Psia dola
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Psia dola |
Pochodzenie | Bajki |
Wydawca | nakładem autora |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Zakł. Druk. F. Wyszyńskiego i S-ki |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Do miasta nieprawości pełnego i łez,
do miasta nikczemności ludzkiej i nadużyć,
dostał się uczciwy pies,
ażeby uczciwie służyć...
Jego pan, człowiek dobry, rzekł: „Wierny mój psie,
źle na świecie dzieje się...
Proszę cię przeto, przy nodze mej biegaj:
gdziekolwiek zwęszysz złodzieja — nie czekaj,
lecz głośno szczekaj —
wszystkich ostrzegaj.“
Pies wolę pańską zrozumiał odrazu.
Przyjaźnie merdnął ogonem,
co znaczy: „Wedle rozkazu
wszystko będzie wypełnionem“.
Ledwie wyszli na miasto, a uczciwa psina
niezwłocznie warczeć zaczyna.
Płynie ulicą przechodniów gromada,
dyrektorzy, paskarze,
sklepikarze, luminarze,
a pies warczy i ujada...
Aż go pan uspokaja: „Cicho bądź, kochanku.
Bez powodu, piesku, szczekasz.
Ten pan — to ceniony lekarz...
A ten — to dyrektor banku...
A ten — piastuje referat...
A ten — to prawie literat...“
Lecz pies uczciwy perswazji nie słucha.
Próżna nadzieja!
Gdzie tylko zwęszy złodzieja,
szczeka, psia jucha...
Pan o poranku
dąży do banku
podjąć pieniądze, które ma na koncie,
Czeka
na swoją kolejkę w kącie...
A pies szczeka
bezustanku...
Pan, jako państwa obywatel prawy,
idzie załatwić podatkowe sprawy.
Czas ucieka.
Pies się dokoła rozgląda i szczeka.
Szczeka nieuprzejmie
przed ogródkiem w sejmie,
przechodząc Wiejską nawet nóżkę czasami podejmie...
Szczeka na ulicy.
Szczeka w kamienicy.
Nawet w urzędzie.
Jednem słowem — wszędzie.
Od ciągłego ujadania
Pan się słania.
Głowa mu puchnie.
Głuchnie.
Wierny pies ciągle u nóg pańskich biega
i szczeka w ciszy...
Swojego władcę ostrzega,
lecz ten już ogłuchł — nie słyszy...
Gromadzą się zwierzęta.
Krótka narada:
„Bestja przeklęta
ciągle ujada!“
„Psie! jeśli widząc złodziei
nie będziesz niemy,
niemasz dla ciebie nadziei!
Jutro cię zredukujemy.
Bo po co tyle hałasu?
Szkoda czasu i atłasu!“
„Świata nikt nie polepszy“,
rzekł jeden z wieprzy.
„I na cóż szczekać tak brzydko?
Bezprawie? Prawo jest jak to korytko:
można się najeść — gdy doskwiera głód,
można je obejść — gdy jadła masz wbród.“
„Złodziej?“ — rzekł lis — istotnie, to brzmi niezbyt ładnie...
Stare dewotki
roznoszą plotki,
że złodziej podobno kradnie...
„Złodziejstwo to jest jednak sport, to umiejętność,
pojętność,
sztuka, namiętność,
majętność...“
Przemówił osioł. Bowiem jakażby narada
doniosła,
gdy każdy gada,
mogła się obejść bez osła?
Rzekł: „Ustawa? Paragraf? A cóż mi ustawa?
Prawa? Różnie się dają komentować prawa!“
Brawa.
„Pies zanadto się naraża.
Zawielu możnych obraża.
Zły to efekt wywiera,
to niepedagogcznie,
nieetycznie,
niepatrjotycznie...
To prestiż państwu odbiera.
Pan trzeba za to skarcić — wychłostać.
Musi dostać! Musi dostać!
Bardzo, bardzo smutna sprawa...“
(Na bydlęcych ławach brawa).
„Zgon mu, zgon!“
Zakrzyknęły zgodnie świnie
o szczecinie
obciętej à la garçonne.
Osioł zaś rzekł urzędowo:
„Cisza! Pies oskarżony ma ostatnie słowo.
Nim ukończymy narady
poznajmy, jakie zasady
ma ten oszczekiwacz zły...“
Pies na to: „Mam ja jedną jedyną dewizę:
wszystkich nieuczciwych — gryzę!“
To rzekłszy — pokazał kły.