Psiawiara/Tom I/Do A. Pługa

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Psiawiara
Podtytuł Powieść współczesna
Pochodzenie „Kłosy“, 1884, nr 966-1005
Wydawca Salomon Lewental
Data wyd. 1884
Druk Salomon Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Do A. Pługa.
Dnia 1 Lipca 1883 r.

Kochany, mój stary przyjacielu. Gdym ci obiecywał „Psiawiarę“ i prosił cię, abyś tytuł ten, trochę dziwnie brzmiący, zmienił według upodobania — nie przewidywałem, gdzie mnie dziwny obrót lotu rzuci, gdy pisać to będę.
W siedmdziesiątym piérwszym roku życia, ciężko choremu dostać się pod klucz — wierz mi, jest to jedna z tych niespodzianek okrutnych, które tylko próbą i dopustem Bożym nazwać się może.
W takiém położeniu i stanie umysłu, w jakim się znajduję, nie dziwuj się, że i „Psiawiara“ nie tak się wykonała, jak ją myśl osnuła.
Zmuszałem się do pisania, aby nie przemyślać o czém inném, aby odciągnąć się od rozważania położenia mego i z niém połączonych przykrości dotkliwych. Ten przymus nie zawsze mógł wypaść na korzyść opowiadania.
Czuję sam, że ono nosi cechy jego, że w niém laudanum, co nerwy zburzone codzień uspakajać musiało, a sen uciekający sprowadzać, i niepokoje dnia, tęsknice samotności, i zniecierpliwienia różne się odbiły. Potrzeba było mocy nad sobą, aby się przenieść w krainę fantazyi dla ucieczenia od rzeczywistości, któréj może najcięższém brzemieniem jest niepewność i ciemność, jakie ją otaczają.
Bądź co bądź, opowiadanie to, choćby jako ciekawy produkt tego, co może wola człowieka w walce z niewolą, powinno jak jest pozostać.
Kiedy będę go mógł ci przesłać, Bóg jeden wié, bo w téj chwili ja sam nie wiem, kiedy, jak i w jakich warunkach odzyskam to, co jest człowiekowi najdroższém.
W Pau, gdzie mi było naprzód za zimno, a potém za gorąco, cierpiąc mocno, wśród nocy, jak zawsze, bezsennych, mnóztwo notatek sobie przygotowałem do „Psiawiary“. Nie mam ich dziś w ręku, bo z innemi zabrane zostały. Nie wszystkie mogłem przypomniéć, ani ich zużytkować.
Być może nawet, że główna myśl, o któréj ci donosiłem, w zapale wykonania uległa jakiéjś zmianie.
Tak jest, nie cofam wyrazu; był to zapał, do którego umysł się zmuszał natężeniem wielkiém — nieprzerwaną pracą. Dziś, gdym do ostatniéj doszedł stronicy, żal mi, że się to już skończyło, tęskno mi, żem znowu oko w oko z sobą i tą ciężką rzeczywistością, któréj trwania niepodobna jest przewidziéć.
Nigdzie systematyczniéj i powolniéj nie dzieje się zadość wszystkim formom sprawiedliwości, jak w tym kraju. Są one nieuniknione, nie uwalnia od nich choroba, nie ogląda się nikt na wiek, nie przyśpieszy ani o jednę minutę końca żadne błaganie.
Lecz, nierozpisuję się już więcéj...
Wątpię bardzo, ażebym pozostał w tym kraju. Po latach dwudziestu, choćby ze stratami i żalem, przyjdzie mi zapewne na ten krótki czas, jaki mi pozostaje do goszczenia między wami, wynosić się gdzieś tam, gdzie znajdę cisze, swobodę i bezpieczeństwo.
Dokąd losy poniosą? a nawet czy się do tego dobiję? Chi lo sa?
Ściskam dłoń twoję, bo wielki czas skończyć to smutne posłanie

Twój
J. I. Kraszewski.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.