Pułkownik/XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pułkownik |
Pochodzenie | Z mazurskiej ziemi |
Wydawca | Księgarnia Teodora Paprockiego i S-ki |
Data wyd. | 1884 |
Druk | R. Zamarski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały zbiór |
Indeks stron |
Dwa tygodnie bawili bracia w mieście gubernialnem, a przez ten czas pani Laura otrzymała dwa listy od męża, z uprzejmem, lecz lakonicznem bardzo, zawiadomieniem, że dość powikłane interesa prawne opóźniają jego powrót do domu.
Czem były te dwa tygodnie oczekiwania dla pani Laury, opisać trudno. Jakie migreny i bóle głowy przechodziła, ile się naopowiadała sztywnej angielce o okropnych przywarach wszystkich mężczyzn na świecie, tych mężczyzn niegodziwych, nie mogących nigdy zrozumieć poświęcenia i ofiar ze strony idealnych, sercowych kobiet!
Jakkolwiek pani Laura złość swą wylewała w języku angielskim, lecz pomimo tego, a raczej może dlatego, wysznurowana miss nie zrozumiała wcale o co chodzi. Widząc jednak oburzenie malujące się w oczach pani, udawała, że się także oburza i powtarzała, regularnie co trzy minuty, swoje: »Yes madame«, z punktualnością zegarka.
Nawet gdy pani zaklinała ją na wszystkie świętości, aby nigdy serca swego nie oddawała mężczyźnie, miss, machinalnie, jak porcelanowy chińczyk, kiwała głową mówiąc zwykłe »yes«, chociaż nie przypuszczała nawet cienia prawdopodobieństwa, żeby się kiedy w tego rodzaju sytuacyi znaleźć mogła.
Obecnie pani Stanisławowa w angielce jedyne miała towarzystwo, gdyż panna Natalia przed kilkoma dniami opuściła Starzyn i udała się do ciotki zamieszkałej w Warszawie.
Rozstanie się czułe i serdeczne na pozór, było jednak w gruncie rzeczy tylko chłodnem dopełnieniem formalności towarzyskiej, jak z jednej tak z drugiej strony.
Pani Laura była istotnie nieco rozżalona, lecz nie pochodziło to z powodu sympatyi dla Natalci smutnej i widocznie na duchu złamanej, lecz raczej z przyczyny, że plany od tak dawna przygotowane i obmyślane obracały się w niwecz.
Podróż zagranicę, zima pod łagodnem niebem włoskiem, tyle marzeń pięknych, wszystko to rozprysnęło się jak bańka mydlana, którą dziecko dla zabawki puszcza; rozwiało się niby mgła poranna, rozpędzona przez wiatr.
I Natalcia nie żegnała kuzynki z wielkim żalem. Niedawno, przed kilkoma miesiącami jeszcze, miała do niej przywiązanie pewne, lecz obecnie przekonała się że to lalka bezduszna.
Natalcia odjeżdżając nie miała łez w oczach, na ustach jej zarysowanych artystycznie, błądził nawet uśmiech, lecz na białem czole znać było pewną zadumę...
Ileż bo przez ten czas krótki przemyślała, przedumała biedaczka...
Kochała po raz pierwszy w życiu, kochała serdecznie, i miłość jej prawie że odrzuconą została. Człowiek, któremu duszę swą oddać pragnęła, ucieka, oddala się od niej. Powiada że idzie czas stracony odrobić i powetować, że przejrzał, że w świat idzie — dla zasady, dla idei.
Dokądże idzie i po co? Czemu stanąć chce w szeregu pracowników zwykłych, czemu? gdy może żyć wygodnie i bez troski?
Co go skłania do tego?
Natalcia domyśliła się łatwo. Spojrzała w stronę Borków i wnet znalazła rozwiązanie zagadki. — Tak, to miłość go w świat rzuca, miłość otworzyła mu oczy, dla tej miłości lepszym, szlachetniejszym być pragnie.
Piękne oczy dziewczęcia zachodziły łzami — a nie były to łzy rozpaczy, lecz owe ciche łzy rezygnacyi i smutku, który się na długo, na bardzo długo, w głębi serca osiedlić zamierza...
Po kilku dniach, po owem rozstaniu się z Alfredem, myśli jej, które plątały się dotychczas, jak powikłany motek nici, zaczęły do porządku przychodzić. Natalcia zastanowiła się nad dziejami swego uczucia, nad Alfredem, nad czarnooką Klarcią i jej dziadkiem poważnym — analizować zaczęła. Dla czego Alfred tamtę pokochał? Czy dla tego że ją może urodą przewyższa?
