Rada sprawiedliwych/Rozdział VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Rada sprawiedliwych
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój”
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia „Stołeczna” G. Kryzel
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. The Council of Justice
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ VII.
KSIĘŻNICZKA REWOLUCJI.

Aczkolwiek Dama z Gratzu była kobietą pełną temperamentu, dla Bartholomewa była ona zawsze chłodną i obojętną. I teraz, siedząc w głębokim fotelu, w apartamencie swym na Bloomsbury, słuchała słów jego z zupełnym spokojem, z spojrzeniem utkwionem w pobladłej jego twarzy. Było to nazajutrz po rozmowie Barholomewa z Menszikofem. Chłód Damy z Gratzu podniecał coraz bardziej bartholomewa, starającego się przemową swą przekonać piękną kobietę.
„Lecz dlaczego“? Byłoto wszystko, o co go zapytała w tej chwili.
Kilkakrotnie już przerywał swą przemowę, jakgdyby spodziewając się od niej chociaż słowa. Koreby dało mu cień nadziei. I znowu po krótkiej przerwie mówić począł z zapałem: lęk przed Czterema Sprawiedliwymi z jednej strony, z drugiej zaś — przed Naczelnym Komitetem partji Stu Czerwonych, działał mu na nerwy. Jedyny ratunek widział w ucieczce, przed którą jednakże miał jeszcze bardzo wiele przeszkód do pokonania. Podróż w towarzystwie tej kobiety wydałaby mu się rajem i nawet chłód, z jakim go dzisiaj powitała, był niczem w porównaniu z myślą o przyszłej swobodzie i wspólnem z Damą z Gratzu pożyciu.
„Mary, czy pani sama się nie orjentuje? Przecież ta cała praca dotychczasowa jest absolutnie dla pani nieodpowiednia. Jest pani stworzona dla miłości i dla mnie“. Ujął małą rączkę, której mu nie broniła, lecz pytający jej wzrok nie ustępował z jego twarzy.
„Ale dlaczego“? zapytała znowu, „i jak? Ja przecież pana nie kocham i prawdopodobnie nigdy nie pokocham żadnego mężczyzny. Zresztą, i mnie i pana czeka praca; czy wolno nam tyle ważnych spraw pozostawić tutaj. A towarzysze pańscy....“.
Zadrżał na całem ciele i wypuścił dłoń jej z uścisku. Przez chwilę stał nad nią, patrząc uporczywie w piękne jej oczy.
„Praca — towarzysze! zawołał ze śmiechem ironicznym. „Czy przypuszcza pani, że zamierzam i nadal nadstawiać karku?“
Nie słyszał jak drzwi się cicho otwarły i dwaj mężczyźni weszli do pokoju.
„Czy pani zupełnie oszalała“? zapytał brutalnie. „Czy nie widzi pani, że nasza misja jest już skończona? że Czterej Sprawiedliwi z każdym dniem są pewniejsi zwycięstwa nad nami? Zgniotą nas jednym ruchem ręki. Wiedzą o nas wszystko, a nawet wie o nas wszystko książę Eskurialu. Tak, przeraża to panią, a jednak, to jest prawda: o każdem słowie które mówię w tej chwili do pani, oni wiedzą“.
„Jeżeli to ma być prawdą“, szepnęła, „to musi być między nami jakiś zdrajca“.
Machnął obojętnie ręką na znak zupełnej nieświadomości.
„Zdrajcy są zawsze, gdy zdrada ich jest dobrze opłacana“, rzekł swobodnie; „czy jest jednak zdrajca, czy go niema, uważam, że Londyn stał się zbyt ciasny dla nas“.
„Dla pana“, sprostowała dziewczyna.
„Dla pani również“, rzekł łagodnie, ujmując znowu jej dłoń. „Posłannictwem pani, piękna czarodziejko, jest wspólne życie ze mną“:
Przyciągnął ją do siebie, lecz w tej samej chwili czyjaś silna dłoń schwyciła go za ramię. Gdy odwrócił głowę, spotkał się z groźnym wzrokiem Starka. Stark nie był przygotowany na silne uderzenie ze strony przeciwnika, pod wpływem którego potoczył się pod“ przeciwległą ścianę.
Odzyskał jednak szybko równowagę i skinął na Francois, który zamknął drzwi na klucz.
„Proszę nie podchodzić do drzwi“!
„Stać“!
Stark wycierał dłonią zbroczoną krwią twarz. „Zaczekaj pan“, rzekł poważnie; „zanim jeszcze pan się tu zjawił, mieliśmy pewne porachunki z sobą“.
