Resztki życia/Tom II/XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Resztki życia |
Wydawca | Księgarnia Michała Glücksberga |
Data wyd. | 1860 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst tomu II |
Indeks stron |
Wam potrzeba powracać, — odezwała się po chwili rozmowy dziewczyna, — nie chcę aby ojciec i matka narzekali na syna... znajdziecie mnie tu wieczorem, a nie obawiajcie się oczów ludzi, bo tu nikt nie chodzi o mroku. Chodźcie ja was wyprowadzę na inną drogę, którą wrócicie do miasteczka nie postrzeżeni.
— Nie, jeszcze czas, — przerwał jéj Oktaw, który słuchał jéj słów z zajęciem coraz większem, posiedźmy trochę, do domu trafię... powiedz mi co o sobie...
— Wieki by to gadać można, a w dwóch słowach moje życie. — Biedna Andzia! sierota jakiéj niema na świecie... Chcecie posłuchać to powiem... ot to właśnie coście wiedzieć chcieli... czym widziała ducha kiedy... ale wy wierzyć nie zechcecie?
— Mów, mów, — zawołał Oktaw zbliżając się do niéj ciekawie i odzyskując naiwność i wiarę dziewczęcia na chwilę.
— Wam jednym powiedziéć to mogę i więcéj nikomu, ludzie by się śmieli, a z tych rzeczy śmiać się nie godzi... Mnie duch wychował i wykołysał.
— Duch! — zawołał Oktaw zdziwiony, — jaki?
— Nie wiem, bo nigdy nic nie mówił do mnie, ale od dzieciństwa widziałam go tak jasno i wyraźnie, jak was widzę przy sobie... Podobny był do pięknéj a smutnéj kobiety w białéj odzieży z rozpuszczonemi włosami czarnemi; siedział dzień i noc przy mojéj kołysce, pilnował mnie w podwórku, a gdy patrzał na mnie, czułam się tak spokojną i szczęśliwą, jak już nigdy nie będę... Nocą duch był jasny i gdy się przesuwał po izbie, widziałam go jak smugę światła, we dnie biało wyglądał.
— A któż ci powiedział że to był duch?
— Nie wyglądał jak inni ludzie..... Przez ciało jego jak przez okno widać było na wylot... czasem podlatywał nad ziemię i mnie podnosił, a głosu nie miał wcale...
Jak zapamiętam w dzieciństwie, biała ta postać była ciągle ze mną i przy mnie, nieodstępną opiekunką. Czasem przy ludziach nawet zjawiła się dla mnie, ale gdym ją drugim pokazywała, śmieli się ze mnie mówiąc że mi się coś przywidziało... Serce mi mówiło wcześnie że to był duch matki, a stara moja niańka tak mi ją właśnie opisywała na śmiertelnéj pościeli w białéj odzieży z czarnemi włosami..
— Kiedyż duch ten przestał ci się pokazywać? — spytał Oktaw z obawą którą w nim wznieciło to zwierzenie dziewczyny, niemal posądzając ją o obłąkanie.
— Długo tak, — mówiła daléj Anna, — żyliśmy z nim ciągle, co dnia budząc się znajdowałam go u kolebki, szedł za mną gdziem biegła i nieodstępował na krok... Potem przyszedł raz xiądz do mojego ojca i surowo mu wymówił, że mnie ani pacierza ani modlitwy nie uczono i do spowiedzi nie przysposobił... Przysłali braciszka z xiążeczką w któréj mi czytał o Panu Bogu i świętych, kazali chodzić na naukę do kościoła... Duch ciągle był jeszcze przy mnie, widziałam go w dzień pierwszéj spowiedzi poprzedzającego mnie do kościoła, na stopniu ołtarza, a gdym odeszła od niego, znikł i więcéj się już nie ukazał.
— Jestżeś pewna że ci się nie przywidziało? — spytał Oktaw bojaźliwie.
— Ja wiem że wy mi wierzyć nie możecie? ale mogłoż mi się przywidywać jedno i to samo lat kilkanaście, codziennie? mogłyż zwodzić mnie oczy? Duch ten czuwał nad dzieckiem swojem... czułam w nim matkę... Sama ona nic uczynić mi nie mogła, dotknąć jéj niewolno było dziecięcia, a gdy obejmowała rękami, nie czułam jéj uścisku; ale gdy mi co zagroziło, stawała nademną tak, że mnie otoczyła sobą i o nię rozbijała się wszelka moc ziemska.
— Czemuż w dzieciństwie nigdy mi nie mówiłaś o tem?
— Bo ona stała i palec kładnąc na ustach zakazywała mi mówić. Dziwna rzecz, — dodało dziewczę — słów nie miała, niemą była, a gdy chciała mi co powiedziéć, spojrzała tylko i słyszałam głos jakiś w głębi duszy tak wyraźnie i jasno, jakby się o uszy obijał.
— A teraz widujesz ją jeszcze?
— O! prawie nigdy... czasem we śnie mi się zjawia, ale marzy mi się wówczas żem jeszcze dziecięciem, a ona u kolebki stoi i osłania mnie jak dawniéj... Możem téż jéj niewarta...
