[83]Przygoda Jaśka na jarmarku.
W przeszły tydzień, we środę, na jarmarku byłem,
Dużo miałem kupować, a nic nie kupiłem;
Koledzy i znajomi tak mię obmotali,
Że mi i chwilki czasu na kupno nie dali.
Zaledwie, żem z kumotrem wypił szklankę piwa,
A już drugi koleżka głową na mnie kiwa,
I kieliszkiem gorzałki zaraz do mnie pije,
Więc piję ja — ktoś z tyłu po plecach mnie bije.
Oglądam się, to jeden z znajomych waszeci,
Inny przez stoły, ławki, także ku mnie leci,
Więc znów piję kolejką, na zdrowie kompana,
Który już podśpiewuje: „Danaż moja dana“.
Wreszcie wszyscy za stołem siedliśmy w około,
I pijem jak „mury“, śpiewając wesoło.
Jam się tak rozochocił i wódkę płaciłem,
Że za jakie dwie godzin, sześć koron straciłem.
Gdym wychodził z za stołu, to mną popychało,
Jarmarku już nie było, wszystko odjechało,
Całe miasto się ze mną w koło obracało,
Dalej już nie pamiętam, co się ze mną stało.
Aż na drugi dzień rano, gdy się przebudziłem,
Mokro, zimno mi było, oczy otworzyłem,
Nie mogłem się zmiarkować, gdzie ja się obracam,
Pieniędzy nie znachodzę, choć kieszenie macam,
[84]
Dopiero sobie zwolna wszystko przypomniałem,
Jak wczoraj na jarmarku gorzałkę spijałem,
Obiema się rękami pocznę drzeć za włosy,
I wyłażę na drogę, ubabrany z fosy.
I idę osłabiony, głowę sobie smażę,
Jakże ja teraz biedny w domu się pokażę,
Co powiem, jeśli się mię moja żona spyta,
Gdzie sól, gdzie buty, kożuch? (a zła to kobieta).
Już nie powiem, z powrotem jakiem cierpiał męki,
Tydzień już, a wpływ czuję jej potężnej ręki,
Lecz przysiągłem jej wtenczas, może ze sto razy,
Że już nie tknę językiem tej boskiej obrazy.