Rada sprawiedliwych/Rozdział XXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rada sprawiedliwych |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze „Rój” |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia „Stołeczna” G. Kryzel |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Janina Zawisza-Krasucka |
Tytuł orygin. | The Council of Justice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Po ukończonym procesie, przewieziono znowu Manfreda do więzienia w Wandsworth. U bramy więziennej oczekiwał go dyrektor, który wysiadającego z karetki więźnia powitał z przyjaznym u — śmiechem.
„Czy ma pan jakieś specjalne życzenie“? zapytał podczas odwiedzin u Manfreda tego samego jeszcze wieczoru.
„Chciałbym zapalić cygaro“, odparł Manfred, a dyrektor podał mu cygarnicę.
Manfred wyjął cygaro i dostrzegł, że dyrektor przygląda mu się z uwagą.
„Dziwny z pana człowiek“, rzekł wysoki urzędnik.
„Takim powinienem być“, brzmiała odpowiedź.
„Prawdopodobnie obrońca pański złoży podanie o łaskę“, rzekł dyrektor.
„O, nie dbam o to“, zaśmiał się Manfred, „więcej nadziei pokładam w bractwie „Słusznie wierzących“, od którego otrzymuję co tydzień prawie paczki z żywnością“.
„Naprawdę dziwny z pana człowiek“, powtórzył znowu dyrektor. „Ale chciałem pana zapytać, Manfred, jaką rolę w ucieczce pańskiej odgrywa ta pani“?
„Pani“? zapytał Manfred zdziwiony.
„Tak, kobieta, która przychodzi codziennie pod bramę więzienia, dama w czerni. Główny mój dozorca opowiadał nawet, że jest niezwykle piękna.
„Ta kobieta“, wyszeptał Manfred, a twarz jego spochmurniała nagle. „Byłem pewien, że wreszcie zapomniała“.
Zapadł w zadumę.
„Jeżeli jest to pańska przyjaciółka, możnaby było udzielić jej widzenia“, rzekł dyrektor.
„Nie, nie, nie“, zawołał Manfred pośpiesznie. „Nie chcę jej widzieć“.
Dyrektorowi przyszło na myśl, że prawdopodobnie widzenie z nią było dla Manfreda niewygodne, nie chciał bowiem pokazać się damie swego serca w więziennym stroju.
Tej samej nocy dozorca więzienny zauważył, że Manfred położył się w ubraniu na swej pryczy i przykrył się więzienną derką. Na zapytanie dozorcy, dlaczego się nie rozbiera, odparł:
„Poprostu nie warto na tak krótki czas “.
Dozorca podzielił się swem spostrzeżeniem z dyrektorem więzienia i obydwaj doszli do wniosku, że Manfred myślał ciągle o ucieczce. W trzy godziny potem w celi Manfreda zjawił się znowu dyrektor więzienia z przykrą wiadomością.
„Przykro mi, że przeszkadzam panu ustawicznie“, rzekł, „lecz chciałem panu zakomunikować, że przyszedł rozkaz przewiezienia pana do innego więzienia. Ale cóż to, dlaczego się pan nie rozebrał“?
„Byłem pewien, że przeniesienie to nastąpi wcześniej i dlatego uważałem, że rozbierać się nie warto“.
„A skąd pan wiedział“?
„O przeniesieniu? — jakiś mały ptaszek powiedział mi“, odparł Manfred. „Czy przenieść mnie mają do Pentonville“?
Dyrektor spojrzał na więźnia ze zdziwieniem.
„Nie“, odparł.
„A więc do Reading“?
„I tam nie“, odparł dyrektor krótko.
Manfred zmarszczył brwi.
„Gdziekolwiek mnie mają przenieść, jestem gotowy“, rzekł.
Skinął dozorcy głową na pożegnanie, pożegnał przyjaźnie dyrektora więzienia i wsiadł do oczekującego nań samochodu.
„Do widzenia. Mr. Manfred“, odparł dyrektor, podając mu rękę.
Manfred dłoni wyciągniętej nie przyjął, a dyrektor spłonął krwawym rumieńcem.
