>>> Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Przyszły milioner
Pochodzenie „Biesiada Literacka“, 1894, nr 25
Redaktor Władysław Maleszewski
Wydawca Władysław Maleszewski
Data wyd. 1894
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Georges Farlet
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


PRZYSZŁY MILIONER.

Stary, podarty parasol chroni go od palących promieni słonecznych; pod jego cieniem, przyszły milioner ćwiczy się w sztuce wyczekiwania na kupujących i na sposobność zachwalenia swego towaru.
Bardzo jeszcze młodziutki jest ten aferzysta groszowy, lecz posiada spryt i rokuje piękną przyszłość.
Napoleon pierwszy powiedział, że każdy żołnierz powinien mieć w tornistrze marszałkowską buławę: ten młodzieniec o Napoleonie zapewne nie słyszał, ale wie doskonale, że największy bohater kampanij pieniężnych, Rotszyld, zaczynał od zapałek.
Dlaczego ptaszek w klatce miałby być gorszym od zapałki? Każdy towar jest dobry; trzeba tylko umieć go kupić i umieć sprzedać; trzeba znać potrzeby sprzedającego i kupującego, i te potrzeby wyzyskać. Na tem polega cała mądrość.


PRZYSZŁY MILIONER.

Mały aferzysta, z pod dziurawego parasola, spogląda na przechodniów bystremi oczami, na twarzy ma uśmiech. On wie, że kupiec powinien być zawsze uśmiechniętym i wesołym, bo kwaśna, ponura mina odstręcza klientów.
Wogóle ma on dużo wiadomości praktycznych od ojca faktora, matki przekupki, od starszych braci, niezmordowanych w nieustannej pogoni za groszem. Podczas dni świątecznych, dni wypoczynku, kiedy handel ustaje, a plac targowy robi się pustym jak cmentarz, mały handlarz przysłuchuje się rozmowie starszych, zgromadzonych przy stole biesiadnym; uczta tam niewykwintna, ale dyskurs jest prawdziwą ucztą dla ducha. Opowiadają o nadzwyczajnych spekulacyach i figlach mądrości; mały słucha, oczy mu błyszczą, zapala się, postanawia w duchu, że i on musi się dostać na wyżyny bogactwa. Będzie z góry spoglądał na świat, kąpał się w złocie, przyozdobi wszystkie swe palce brylantami pierwszej wody. Najtrudniej dojść do kilku rubli, potem już wózek szczęścia potoczy się gładko, jak po stole. Byle zacząć!
On już zaczął, już zrobił początek. Zauważył, że chłopcy wiejscy chętnie łowią ptaszki i wiewiórki, aby mieć papierosy, oraz że chłopcy z miasta chętnie oddają otrzymane od rodziców pieniądze, aby mieć ptaszka lub wiewiórkę. W oczach małego handlarza i jedni i drudzy są głupcami, przeto powinien z nich korzystać mądry.
On też korzysta; prowadzi swój geszeft od wiosny; ma stałych dostawców i odbiorców: w duchu z jednych i z drugich szydzi, chociaż mu korzyść przynoszą. Na przyszły rok odstąpi przedsiębiorstwo młodszemu bratu, sam zaś puści się na grubszą spekulacyę. Może będzie handlował drobiem, może zwierzyną, sam jeszcze nie wie; w każdym razie zajmie posterunek pomiędzy wsią a miastem. Już tak sobie obmyślił — a dalej...
Dalej droga gładka; byle pierwsze sto rubli...
Jak dzieciom z innej sfery piastunki opowiadają bajki o wielkich bohaterach, zaklętych księżniczkach, o strasznych smokach... tak jemu opowiadano historye o wielkich geszeftach i rozbudzono w nim także fantazyę w swoim rodzaju. Zaklęte księżniczki nie wiele go obchodzą, chyba żeby która przyniosła klejnoty na zastaw, a co się tyczy smoków, on ich zabijać nie będzie; przeciwnie, rad że istnieją, wyzyska je doskonale... Przyjdzie czas, pozna on najstraszniejsze smoki: mianowicie namiętności ludzkie, chęć używania bez trudu, napawania się wszelkiemi rozkoszami życia, trwonienia ojcowizny. On te smoki potworne do swego wózka zaprzęże i daleko na nich zajedzie.
Niech tylko ma pieniądze — a mieć je będzie niezawodnie, gdyż w tym kierunku cały swój spryt, całą inteligencyę wysili; gdyż potrafi poprzestawać na małem, obywać się bez wygód, nawet z głodu przymierać, byle tylko choćby o jeden krok posunąć się naprzód, do celu.
Nie jest to typ wyjątkowy, posiada on liczny szereg poprzedników, i następców także mieć będzie; przewija się on ciągle przez dzieje ludzkości i odznacza jaskrawo, jak czerwona nitka w szarej przędzy; blizki krewny, może nawet syn lub brat wiecznego tułacza, zdaje się być, jak i on, nieśmiertelnym.
Dość on nabroił, i rzecz dziwna: ludzie kupowali od niego zapałki, ptaszki, bagatelki różne; potem, gdy się dorobił, pożyczali od niego pieniądze i pozwalali się strzydz jak barany; gdy doszedł do szczytu swych marzeń i na kupie złota zasiadł, kłaniali mu się pokornie i pochlebiali w oczy, szydzili zaś z niego, gdy nie patrzył — a nikomu nie przyszło na myśl, aby nabyć od niego towar cenny i istotnie wartościowy. Nie nabyto od niego silnej woli, wytrwałości, umiejętności poprzestawania na małem — a szkoda; gdyby się na tym towarze poznać umiano — to i on nie zaszedłby tak wysoko i wielu innych nie spadłoby tak nizko.

Kl. Junosza.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.