem rozstrzeliwać kobiet. Korzystając z tego, że pańska grupa jedzie w tamte strony, poślę Kanina i tę dziewczynę do Uliasutaju, niech się już tam z nimi rozprawią. Ja swoje zrobiłem! Jeżeli oddadzą ich w ręce sędziów mongolskich, ci napewno torturami i ciężkiem więzieniem zamęczą ich.
Wszystko to miało miejsce na Tissin-Gole, około którego płoną na błotach tajemnicze, błędne ogniki, wpobliżu zaś ciągnie się na południe długa i głęboka szczelina w ziemi. Być może, że wszyscy ci Puzikowy i Kaniny wyszli z piekła przez tę szczelinę i wnieśli do życia ludzkiego zgrozę i mord, usiłując posiać ziarna tej zarazy wśród całej ludzkości.
— Cienie podziemnych złych sił, słudzy szatana! — tak nazywał zabójców Bobrowa blady, stale modlący się żołnierz, posłany przez porucznika Iwanowa dla konwojowania aresztantów.
Nasza podroż od Tissin-Gołu do Uliasutaju w towarzystwie ohydnych zbrodniarzy była nader nieprzyjemna. Ja i agronom zupełnie straciliśmy zwykłą równowagę i dobry nastrój. Kanin przez całą drogę nad czemś uporczywie rozmyślał, a bezwstydna i zuchwała dziewczyna śmiała się, śpiewała i paliła, żartując z żołnierzami i z naszymi towarzyszami podróży.
Nareszcie przeszliśmy niegościnny Zagastaj i w kilka godzin później zobaczyliśmy naprzód Jamyń, a potem bezładne zbiorowisko żółto-szarych domków i niewyraźne baszty świątyni chińskiej.
Był to Uliasutaj.