„Chętnie służę satysfakcją“, rzekł spokojnie Bartholomew.
„Nie chodzi tu o czynne znieważenie mnie“, odetchnął głęboko Stark, „ważniejszą mam kwestję na myśli, a mianowicie sprawę zdrajcy Naczelnego Komitetu“.
Podbródek zadrgał mu, gdy wypowiadał ostatnie słowa.
Bartholomew miał bardzo mało czasu, aby się namyślać nad odpowiedzią. Był osaczony ze wszystkich stron, instynktownie jednak przeczuwał, że do pojedynku nie dojdzie, a przynajmniej nie dojdzie do strzałów rewolwerowych. Najbardziej obawiał się sztyletu, owego sławetnego śmiercionośnego narzędzia partji Stu Czerwonych, który niejednego już zdrajcę usunął ze świata. Kurczowym ruchem chwycił poręcz stojącego tuż przy nim krzesła. Ach, gdyby mógł nieznacznie podsunąć się do drzwi i umknąć stąd, bowiem o pokonaniu Starka nie było mowy.
„Zdradziłeś nas pan przed Czterema Sprawiedliwymi. Nie mielibyśmy o tem pojęcia, gdyby nie to, że jednocześnie wydałeś pan nas ambasadzie. Przesłaliśmy panu wiadomość o zamierzonym zamachu na Bank Angielski i okazało się, że Bank był strzeżony przez Czterech Sprawiedliwych. Również i zamach na ambasadę nie udał się: widocznie i ambasada i Czterej Sprawiedliwi zostali zawiadomieni przez pana“.
Bartholomew zacisnął mocniej pałce na poręczy krzesła. Zdawał sobie dokładnie sprawę, że stanął oko w oko z śmiercią i ogarnął go paniczny lęk.
„Wczoraj w nocy“, ciągnął dalej Stark ze spokojem, „odbyło się potajemne zebranie Naczelnego Komitetu, na którem odczytane zostało z listy pańskie nazwisko“.
Wargi Bartholomewa posiniały.
„Rada orzekła jednogłośnie...“ Stark zamilkł, spoglądając na Damę z Gratzu. Stała nieruchomo z wzrokiem, utkwionym gdzieś w daleką przestrzeń. Jednocześnie wzrok Bartholomewa zatrzymał się również na jej twarzy, lecz nie dostrzegł na niej ani odrobiny dla siebie litości.
„...ogłoszono wyrok śmierci“, zakończył Stark przyciszonym głosem, „a misję tę mnie powierzono“.
Zręcznym ruchem rzucił Stark zatruty sztylet.
„Przeklinam was...“ jęknął Bartholomew i runął u kolan Francois.
Stark spojrzał na Damę z Gratzu.
„Oto jest prawo“, wyszeptał, lecz ona milczała, a tylko oczy jej zawisły na zwiniętej w kłębek u nóg jej postaci zdrajcy.
„Musimy pójść stąd“, wyszeptał Stark.
Drżał teraz z dziwnego podniecenia, bowiem zabijanie ludzi było dlań rzeczą zupełnie nową.
„Kto mieszka w sąsiednim lokalu“?
„Jakiś student chemji“, odparła obojętnie.
Głos jej zimny zwrócił uwagę Starka, który przerwał prowadzoną szeptem rozmowę z Francois.
„Spokoju, spokoju“, szepnął błagalnym głosem.
Podsunął się do leżących zwłok, wyjął tkwiący w piersi zabitego sztylet i ukrył ciało za zwisającą u drzwi kotarą. Następnie zbliżył się do drzwi i, trzymając rękę na klamce, skinął na tamtych. Zdawało mu się przez chwilę, że ktoś z zewnątrz przytrzymuje drzwi i istotnie po chwili na progu ukazał się wysoki mężczyzna.
Dzięki zasuniętym roletom w pokoju panował półmrok, przybysz więc stojący w uchylnych drzwiach, mógł widzieć zaledwie nikłe sylwetki obecnych w pokoju. Tuż za nim wtargnęło do pokoju trzech innych mężczyzn, którzy rozmawiali ze sobą dziwnym jakimś językiem, zupełnie niezrozumiałym dla Starka. Jeden z mężczyzn otworzył drzwi do mieszkania studenta, z którego wyniósł po chwili jakiś przedmiot i podał go stojącemu na progu.
Nieznajomy wszedł, pozostawiając tamtych w sieni. Uważnie zamknął drzwi za sobą i spojrzał groźnie na Starka. Stark odzyskał już równowagę.
