<<< Dane tekstu >>>
Autor Bolesław Leśmian
Tytuł Pururawa i Urwasi
Pochodzenie Łąka
Wydawca J. Mortkowicz Towarzystwo Wydawnicze
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia Naukowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii


PURURAWA I URWASI.


Pururawa w godzinie, gdy słońce mgły krasi,
Ujrzał nimfę wód przaśnych — Indjankę Urwasi.

Wynurzyła dłoń z wody, a za dłonią — głowę,
A niedługo — popierśną kibici połowę.

Górowała rozbieżnej pierścieniami fali,
Palcami zlekka pierśnych tykając korali.

Pururawa podpatrzył, jak nieśmiertelniało
Jej obciśle przywdziane powierzch ducha ciało.

Pomiażdżyła mu serce miłości nagłota —
Jął się skradać ku bogu ruchem snu i kota.

Porwał ją w swe ramiona ku warg swych potrzebie.
— „Ciebież tulę w objęciu? Odpowiedz, że ciebie!”

Bożym wrzaskiem przeczyła rąk jego przemocy,
Wyrywała się z ramion aż do późnej nocy!

Ale on ją pod leśnym uciszył pagórem,
Wtłoczył żywcem do wora i przewiązał sznurem.


Jak złodziej, pomykając jarami po jarach,
Powrócił do dom z worem wrzeszczącym na barach.

Wiedział, co przyniósł w worze — a i poco — wiedział!
Stał u progu zdyszany, — wór mu u nóg siedział.

Świerszcz w chałupie skowronił, jaskólił i brzęczał,
A on stał zadumany, a wór nagle klęczał.

— „Wróć mi wolę ruczajną, wróć stawne bezczasy!
„Więcej we mnie drga boga, niż dziewczęcej krasy.”

— „Darmo pragniesz się z wora prośbą wyszeleścić!
„Chcę boga, com go schwytał, raz w życiu popieścić!” —

— „Cóż ci po tej pieszczocie, co rozkosz przekracza?
„Cóż ci po tej rozkoszy, co w otchłań się stacza?”

— „Niech się rozkosz odmieni aż nie do poznania,
„Już ja nigdy swojego nie wściągnę kochania!”

I wyłonił ją z wora na żądz swych bezdroża:
— „Niemasz wokół nikogo, oprócz nas i łoża!”

— „Oddam ci wniebowzbitą mych piersi urodę,
„Warg mych odwilż różaną i ramion dogodę.

„Jeno ukryj w pieszczocie nagość swego ciała,
„Abym ludzkich upojeń ja — bóg — nie widziała!” —

Pociemku barwił łoże we kwiaty i liście,
W ciemnem łożu do niego polgnęła biodrzyście.


Kształt jej wgarniał w objęcia, płonął w jej upale,
A ustami wyławiał dwu piersi korale.

— „Kiedyż ty mnie podpatrzysz, jako w ciebie dyszę?”
— „Nigdy cię nie podpatrzę! Dość, że dech twój słyszę!”

— „Czemuż nie chcesz oczyma wyjść szczęściu na drogę?”
— „Pocóż jeszcze mam widzieć to, co kochać mogę?”

— „Chciałbym w oczach twych odbić radość, co mózg mroczy!”
— „Bądź-że mi niewidzialny, póki mam te oczy.”

I czuł, w sobie zamilkły, że bogini ciało,
Wieczyściejąc ku niemu, chętnie namdlewało.

I namdlewał z niem razem rozkoszy bezsiłą,
Aż namdlał w taki bezświat, że go już nie było.

Nie było go na drogach, ni w ukryciu alej,
Ani w nim, ni poza nim, ni bliżej, ni dalej!

Wezbrany poza łoża miłosnego miedzą,
Jeno poił się słodką o sobie niewiedzą.

I tak uczył się nie być od nocy do świtu,
Aż się zbudził przy gwiazdach — bywalec niebytu,

I ujrzał, że bogini, rozkoszą opiła,
W mrocznem łożu jaśnistym kształtem się ciemniła.

— „Ciemnij się w moją miłość, rozum mi odbieraj,
„Ale w moich objęciach nigdy nie umieraj!”


— „Jeno tyle umieram, ile miłość każe,
„A spłodzę tobie syna w mych bioder pożarze.”

I spłodziła mu syna na polu, w południe,
Kiedy zboże ku słońcu złoci się bezludnie.

— „Bogom w oczy wsmucony jestem od spowicia,
„A weseli się we mnie życie z poza życia.

„Pójdźcie ze mną do lasu nieopodal gaju,
„Pragnę zbadać twarz ojców, odbitą w ruczaju.

„Jest tam skwar w macierzance i chłód w leśnym dzwońcu,
„Spróbujemy we troje zanieistnieć w słońcu.”

Poszli za nim do dziwnie ruczajnego lasu,
Gdzie czas szumi wśród liści, a liście wśród czasu.

Poszli w skwar macierzanki, rozpełzłej samotnie,
I zabrnęli w chłód dzwońców — i już bezpowrotnie.

Troje było ich w lesie: dwa i jedno ciało,
Nikt nie wie, co się z nimi stało, lub nie stało.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Bolesław Leśmian.