Nie chyba; — wprawdzie pułkownikówna jest piękna jak wiosenny poranek, ale dla jednej urody nie pokochałby jej Alfred tak bardzo. — Cóż więc tak przywiązało go do niej? czy może atmosfera tych zasad, w których wychowała się i wzrosła, czy przymioty moralne?
Zapewne...
— A w jakiej atmosferze ja wzrosłam? jakie zasady w duszę moją wpojono? — zapytywała sama siebie Natalcia.
Zadawszy sobie to pytanie, cofnęła się myślą w przeszłość, zrobiła obrachunek lat ubiegłych i ujrzała po za sobą przerażającą pustkę...
Zrozumiała też Alfreda, pojęła w zupełności jego postanowienie.
Ogarniał ją jednak żal, dla czego do niej nie przyszedł, dlaczego nie wypowiedział jej swych myśli. Zrozumiane, podzieloneby przez nią zostały. Ona towarzyszyłaby mu, pomagała w spełnieniu zamiarów, które pani Laura epidemią marzycielstwa nazwała. Myśląc jednak nad tem, Natalcia i do siebie samej żal miała, — gdyby bowiem ożywiały ją takie przekonania, jakie w małym dworku pułkownika panują, to kto wie czyby i przebudzenie i miłość Alfreda nie były jej tryumfem.
Lecz stało się. Ten którego pokochała całą siłą pierwszego, dziewiczego uczucia, straconym już jest dla niej bezpowrotnie. Nie marzyć jej o tem by poszedł z nią razem, ręka w rękę, do celów zacnych i szlachetnych. Ona osamotniona, smutna, z sercem boleścią rozdartem, staje teraz jak samotny wędrowiec na rozdrożu, gdzie się ścieżki w różne strony rozchodzą, i nie wie którą ma wybrać.
Kuzynka wskazywała jej drogę bezmyślnego życia, — gonienie za błyskotkami i szczęściem pozornem, mówi, że w tem życiu znajdzie zemstę słodką, lecz Natalcia nie pójdzie tą drogą — a zemsty nie pragnie. Cichy smutek nie miota się jak rozpacz, nie miewa złych myśli. On jest poważny i szlachetny, szlachetnością cierpienia...
Natalcia nie pójdzie za radą kuzynki, lecz przeciwną wprost drogę obierze. Wyrzeknie się błyskotek i bezmyślnego życia, będzie umysł swój kształcić, a ponieważ bogatą jest, więc dostatków na dobre cele użyje.
Łzy ocierać będzie, w niedoli bliźnim pomagać. Stworzy sobie świat nowy całkiem, dla drugich żyć zacznie.
Nie mogła zdobyć miłości Alfreda — lecz jego szacunek zdobędzie — dowiedzie mu że nie jest lalką bezduszną, lecz człowiekiem, który kocha, myśli i czuje.
Ten cel musi jej na teraz wystarczać, musi jej całe życie wypełnić.
Powzięła postanowienie silne, niewzruszone, nie odmieni go nigdy...
Noc jest.
Stacyę drogi żelaznej już widać, powóz toczy się szybko; Natalcia zadumana, na poduszkach powozu oparta, smutnie spogląda w niebo zasiane miliardami gwiazd...
Wysoko, wysoko — na horyzoncie, dostrzega dwie drobne gwiazdki, mrugające wesoło... położone obok siebie tak blizko, że niemal jedna drugiej dotyka... — Opodal błyszczy gwiazdka samotna... mniej jasna niż tamte, jakby mgłą jakąś zakryta...
Gwiazdka ta mrugać się zdaje jak jasne oko dziecięcia. Po chwili ta samotnica niebieska, niby nie mogąc patrzeć na towarzyszek swych szczęście, odrywa się i, zakreślając linię świetlną, spada... jakby na ziemię.
— To moja gwiazdka — szepce do siebie Natalcia — ona mi drogę wskazuje: — na ziemię! na ziemię!
— Już stacya, jaśnie panienko, — odezwał się stary stangret, zatrzymując konie.
— Tak na ziemię! na ziemię! — szepnęła jeszcze Natalcia i zmięszała się z gromadką podróżnych.
. | . | . | . | . | . | . | . | . |