„Nie mogę panu podać ręki“, rzekł Manfred „z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że główny dozorca włożył mi znowu kajdany, po drugie...“
„Nie pomyślałem o tem“, przerwał dyrektor z półuśmiechem, a ująwszy więźnia pod ramię, dodał: „Dużo byłbym dał za to, aby ucieczka pańska się udała. Znam jednego z wyższych urzędników w więzieniu, do którego pana przenoszą i byłbym wielce rad, gdyby na niego spadła cała odpowiedzialność“.
Siedząc już w wagonie Manfred zwrócił się jeszcze do odprowadzającego go na dworzec dyrektora.
„Tej damie proszę powiedzieć, że wyjechałem“.
„Bardzo chętnie, lecz obawiam się, że nie będę mógł wyjawić miejsca, w jakiem pan się obecnie znajduje“.
„Pozostawiam to pańskiemu uznaniu“, rzekł Manfred i w tej samej chwili pociąg ruszył z miejsca. Dozorca zapuścił firanki i Manfred ułożył się do snu na ławce.
Zbudziło go lekkie dotknięcie dłoni. Znajdowali się na jakiejś stacji i Manfred począł szukać wzrokiem jakiegokolwiek napisu na budynku. Prawdopodobnie interesowało go to tylko dlatego, że ani dyrektor, ani dozorca nie chcieli mu powiedzieć, dokąd go przewożą. Niestety, na budynku stacyjnym, oprócz ogłoszeń jakichś londyńskich fabryk, żadnego innego napisu nie znalazł.
Następnego dnia, gdy dyrektor więzienia w Chelmsford odwiedził Manfreda w nowej jego celi, więzień wyraził pragnienie napisania listu do kuzyna, który zamieszkuje stale w Londynie.
„Czyś widział go“? zapytał Poiccard.
„Bardzo przelotnie“, odparł Leon, podchodząc do okna i wyglądając przez nie z zaciekawieniem. Naprzeciw okien pokoju, w którym się znajdowali wznosiła się oficyna więzienna. Leon powrócił do stołu i napełnił kawą stojącą przed nim filiżankę. Dochodziła dopiero szósta, lecz Leon przez całą noc nie kładł się zupełnie.
„Minister spraw wewnętrznych“, odezwał się po chwili, popijając kawę, „jest stanowczo nieostrożny w swojej korespondencji. Nazwałbym go raczej człowiekiem nieprzewidującym“.
Było to a propos przybycia Manfreda do Chelmsford.
„Odwiedziłem ostatnio kilku wysokich dygnitarzy i jestem oczarowany ich inteligencją. Czy znasz Willingtona, który zamieszany jest w jakąś straszną aferę? Pozatem idzie wysoki kanclerz, który nienawidzi sekretarza ministerstwa wojny...“
„Ach, tego, co wydaje pamiętniki“, zawołał Poiccard.
Gonsalez skinął potakująco głową.
„Ten sam; za pamiętniki te dostał tysiąc funtów, aczkolwiek nie warte one nawet pensa. Apartament jego umeblowany jest prześlicznie, a przyjął sobie teraz już trzeciego służącego“.
„Jesteś chodzącą encyklopedją, Leonie“, zaśmiał się Poiccard.
Leon zawtórował mu..
Praca ostatnich kilku tygodni dała się obydwom porządnie we znaki. Przedewszystkiem dużo czasu zajęło przygotowanie książki „Trzy miesiące w Marokko“, której każdy rodział rozpoczynał się jakąś wiadomością, niezbędną dla Manfreda. Należało postarać się o natychmiastowe wydanie książki, aby jak najszybciej zakupiona została przez wszystkie biljoteki, a szczególnie przez bibljoteki więzienne. Poiccard przez cały ten czas zajęty był przygotowywaniem jakichś tajemniczych maszyn, które przewoził w zamkniętym samochodzie do Chelmsfordu. Na szczęście, dom przylegający do murów więziennych wystawiony był na sprzedaż i z tego oczywiście skorzystali dwaj przyjaciele, kupili dom pod pozorem założenia wielkiego garażu samochodowego i warsztatów reparacyjnych.[1]
Tymczasem bractwo „Słusznie wierzących“ przygotowywało specjalną kampanję, wyznaczoną na dzień egzekucji Manfreda. Tajemniczym sposobem wiadomość ta dotarła do celi uwięzionego i dzięki niej Manfred nie tracił dobrego humoru. Przywódca bractwa zbierał całe zastępy łazików i gapiów, ażeby tem samem manifestacja przybrała groźniejsze rozmiary. Przygotowywano demonstrację na godzinę szóstą rano, a w ciągu całej nocy członkowie bractwa zażywali należnego im wypoczynku. Tej samej nocy Gonsalez wrócił z jednej ze swych tajemniczych wycieczek autem i zaraz po wejściu do mieszkania rzucił Poiccardowi:
„Wiesz, że ona jest tutaj“?
