Przygrywka do Piosnek wiejskich

<<< Dane tekstu >>>
Autor Teofil Lenartowicz
Tytuł Przygrywka do Piosnek wiejskich
Pochodzenie Piosnki wiejskie
Wydawca Księgarnia Jana Konstantego Żupańskiego
Data wyd. 1862
Druk M. Zoern
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

PRZYGRYWKA
DO
PIOSNEK WIEJSKICH.


Do braci
Wielkopolanów, Mazurów, Krakowiaków i wszelkiego narodu
od
Mazowieckiego Lirnika
krótkie o Piosnkach gadanie.

Śpiewać dla was, rzecz nie lada.
Kto jedwabne słówka składa,
Kto nie dzieli z wami doli,
Nie zaśpiewa sercu k’woli.

No cobym miał suszyć głowę
Na piosneczki wiejskie nowe,

Przynoszę wam pieśni stare,
Ale takie rzeskie, jare,
Że słuchając, jak we wiośnie
Dusza gdyby ziele rośnie,
I świat jéj się w oczach złoci,
Aż się cała rozochoci.
Serce żywo zakołata,
I duch, jakby ptaszek lata,
I człek mówi sam do siebie:
Jeszczeć Pan Bóg jest na niebie!

Na tę ranę, co krwią spływa,
Pieśń się leje jak oliwa,
Świeża, jak ta ziemia z rana,
We łzach rosy wykąpana,
Idzie z serca, jakby z raju
Na wędrowkę po swym kraju,
Dziewczę poda je dziewczęciu,
Pacholątko; pacholęciu.

Ledwie wyszła na świat biały,
Jużci znana o trzy mile,
Jutro zrobi drugie tyle.
Czy ją ciche wiatry zwiały,

I na podziw wszemu światu
Rozproszyły, jak pył kwiatu,
Z ust dziewczyny, jak świt rany,
W głuchem polu zaśpiewanéj, —
Jak obiega, jakiem prawem,
Czy jak ptasze po nad stawem,
Czy jak obłok nad doliną,
Czy jak głosy, co gdzieś giną?
Niewiadomo, — dosyć na tem,
Że obiega całym światem,
Dzisiaj ledwo brzękła w polu,
Jutro już ci na Podolu,
Obleciawszy całym krajem,
Już się wdzięczy nad Dunajem,
W Mazowieckim klaszcze lesie,
Po Karpackich górach pnie się,
Nie uważa hoża na nic,
Dla niéj jednéj nie ma granic,
Ni świadectwa zkąd się bierze,
Progu przed nią nie ustrzeże,
Co najdalszéj dojdzie braci,
I rogatki nie opłaci.
Wiejska śpiewka, dziewcząt sprawa,
To ich szczęście i zabawa,

Różne dziwy plotą plotki,
Kręcąc swoje kołowrotki.
A na duszę pieśń dziewczęca
Jak nić złota się okręca.

Z krwi kochanków, z łez kochanek,
Wiją sobie śrebrny wianek,
Okręcają nitką złotą,
I cieszą się tą robotą.

Nic przed światem się nie skryje,
Ludzka krew o pomstę woła,
Siéjże rutkę, sadź lilije,
Lilja zakryć nie podoła,
Na nic wszystko się nie przyda,
Jeszcze prędzéj lilja wyda. —
Wierzba wyda złość zbójczyni,
Na weselu ją obwini,
Będzie śmiać się z całéj duszy,
Będzie słodkie wino piła,
Lecz fujarka śmiech zagłuszy:
Starsza siostra mnie zabiła,
I wyprawia dziś wesele.
Młode drużby siostrze służą,

Smutku wiele, bardzo wiele,
I łez dużo, bardzo dużo,
I pobledzi wszystkie lica,
Aż się wyda tajemnica. —
A gdy całą rzecz dopowie,
Włosy wzniosą się na głowie.
I tak będzie orszak cały,
Jakby w tańcu skamieniały.
Serce skrzepnie w każdéj druchnie,
I śmiech zgłuchnie, skrzypka zgłuchnie.
Potargane złote szaty,
Rozerwane ślubne kwiaty.
I jak gdyby wśród smętarza,
I jak gdyby nie wesele
Wciąż fujarka swe powtarza,
Smutku wiele, bardzo wiele. —

To znów jak po dziecka zgonie,
Dzieciobójcze matki dłonie,
I koszula krwawa na niéj
Zapalają się w otchłani.
To jak w gaju, gdzieś niewiada,
Kto nieszczęście kiedy wstrzyma,
Wiatr poszumiał, drzewo pada,

Było dwoje, i już niema —
Tyle szczęścia, że we dwoje
Że nikt po nich nie zaboli,
Pożałują się ich doli
Chyba tylko ciche zdroje.

Na mogile konik siwy,
Konik siwy, białogrzywy,
Puka, szuka pana swego,
Grzebie nóżką, żałuje go,
Na mogile panna szlocha,
Nie ma tego, kogo kocha,
Wykopali skrytkę błogą,
Nie szeroką a podłużną,
Mój koniku nie grzeb nogą,
A ty panno nie płacz próżno.

I tak w kolej aż do zorzy,
Pokąd oczu sen nie zmorzy,
Wciąż się kręci nuta słodka,
Jak to kółko kołowrotka.
Wreszcie gdy już skończy swoje,
Gdy nie jedno przeinaczy
Kiedy łez wytrysną zdroje.
Niknie w głębi serc słuchaczy.


Tak w dziewczęce długie noce,
Piosnka z gwiazdą się migoce,
I porówno im rozdziela,
To żałość, to wesela, —
Z szczęśliwymi tańczy, śpiewa,
Ze smutnymi się spodziewa,
A umarłym w głuchą ciszę
Rządek złotych liter pisze.

W wieczór smutna, rzewna z rana,
Rzecby można, skowrończana,
Bo się śpiewa w letniéj ciszy,
A skowronek towarzyszy.
Do innego kędyś świata
Ze skowronkiem dusza wzlata,
I tak byłoby bez końca,
Aleć pieśń się trzyma słońca,
I gdy zniknie słonko boże,
To i piosnka żyć nie może.
Na pagórkach, na wód fali,
Jeszcze chwilkę się pożali,
Wreszcie rosą na smug spada,
I kraj milczy — a wciąż gada.


Pieśni brzęczą, w lewo, w prawo,
Lecz gdy oko w kraj się zwróci,
Ta wesołość więcéj smuci,
Niżbyś ranę widział krwawą,
Taka cisza o swéj nędzy,
Że i grób odpowie prędzéj;
A przecież tam krew się leje,
I nie oddać, nie wymówić,
Żadnem słowem nie wysłowić,
Jaka nam się krzywda dzieje.

A może téż pieśń ta długa,
Na to się tam w polu rodzi,
Na co gwiazda z nieba mruga,
Na co anioł z nieba schodzi,
Żeby w ludzkie łzy tęsknoty
Zapleść promień słońca złoty,
Gdzie się czoła we krwi nużą
Poprzewijać ciernie z różą.
Na nieszczęścia i na smutki,
Rosną piosnki niezabudki,
Coraz nowy kwiat wyskoczy,
Jak aniołów modre oczy.


Śpiewaj ludu polski, złoty,
Wypowiadaj twe tęsknoty,
U orania, u zasiewu, —
Póty serca, póki śpiewu.

Teofil Lenartowicz.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Teofil Lenartowicz.