Przyszłość literatury/Część III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Bolesław Prus
Tytuł Przyszłość literatury
Podtytuł Część III
Pochodzenie Pisma Bolesława Prusa
tom I To i owo
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1935
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Część III.
(W redakcji dziennika politycznego).

REDAKTOR. Więc pan dobrodziej chcesz założyć pismo polityczne zagranicą?
MŁODZIENIEC. Tak jest, szanowny panie!
REDAKTOR. I twierdzisz, że organ twój naszym interesom najzupełniej nie będzie przeszkadzał?
MŁODZIENIEC. Owszem panie, przeciwnie... będzie pomagał z całego serca!
REDAKTOR. Doskonale! Na takich warunkach, ja starszy i doświadczony mogę przed panem uchylić zasłonę okrywającą mechanizm prasy politycznej. Ale tajemnica... pamiętaj pan.
MŁODZIENIEC. Będę milczał jak grób!...
REDAKTOR (dzwoni). Hola! woźny, — zawołać mi tu pana Machiawelskiego. (do młodzieńca) Jest to człowiek najzdolniejszy w naszem biurze.
MACHIAWELSKI (wchodząc). Godzinę już czekam na pana redaktora, w interesie tych 10 rubli, które miałem dostać.
REDAKTOR. Co za nieszczęście, kasa pusta!
MACHIAWELSKI. Na honor! będę sobie musiał wkrótce w łeb strzelić. Wierzyciele mnie prześladują, w domu tysiące kłopotów... ach!...
REDAKTOR (na stronie). Wybornie! (głośno) No, może pomyślemy o tem później, a teraz jakie wiadomości, tak naprzykład z Francji?...
MACHIAWELSKI. Jak najgorsze! Ten kraj od 100 lat podobny jest do wulkanu...
REDAKTOR (na stronie). Kochany Machiawelsio!... (głośno) A cóż pan myślisz o Anglji?
MACHIAWELSKI. Anglja?... Anglja... to trup, to upiór Kartaginy, to... to potwór egoizmu, który połknąwszy złoto, węgiel i żelazo całego globu, struje się wkońcu własnemi wnętrznościami!
REDAKTOR (na stronie). Uściskałbym go! (głośno) A jakże tam Turcja?
MACHIAWELSKI. To spróchniały gmach, do którego lada chwila tysiące pochodni przyłożą.
REDAKTOR (na stronie). Na dzisiejszym numerze zrobię interes! (głośno). No, niema o czem mówić, poglądy są pyszne, — chciałbym tylko wiedzieć, jaki ostateczny wniosek wyprowadzasz pan z nich?
MACHIAWELSKI. Wojna, upadek starego świata, cofnięcie się ludzkości do epoki barbarzyństwa...
REDAKTOR. A bójże się pan Boga, tak nie idzie! trzeba dać jakąś inną końcówkę. Po napisaniu artykułu będę mógł panu zaforszusować parę rubli.
MACHIAWELSKI. Taak? a więc wojna, triumf radykalizmu, chwilowy zastój interesów... no i w przyszłości może jakaś tam nadzieja!
REDAKTOR. Około sześciu rubli będę mógł panu zaaplikować...
MACHIAWELSKI. W takim razie mogę napisać, że obecne przesilenie jest tylko dużą chmurą, z której ani jedna kropla deszczu na Europę nie spadnie.
REDAKTOR. Hum!... O ile sobie przypominam, mam tylko cztery ruble.
MACHIAWELSKI. Ach, do djabła!... Powiadam, że będzie powszechna wojna, a co po niej nastąpi... niewiadomo!...
REDAKTOR. W tym tonie można zakończyć. Żegnam pana!...
MACHIAWELSKI. Moje uszanowanie! (wychodzi).
MŁODZIENIEC. Pozwól pan się zapytać, co to znaczy?
REDAKTOR. Jakto, co to znaczy? Ten człowiek pisuje ogólne poglądy na politykę, a że obecnie mamy lato i szlachta niechętnie czytuje gazety, musimy więc zaciekawiać ich groźnemi przepowiedniami. Otóż Machiawelski, jako pesymista, najlepiej się do tego nadaje, ale tylko wówczas, kiedy nie ma pieniędzy. Gdybym mu dał żądane 10 rubli, napisałby z pewnością, że Europa jest co najmniej przedsionkiem raju, — no, a takie poglądy nie zgadzają się z interesami pisma! (dzwoni). Poprosić pana Letkiewicza.