Poiccard oderwał wzrok na chwilę od małego rondelka, w którym grzał jakiś płyn nad elektryczną maszynką.
„Dama z Gratzu“? zapytał.
Leon skinął potakująco głową.
„To zupełnie naturalne“, rzekł Poiccard i zabrał się znowu do swej pracy.
„Widziała mnie“, rzekł Leon chłodno.
„O“, zadziwił się przyjaciel, „ale Manfred twierdzi, że ona nas już nie zdradzi. Prosił jednocześnie, aby być przychylnym dla niej, a życzenie Manfreda powinno“ być dla nas rozkazem“.
Te wszystkie uwagi zamieścił Manfred w liście swym, pisanym jakoby do kuzyna, zamieszkałego w Londynie.
„Nieszczęśliwa kobieta“, rzekł Gonsalez, „przykro mi było patrzeć na nią, gdy stała dzień po dniu przed bramami więzienia w Wandsworth i przyglądała się ludziom napół obłędnym wzrokiem. Jestem pewien, że cierpi bardzo“.
„A zatem powiedz jej“, rzekł Poiccard.
„Że...“
„Że George “ ucieknie“.
„Myślałem o tem i przypuszczam, że George również powiedziałby jej“.
„Partja Stu Czerwonych wyrzekła się jej“, ciągnął Leon dalej, „dowiedziałem się o tem wczoraj. Nie jestem nawet pewien, czy imię Damy z Gratzu nie figuruje na liście straceńców. Czy przypominasz sobie Smidta? To on podobno ją zadenuncjował“.
Poiccard skinął głową w zamyśleniu.
„Smidt — Smidt?“ przypominał sobie. „Ach, tak, pamiętam, to ten, którego nazywają zimnym mordercą“.
„Tak‘“ odparł Leon spokojnie.
Na iem zakończyła się rozmowa o Smidtcie z Pragi. Poiccard kontynuował dalej swe doświadczenie z elektryczną maszynką, a Leon przyglądał mu się z zainteresowaniem.
„Czy mówiła z tobą?“ zapytał Poiccard po dłuższej chwili milczenia.
„Oczywiście“.
Znów zaległa cisza, którą przerwał po chwili Leon:
„Nie miała do mnie zaufania, lecz porozumiałem się z nią znakiem partji Stu Czerwonych. Nie mogłem z nią przecież mówić na ulicy, bo podobno ludzie Falmotha obserwują ją dniem i nocą. Dałem jej znak, że czekać będę na nią za trzy godziny“.
„Gdzie naznaczyłeś spotkanie?“
„W Wivenhoe, — najwygodniejsze miejsce“.
„I masz zamiar pójść tam?“ zapytał Poiccard, mieszając coś w rondelku.
„Naturalnie“, odparł Leon, spoglądając na zegarek.
W godzinę po północy Poiccard, odpoczywając w głębokim fotelu usłyszał sygnał zajeżdżającego na dziedziniec samochodu.
„I cóż?“ zagadnął, gdy Leon wszedł do pokoju. „Pojechała“, odparł Gonsalez z westchnieniem ulgi. „Ciężki to był orzech do zgryzienia. Musiałem nakłamać jej, ile tylko mogłem; nie możemy przecież ryzykować, aby nas ktośkolwiek zdradził. Ucieszyła się bardzo, gdy jej powiedziałem o ucieczce Manfreda. Chciała zostać, lecz wytłumaczyłem jej, że mogłoby to zepsuć cały nasz plan. Jutro obiecała wyruszyć z Anglji“.
