<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Resztki życia
Wydawca Księgarnia Michała Glücksberga
Data wyd. 1860
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst tomu I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV.
T


Tuż obok dworku pana Wielicy, stał mniejszy i trochę opuszczony Szambelana, któregośmy z nim przez płot rozmawiającego widzieli, niejakiego Mamerta Alexego Wędżygolskiego, niegdy ulubieńca podobno króla Stanisława za którego czasów począł zawód swój od korpusu kadetów, potem pazia, nareszcie szambelana. Ten w porę przybył do miasteczka z resztkami życia w torebce, bo nie sześćdziesiąt jak utrzymywał, ani siedmdziesiąt kilka do których przy ściślejszem obliczeniu czasem się przyznawał, ale ośmdziesiąt lat liczył wedle nieubłaganéj metryki.
Pan Wędżygolski życie spędził dosyć wesoło i nieopatrznie, ale ani go żałował, ani po niem płakał, ani się skarżył; — lubił je wspominać i pozostał w ośmdziesięciu leciech takim jakim go uczyniła młodość. Jeszcze teraz choć pomarszczony jak pieczone jabłko, przysiadał się do dam, prawił im wyuczone w ostatkach XVIII-go wieku komplimenta, zakochiwał się najpocieszniéj i resztek życia dogryzał smakując. Dlatego żeby być zupełnie swobodnym i nie krępować się niczyją fantazją, oddał majątek synom, sobie wymawiając tylko pensyjkę i oddalił się do miasteczka aby żyć po myśli, jak mu się chciało. Przesiadywała przy nim pani Farfurska którą czasem nazywał kuzyną, czasem ochmistrzynią, a pomimo jéj lat czterdziestu i jego ośmdziesięciu posądzano ich o czułe jakieś i blizkie stosunki. Nic jednak tych potwarzy nie usprawiedliwiało, Szambelan kochał się za domem, a do wszystkich dziewcząt służących słodkie robił oczki i na podarunki płci pięknéj ostatek grosza oddawał.
Synów pożeniwszy, życie sobie na ustroniu urządził bardzo niezależne i swobodne, gości przyjmował bez występu, salonu nie miał, na łóżku sadzał, obiady przyjmując chętnie, sam ich nigdy nie dawał, a że dnie nie zajęte długiemi mu były często do zbytku, wziął się do tokarni i od rana do wieczora toczył. Miał przytem maleńki staroświecki klawicymbalik, na którym czasem grywał stare menuety, szkotki i polonezy Stanisławowskiéj epoki sięgające. Pokoik w którym mieszkał, wcale nie wyglądał wykwintnie, ale był ciepły i czysty, stało w nim łóżko z pawilonem i makatą, wisiało ze sześć portretów i pastelów kobiet nieznajomych z bukietami u gorsu, do których się stary uśmiechał; były sylwetki synów, trochę mebli dawnéj formy i niewiele xiążek przypylonych na pułce. Pani Farfurska zajmowała drugą stronę domu w któréj doniczki na oknie i firanki karmazynem obszyte widać było. Tokarnia zabierała pokoik osobny.
Niekiedy przed ten dworek stary i nieco wziemię zapadły zajeżdżały powozy wytworne, odwiedzali go ludzie z dawnego świata, ale on przed niemi ani się powstydził ubóstwa swojego, ani dla nich życie na włos odmieniał. Przyjmował uprzejmie, sadzał na nieposłanem często łożu, poił i karmił w otłukanych talerzach tem co sam jadał, zapoznawał ich z panią Farfurską naówczas zowiącą się kuzynką, która miała wiele pretensji do dobrego tonu, ale podobną była do podszarzanéj aktorki małego miasteczka, — a gdy odjechali powracał z zapałem do swéj tokarni i klawicymbału.
Życie jego całe w tych upływało zajęciach, a że był przywykł do towarzystwa i ludzi, gdy go praca zmęczyła i nieustanne żale pani Farfurskiéj wygnały z domu, szukał sąsiadów i chętnie się im udzielał.
Humor jego zawsze wesoły, twarz choć brzydka, ale uśmiechniona, anegdotki które opowiadać lubił i choć trochę długo ale żywo i malowniczo opowiadał, dobre serce i poczciwy charakter przy niewiele wartéj głowie, czyniły go dosyć pożądanym towarzyszem prawie dla wszystkich. Użyty w małéj dozie rozrywał, na długo stawał się nudny, ale nie zwykł był się narzucać.
W téj nieskończonéj rozmaitości typów któremi Pan Bóg ziemię ukwiecił, był to jeśli nie jeden z bardziéj uderzających, to przynajmniéj dość oryginalny. Z jednéj strony uważany nie odznaczał się intelligencją a pomimo to miał czasem drobinkę dowcipu i nie zbywało mu na przebiegłości; całe życie i wpływy jakim ulegał, uczyniły go sceptykiem, a w duszy miał jakieś religijne uczucie które mu za daleko sceptycyzmu posuwać nie dawało. Jako dziecię swego czasu wierne jego charakterowi, sądził się obowiązanym być wolterzystą i człowiekiem wolnym od przesądów; jako obywatel pobożnego katolickiego kraju, szanował zwyczaj i choć bez głębokiego przekonania chodził do kościoła, modlił się i spełniał obowiązki religijne. — Ale ilekroć one wymagały jakiéj ofiary a chciało się od nich wykręcić, Szambelan wówczas dobywał z kieszeni rozumu i posługiwał się nim do zamierzonego celu. Jeśli nie szedł do kościoła dla chłodu lub słoty, mówił że Pan Bóg jest wszędzie; jeśli nie pościł, podpierał się cytatą z pisma świętego że nie to jest grzechem co do ust wchodzi, ale to co z ust wychodzi; jeśli wreszcie nacisnął kto silniéj a argumentów brakowało, dosypywał żarcikami.
Prawdę powiedziawszy, był to jeden z tych ludzi co w materji wiary i życia nie mają głębokich przekonań, ani się chcą zaciekać dla dobadania prawdy; — unikał myślenia o tem, jak ten któremu się na wyżynie w głowie kręci, unika spojrzenia na dół; — szedł za większością i chyba w ostatnim razie gdy mu z tem bardzo było niewygodnie, wyrozumowywał sobie jakiś powód do odosobnienia. Serce dobre, głowa słaba, namiętności rozigrane, wszystkiego u niego były sprężynami. Życie stary prowadził po młodemu bez powagi ale swobodnie; zresztą był tylko siwem dzieckiem, co mu często powtarzano; i niebardzo się za to gniewał.













Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.