Psalmodia polska/Psalm XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wespazjan Kochowski
Tytuł Psalmodia polska
Wydawca Wydawnictwo Biblioteki Polskiej
Data wyd. 1859
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Indeks stron
P S A L M XVII.

Domine Deus salutis meae. Ps. 87.

Ostatniego terminu wzmianka.


Panie Boże zbawienia mego! we dnie i w nocy wołam przed Tobą.
Niechaj modlitwa moja przyjdzie przed obliczność Twoję; nakłoń łaskawy ucha ku prośbie żebraka.
Albowiem dusza moja pełna jest ucisków, i żywot mój mizerny już w ostatniej rumacyi chodzi.
Uchodząc przed Faraonem, jużem jedną nogą w czerwonem morzu; a trwoży mię zbyt niebezpieczna przeprawa do portu wieczności.
Osusz Panie, albo podnieś w górę nawałności morskie; albo przeprowadź suchą nogą, jakoś sam deptał wody tyberyackie.
Zewsząd źle! zdrowie mir wypowiada, zmysły tępieją, choroba śmiercią grozi; ale nadewszystko tęsknica trapi, która ze złego sumnienia pochodzi.
Teraz dopiero postrzegam, że życie ludzkie nie jest żywotem, ale pojazdem do śmierci, i męczeństwem jednem, którego z nas ze samych przyczyna.
Cudowna — nie wiedziałem żem miał na świat przyjść, a pewien zostaję, że z niego odejść muszę; a kiedy, i jako, to przedemną zakryto.
Setne lata sobie zamierzamy, winszuje drużyna, obiecują pochlebcy; niechajże lada gorączki upał przypadnie, aż on kwiat schnie, więdnieje, niszczeje.
Zda się żyjąc, że przyrasta wieku, a codzień go znacznie ubywa; bo im dalej w lata idziemy, tem się coraz bliżej śmierci przymykamy.
Życież to jest, czy cierpienie pytam? Albo że u gramatyków słów pożyczę, akcya czy pasya; żyję swobodnie, używam rozkosznie, wszystkiego mi dostaje.
A jakoż żyję kiedy mię choroby, nędza, kłopoty gryzą, przygody tępią, ubóstwo frasuje, młodość wynosi, starość krzywi, a potem leda defekcik do grobu odeśle.
A ja przecie biedę cierpiąc chwalę, w ucisku nie stękam, w zgubie nie trwożę się; a kubkiem słodyczy światowej opojony, na śmierć się i jej okoliczności nie oglądam.
Nie oglądamci się ja na nię, ale ona o mnie pomni, kiedy mię chorobą jak zawiłym rokiem obesławszy, na straszny trybunał boski gotować się każe.
Cóż dalej czynić? Szukam u dobrych przyjaciół rady; nie znajduję; ale i znajomi, i poufali druchowie, jakoś już odemnie stronią.
Rodzina i krewni tylko zaglądają nazierkiem, z wierzchu płaszczem pokrywając chciwość puścizny.
Mała w ludziach nadzieja, więc pójdę do obrony i munimentów, ale i te nie dobrze tuszą, pogluzowane nieprawością.
Szukam patrona — niemasz; przyczynnych listów nie przyjmują, korrupcyj nie biorą, dylacyi nie dadzą, apelacyi nie pozwolą, ewazya nie pójdzie.
I tak zagają o mnie prawo: gdzie łóżko moje sądową izbą, zły żywot instyguje, sumnienie świadczy: Bóg sędzia, exekutor czart, a dekret (broń Boże) żeby nie był z utratą szczęśliwej wieczności.
Cóż dalej. Ubiorą trupa w koszulę, pokazując, że więcej na tamten świat z sobą bierze, aniżeli na ten świat przyniósł z sobą.
Wrzucą potem w dół, aby nie śmierdział żywym; zadzwonią we dzwony, pokój trociczkami wykurzą, a sami do sukcesyi jak do Herapu.
Więc ja Panie uprzedzając, wołam do Ciebie, nie żebym nie umierał, bo to nie można; ale żebym umierał w Tobie, z dostateczną ufnością i skruchą.
Niechaj skończę, końcem pobożnych; i niech umieram śmiercią owych, którzy w Panu umierają.
Przebij wprzód ciało moje bojaźnią sądów, abym się raczej lękał widzieć Cię sprawiedliwego, niż potem doświadczać karzącego.
Wolę że mię z pomocą Twoją by i bojaźń przywiedzie do pokuty, niżby w grzechach zatwardziałego, nieprzyjaciel miał przywodzić do rozpaczy.
Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi świętemu, etc.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wespazjan Kochowski.