Oczywiście nie miała pieniędzy“, zauważył Poiccard, ziewając.
„Ani pensa. Partja Stu Czerwonych zaprzestała jej dawać, lecz ja jej dałem“...
„Zupełnie naturalne“, przyznał Poccard.
„Długo musiałem ją namawiać, żeby przyjęła. Poprostu oszalała na punkcie obawy o George‘a. Ucieszyła się strasznie, gdy jej opowiedziałem o wszystkiem“.
„Mam wrażenie“, ciągnął po chwili dalej, „że jest ona w George‘u zakochana“.
Poiccard spojrzał na przyjaciela znacząco.
„Nareszcie się domyśliłeś, zawołał ironicznie, wychodząc do swej sypialni.
Następny dzień zastał ich przy pracy. Należało zmontować tajemnicze maszyny i załadować je na platformę ciężarowego samochodu. Koło jedenastej przed południem rozległo się tajemnicze pukanie do drzwi. Gdy Leon otworzył drzwi, na progu ukazał się obcy jakiś szofer. Zakomunikował on, że na drodze stoi samochód, któremu zabrakło benzyny i dlatego prosi, aby mu panowie trochę benzyny pożyczyli. Po chwili w korytarzu ukazał się właściciel auta, który zdecydowanym ruchem odesłał szofera do samochodu.
„Chciałem panom zadać kilka pytań, tyczących się mego auta“, rzekł z dystynkcją.
„Prosimy do pokoju“, rzekł Leon, wprowadzając gościa do gabinetu.
Zamknął uważnie drzwi za sobą i zwrócił się do jegomościa, okrytego długiem futrem:
„Poco pan tu przyszedł?“ — zapytał szeptem prawie, „przecież grozi panu niebezpieczeństwo“.
„Wiem o tem“, odparł tamten z prostotą, „lecz myślałem, że mogę się przydać na coś. Jaki jest plan?“
W kilku słowach opowiedział mu Leon o wszystkiem. Młodzieniec zadrżał.
„Straszne to przejście dla George“a“, wyszeptał. „Jest to jedyna droga“, odparł Leon, „a George ma nerwy, jak stal“.
„A potem — jakie macie szanse ucieczki?“
„Oczywiście morzem. Mamy doskonałą drogę do Clacton, a tam czeka już na nas statek“.
Gonsalez otworzył szufladę biurka i wyjął z niej jakiś papier.
„Gdyby pan mógł nam w tem pomóc“, rzekł, „byłbym ogromnie wdzięczny“.
Młodzieniec napisał na dokumencie swe nazwisko, które brzmiało Courlander i oddał papier Gonsalezowi.
„Są tam moi ludzie, którzy was nigdy nie wydadzą“, rzekł. „Poza tem druty telegraficzne i telefoniczne zostaną przecięte punktualnie o ósmej tak, aby Chelmsford został zupełnie odcięty od świata“.
Z małą bańką benzyny wyszedł młodzieniec z mieszkania i wrócił do swego samochodu.
- ↑ W książce papierowej wystąpił na tej stronie błąd w druku — nieprawidłowa kolejność wierszy; w oryginale wydrukowano:
"da. Należało postarać się o natychmiastowe wyda
nał się jakąś wiadomością, niezbędną dla Manfre-
nia wielkiego garażu samochodowego i warsztatów
reparacyjnych.
mochodzie do Chelmsfordu. Na szczęście, dom
nie książki, aby jak najszybciej zakupiona została
przez wszystkie biljoteki, a szczególnie przez bi-
bljoteki więzienne. Poiccard przez cały ten czas
zajęty był przygotowywaniem jakichś tajemni-
czych maszyn, które przewoził w zamkniętym sa-
przylegający do murów więziennych wystawiony
był na sprzedaż i z tego oczywiście skorzystali
dwaj przyjaciele, kupili dom pod pozorem założe-"