„Czego pan chce“? zapytał.
„Chcę widzieć Bartholomewa, który wszedł do tego pokoju przed pół godziną“, odparł przybysz.
„Wyszedł już stąd“, rzekł Stark i uczuł nagle na podłodze pod nogami leżący sztylet, którym, przed niespełna kwadransem, zamordował swą ofiarę.
„To kłamstwo“, zawołał nieznajomy; „ani on, ani pan, Rudolf Stark, ani też Dama z Gratzu i kompan pański, Francois, nie wychodziliście stąd“.
„Szanowny pan wie stanowczo za wiele“, rzekł z ironją Stark i pochylił się nieznacznie, aby podnieść sztylet.
„Miej się pan na baczności“, ostrzegł nieznajomy i w tej samej chwili Stark i Francois odskoczyli wtył o parę kroków i padli bez przytomności na ziemię. W jednej chwili ciała ich porażone zostały przeraźliwie silnym prądem.
„Głupcy jesteście“, rzekł znowu nieznajomy, „a panią proszę również nie ruszać się z miejsca. Proszę powiedzieć mi, co się stało z Bartholomewem“?
Zaległa chwilowa cisza.
„Bartholomew nie żyje“, odparła cicho Dama z Gratzu. „Był on zdrajcą i dlatego został zabity. I cóż pan uczynił, pan, który jest sędzią-samozwańcem“?
Pozostawił ją bez odpowiedzi; usłyszała tylko szmer przesuwanych po tapecie palców jego, błądzących w poszukiwaniu kontaktu.
„Szuka pan światła, tak jak wszyscy szukamy go przez całe życie“, rzekła i, nie ruszając się z miejsca przekręciła elektryczny kontakt.
Nieznajomy ujrzał ją, stojącą tuż obok leżących na podłodze zwłok. Ona zaś spotkała się ze spojrzeniem głębokich oczu trzydziestoletniego mężczyzny o wysokiem czole i długiej, jedwabistej brodzie. Pod wpływem przejmującego jego wzroku dziewczyna przymknęła powieki.
„Oto jest światło, którego pan żądał“, ciągnęła dalej. „Dla nas, członków partji Stu Czerwonych, nie trudno jest wprowadzić światło do mroków życia ludzkiego...“.
„Całkiem zbyteczna jest ta pani przemowa“,“ rzekł Manfred, „niesłusznie nazywają panią „księżniczką rewolucji“; ja raczej mianowałbym panią “ “księżniczką piękności“. Mówił przez cały czas po niemiecku, wiedząc, że język ten był dla niej najbardziej zrozumiałym. Słowami swemi usiłował ranić jej duszę, a pewien był, że dokazał tego.
Dostrzegł, jak zadrżała nagle, a na zaciśniętych jej wargach ukazała się kropla krwi.
„Jestem pewna, że ujrzę pana kiedyś znowu“, odezwała się drżącym głosem. „Będę szukać pana specjalnie, aż znajdę, a wówczas będzie pan w mocy księżniczki rewolucji, lub też księżniczką piękności, jeżeli pan woli“.
Manfred złożył głęboki ukłon.
„Poddaję się losowi“, rzekł chłodno, „obecnie jednak jest pani bezsilna, a jeżeli zechcę, będzie pani bezsilna na zawsze. Pragnieniem mojem jest, aby się pani teraz oddaliła“.
Wymownym ruchem otworzył drzwi. Magnetyczny jego wzrok zdawał się wyganiać ją z pokoju.
„Oto jest pani droga“, rzekł, widząc jej wahanie. Była bezsilna.
„Przyjaciele moi....“ zaczęła, przystając znowuż na progu.
„Przyjaciół pani spotka taki sam los, jaki czeka panią“, przerwał jej chłodno.
Kredowo bladą twarz zwróciła ku niemu.
„Pan grozi mi. Wyjątkowy z pana mężczyzna, który potrafi grozić bezbronnej kobiecie“.
„Oto jest pani droga“, powtórzył znowu, składając jej głęboki ukłon.
Była od niego oddalona zaledwie o krok jeden; patrzała mu prosto w oczy, wzrokiem straszliwej nienawiści.
„Przyjdzie dzień“, wyszeptała, „gdy zapłacę panu za wszystko“.
Odwróciła się szybko i zniknęła za drzwiami.
Manfred wsłuchiwał się w odgłos oddalających się jej kroków, poczem podszedł do zwłok Starka.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.