[149]
Pururawa w godzinie, gdy słońce mgły krasi,
Ujrzał nimfę wód przaśnych — Indjankę Urwasi.
Wynurzyła dłoń z wody, a za dłonią — głowę,
A niedługo — popierśną kibici połowę.
Górowała rozbieżnej pierścieniami fali,
Palcami zlekka pierśnych tykając korali.
Pururawa podpatrzył, jak nieśmiertelniało
Jej obciśle przywdziane powierzch ducha ciało.
Pomiażdżyła mu serce miłości nagłota —
Jął się skradać ku bogu ruchem snu i kota.
Porwał ją w swe ramiona ku warg swych potrzebie.
— „Ciebież tulę w objęciu? Odpowiedz, że ciebie!”
Bożym wrzaskiem przeczyła rąk jego przemocy,
Wyrywała się z ramion aż do późnej nocy!
Ale on ją pod leśnym uciszył pagórem,
Wtłoczył żywcem do wora i przewiązał sznurem.
[150]
Jak złodziej, pomykając jarami po jarach,
Powrócił do dom z worem wrzeszczącym na barach.
Wiedział, co przyniósł w worze — a i poco — wiedział!
Stał u progu zdyszany, — wór mu u nóg siedział.
Świerszcz w chałupie skowronił, jaskólił i brzęczał,
A on stał zadumany, a wór nagle klęczał.
— „Wróć mi wolę ruczajną, wróć stawne bezczasy!
„Więcej we mnie drga boga, niż dziewczęcej krasy.”
— „Darmo pragniesz się z wora prośbą wyszeleścić!
„Chcę boga, com go schwytał, raz w życiu popieścić!” —
— „Cóż ci po tej pieszczocie, co rozkosz przekracza?
„Cóż ci po tej rozkoszy, co w otchłań się stacza?”
— „Niech się rozkosz odmieni aż nie do poznania,
„Już ja nigdy swojego nie wściągnę kochania!”
I wyłonił ją z wora na żądz swych bezdroża:
— „Niemasz wokół nikogo, oprócz nas i łoża!”
— „Oddam ci wniebowzbitą mych piersi urodę,
„Warg mych odwilż różaną i ramion dogodę.
„Jeno ukryj w pieszczocie nagość swego ciała,
„Abym ludzkich upojeń ja — bóg — nie widziała!” —
Pociemku barwił łoże we kwiaty i liście,
W ciemnem łożu do niego polgnęła biodrzyście.
[151]
Kształt jej wgarniał w objęcia, płonął w jej upale,
A ustami wyławiał dwu piersi korale.
— „Kiedyż ty mnie podpatrzysz, jako w ciebie dyszę?”
— „Nigdy cię nie podpatrzę! Dość, że dech twój słyszę!”
— „Czemuż nie chcesz oczyma wyjść szczęściu na drogę?”
— „Pocóż jeszcze mam widzieć to, co kochać mogę?”
— „Chciałbym w oczach twych odbić radość, co mózg mroczy!”
— „Bądź-że mi niewidzialny, póki mam te oczy.”
I czuł, w sobie zamilkły, że bogini ciało,
Wieczyściejąc ku niemu, chętnie namdlewało.
I namdlewał z niem razem rozkoszy bezsiłą,
Aż namdlał w taki bezświat, że go już nie było.
Nie było go na drogach, ni w ukryciu alej,
Ani w nim, ni poza nim, ni bliżej, ni dalej!
Wezbrany poza łoża miłosnego miedzą,
Jeno poił się słodką o sobie niewiedzą.
I tak uczył się nie być od nocy do świtu,
Aż się zbudził przy gwiazdach — bywalec niebytu,
I ujrzał, że bogini, rozkoszą opiła,
W mrocznem łożu jaśnistym kształtem się ciemniła.
— „Ciemnij się w moją miłość, rozum mi odbieraj,
„Ale w moich objęciach nigdy nie umieraj!”
[152]
— „Jeno tyle umieram, ile miłość każe,
„A spłodzę tobie syna w mych bioder pożarze.”
I spłodziła mu syna na polu, w południe,
Kiedy zboże ku słońcu złoci się bezludnie.
— „Bogom w oczy wsmucony jestem od spowicia,
„A weseli się we mnie życie z poza życia.
„Pójdźcie ze mną do lasu nieopodal gaju,
„Pragnę zbadać twarz ojców, odbitą w ruczaju.
„Jest tam skwar w macierzance i chłód w leśnym dzwońcu,
„Spróbujemy we troje zanieistnieć w słońcu.”
Poszli za nim do dziwnie ruczajnego lasu,
Gdzie czas szumi wśród liści, a liście wśród czasu.
Poszli w skwar macierzanki, rozpełzłej samotnie,
I zabrnęli w chłód dzwońców — i już bezpowrotnie.
Troje było ich w lesie: dwa i jedno ciało,
Nikt nie wie, co się z nimi stało, lub nie stało.