MŁODZIENIEC. Któż to jest?
REDAKTOR. Jest to autor, zastanawiający się nad naszem społeczeństwem.
LETKIEWICZ (wchodząc). Moje uszanowanie panu redaktorowi! Jaki cudowny mamy dzień... cała Warszawa spaceruje, mnóstwo pięknych kobiet... Na honor jestem zachwycony!
REDAKTOR. Chwała Bogu! Ale jakże tam stoją interesa miejscowe?
LETKIEWICZ. Jak najlepiej! Rolnictwo, przemysł i handel rozwijają się.
REDAKTOR. Ze szlachtą jednak zawsze kiepsko?
LETKIEWICZ. Ależ, panie! Szlachta już wejrzała w siebie: uczy się, oszczędza, pracuje.
REDAKTOR. A chłopi?
LETKIEWICZ. Fiu!... chłopi? Ach, panie, co to za materjał!... Wyrzekają się przesądów, pijaństwa, niechlujstwa, — budzi się w nich poczucie własnej godności!
REDAKTOR. Jakiż pan ostateczny wyprowadzisz stąd wniosek?
LETKIEWICZ. Wniosek?... bardzo prosty: będzie wszystko dobrze i basta!
REDAKTOR. Hum! to trochę za słabo... A propos... widziałem dziś pannę Hermenegildę, zasyła panu najpiękniejszy ukłon i uśmiech.
LETKIEWICZ (zachwycony). Cudowna kobieta!... Co zaś do wniosku ostatecznego, to możemy nawet pisać śmiało, że już jest wybornie, że społeczeństwo nasze wkrótce przodować zacznie cywilizacji.
REDAKTOR. Tak będzie lepiej!... A więc czekam na artykuł.
LETKIEWICZ. Żegnam pana!... (za drzwiami śpiewa) Hermenegildo!... kocham, ach kocham cię!...
REDAKTOR (do młodzieńca). Ten, widzisz pan, jest optymistą i pisuje, jak to już mówiłem, uwagi nad naszem społeczeństwem. Jest przytem kobieciarz... ach, panie!... nie widziałem jeszcze takiego. To też każdy jego artykuł przesiąkły jest wiarą, nadzieją i miłością.
BAZGRALSKI (wpada do pokoju). Panie redaktorze, co tu robić... nie mamy świeżych wiadomości z Paryża, a w gazecie wakuje miejsce.
REDAKTOR. A jakaż jest wiadomość dawniejsza?
BAZGRALSKI. Wiadomość ostatnia jest taka: (czyta). „Lewica ma interpelować rząd w kwestji noty, wystosowanej do Rzymu...“
REDAKTOR. Teraz pan napisz tak: „Rząd francuski ma być interpelowany przez lewicę o notę, którą wysłał do Rzymu“.
BAZGRALSKI. To już napisałem w wiadomościach politycznych.
REDAKTOR. W takim razie napisz pan: „Ostatnia nota wysłana do Rzymu spowodowała interpelacją lewicy.“
BAZGRALSKI. I to napisałem w ostatnich wiadomościach.
REDAKTOR. Aj do djabła! To w takim razie trzeba rozszerzyć dział wiadomości naukowych.
BAZGRALSKI. Kiedy niema materjału!
REDAKTOR (groźnie). Jakto niema? Przecież niedawno kupiłem „Zoologję“ Pisulewskiego! Wreszcie przepisz pan coś z „Kurjera,“ np. o grzmotach w gubernji lubelskiej, lub o trzęsieniu ziemi w Ameryce środkowej... Nie umieją sobie radzić!
BAZGRALSKI. Już napiszę! (wychodzi).
MŁODZIENIEC. Pan redaktor ma istotnie olbrzymią pracę!
REDAKTOR. Co pan chcesz? taki to już los mężów stanu!... A może myślisz pan, że Bismark ma mniej zajęcia?...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Głowacki.