Rada zwierząt (1915)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Franciszek Dionizy Kniaźnin
Tytuł Rada zwierząt
Pochodzenie Antologia bajki polskiej
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1915
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Z III KSIĘGI.

VII. RADA ZWIERZĄT.

(Z LA FONTAINE’A).

Złe, które wszędy trwogę rozpościera,
złe, które niebo w swym gniewie wywiera
na karę ziemi, za zbrodnie przeklętej,
powietrze (gdyż je potrzeba wymienić),
gotowe we dniu cały świat wyplenić,
walczyć zaczęło z Zwierzęty.

Nie wszystkieć, prawda, umierały: ale
zaraza wszystkich zesłabiła, wcale
nie widać było, by który

pokarmu dla się szukał lub napicia:
każdy z nich chory, smutny i ponury
czekał na koniec mdlejącego życia.
Liszki do kaczek już się nie skradały,
wilk się nie czaił na niewinne cielę,
synogarlice z krzaków pozmykały,
zniknęła miłość, zniknęło wesele!

Lew zatem, zwierzęcego król udzielny państwa,
uczynił walną radę z swojego poddaństwa:
»O moi — rzecze — mili przyjaciele!
Czujemy złe powszechne: i wątpić nie trzeba,
że to za nasze winy jest z wyroku nieba.
Kto tu z nas najwinniejszy, niechaj na ofiarę
pójdzie gniewu boskiego: może srogą karę
ubłagamy tym czynem, może (kto zaprzeczy?)
jednego zguba skazę powszechną uleczy...
Dzieje stare nas uczą, że w takowej mierze
za niewinnych szło jedno najwinniejsze zwierzę.
Nie pochlebujmy sobie, a bez pobłażenia
chciejmy ściśle uważyć stan swego sumienia.
Co się więc tycze naprzód mnie samego,
wyznaję, iżem dość poczynił złego.
Nieraz bez prawa żadnego napadłem
na cudze stada i sąsiedzkie sioła.
Bydląt niewinnych tysiące pojadłem:
cóż mi te, proszę, zrobiły? Nic zgoła.
Nawet zjadałem (jeśli wyznać szczerze)
pasterze...
Jeżeli tedy ze mnie jest potrzeba,
pójdę sam za was na ofiarę nieba!
Lecz sądzę, by rzetelnie, jakom ja uczynił,
każdy z was równym siebie sposobem obwinił.
Podług bowiem słuszności życzyć nam należy,

by zginął najwinniejszy. »Tu lis wybieży
na środek koła: »Miłościwy Panie!
szkrupuł ci — rzecze — podał to wyznanie.
I cóż to za grzech, uważcie zwierzęta,
jeść niewolnicze i głupie bydlęta?
I owszem, dla nich honor czynisz, panie!
jeźlić się które za pokarm dostanie.
Co zaś pasterze, o! ci wszyscy warci,
by żywcem byli ze skóry obdarci!
Są to tyrani, co w srogiej zniewadze
chcą mieć nad nami himeryczną władzę«.
To lis wymówił, a podchlebce mili
zgodnie toż samo stwierdzili.
Nie chciano zatem zbytnio przetrząsać i innych
potężniejszych matedor, choć najbardziej winnych,
ni zajadłość lamparta, ni tygrysa zbrodnie,
wzgląd miano na każdego, kto broił swobodnie.
Zgoła wszystkie zwierzęta, lubo grzeszne były,
za mniej winnych, za świętych jednak się sądziły.
Nareszcie osieł w podobnym sposobie
zaczyna spowiedź: »Przypominam sobie,
iżem raz, rzecze, o wieczornej chwili
szedł po święconej Kamaldułów łące.
Głód wielki, pochop i ziółka pachnące,
czyli też, myślę, dyabli mnie skusili,
że garstkę trawy zerwałem.
Źlem to uczynił, bo prawa nie miałem«.
»Łotr i złoczyńca!« — wszyscy krzyknęli.
Wilk na trzy części kazanie podzieli,
że winien osieł pójść na ofiarę.
Cały go naród lżył i przeklinał,
że na nich ściągnął tak srogą karę.
Jeść cudzą trawę: co za kryminał!

Zatem na osła padnie wyrok śmierci:
»żywcem roztargać na ćwierci«.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Franciszek Dionizy Kniaźnin.