I łzy polały się z oczów dziewczęcia które twarz ku ziemi spuściło pochylając się do piersi Oktawa.
— A teraz, chodźmy, chodźmy, — zawołała Andzia, — tobie czas! ty potem przyjść mi nie zechcesz gdy cię unudzę i gadaniem i łzami, a mnie trzeba żebyś przyszedł.!. Dawniéj powiadałam sobie, że mnie na ciebie zdaleka patrzéć można, teraz przez litość musisz czasem choć słówkiem mnie pocieszyć...
Wstawszy z progu Andzia, wywiodła go drożyną przez łąkę i część boru prowadzącą na szeroki gościniec łączący miasteczko z pobliskiemi wsiami, ale nim doszli do niego, zwolniła kroku.
— Ja teraz już, — odezwała się powoli — nie chodzę nigdzie; choć duszę się w chacie, siedzę w niéj zamknięta... Powiedz mi co mam robić, ty lepiéj wiesz co trzeba... nic nie umiem... Wy się całe życie uczycie, jak ja was zrozumiem, prawda? i mnieby umieć coś potrzeba?...
— Ale któż uczyć cię będzie i od czego poczniesz biedna? — spytał Oktaw zadziwiony słowy dziewczyny.
— A jakżeście wy poczynali? — odpowiedziała Andzia. — Teraz mi nie wsmak tany i piosenki, bo i dawniéj po największym szale na płacz mi się zbierało... a tak siedziéć z założonemi rękami a gryść się myślami to sroga męka... poradźcie mi co... Jak ja więcéj umieć będę, toć się przecie do was przybliżę...
— Nauka! — zawołał Oktaw smutnie, — czyż ona ci potrzebna, i gdzie jéj koniec i miara dla ciebie? Ty żyjesz sercem tylko..... Któż wie czy ona cię podniesie czy zniży..... Stracisz to co masz, a nie nabędziesz czego pragniesz!
Słowa te choć zdawały się trudne do pojęcia dla prostéj dziewczyny, uchwyciła Andzia gorąco i widać było, że wielkim wysiłkiem umysłu czy serca zrozumiała je..... Milczała chmurna, ale znać walczyła z sobą i odezwała się żywiéj:
— I wy mnie tak kochać nie możecie i ja was zrozumieć paniczu drogi, — a ja tak was miłuję jak życie, wyżéj niż życie, bo czem ono bez was? Gdybyście wy stali na górze a ja na dole, musiałabym doleciéć do was skrzydłami, lub dojść po kamieniach lub rękami się wdrapać... a wy choć przy mnie zawsze na górze!
Domawiając tych słów dziewczę, objęło Oktawa i uścisnąwszy raz jeszcze, znikło w borze, a chłopak znalazł się na szerokim gościńcu sam jeden naprzeciw miasteczka które w szerokiéj trybie widać było w oddaleniu.
Gościńcem wlokły się fury wiejskie, szli ludzie, wracało bydło rycząc i z ciszy lasu rzucony znów w życie zwyczajne Oktaw musiał opamiętać się, aby do trybu codziennego ochłonąwszy z wzruszeń niezwyczajnych powrócić.
Cała rozmowa ta z Andzią, migła przed nim jak sen, a dziewczyna ze swem poetycznem rozmiłowaniem, smutkiem, powieścią o duchu matki, sieroctwem i niepokojem wydawała się jakąś marą nieprawdopodobną. Słowa jéj proste a ułożone z poczuciem instynktowym piękna, niby jakaś pieśń duszy, wracały do pamięci i brzmiały w niéj dziwną harmonją.
Uniesiony, zdziwiony Oktaw badał siebie czy sam nie dodaje co do nich, czy ich nie stroi uczuciem własnem i szatą pożyczaną, tak dalece zdawało mu się niepodobieństwem by zaniedbane dziecię ubogiéj chaty mogło się zdobyć na pojęcia takie i wyrazy.
— Nie jest to pospolita istota! — mówił w sobie — przypominając dzieciństwo i to co w niem zwiastować mogło Andzię dzisiejszą... I przychodziły mu na myśl jéj słówka, zapytania, piosenki, które składała, zapowiadające już wówczas umysł co się pragnął rozwinąć i wyżéj poleciéć; a żal przychodził nad biedną sierotą co się nigdy wybić nie mogła z więzów i musiała zmarnować.
— A gdybym użył jéj przywiązania do mnie, — zawołał w sobie Oktaw po chwili, — aby ją podnieść i uczynić istotą jaką być godna? Gdybym zamiast sam zniżać się do niéj, ją dźwignął ku sobie i z téj gliny w którą Bóg wlał ducha iskrę, utworzył niewiastę godną tego imienia?
Niepodobieństwo jednak po krótkiéj rozwadze odbierało Oktawowi siłę.
— Jak to począć? — mówił — i coby powiedzieli ludzie? Ona już tak zniesławiona! I czas li rozpoczynać wychowanie, gdy życie bije pełne w piersi wzburzonéj, a młodość niepokoi nieuleczoną tęsknotą do przyszłych przeznaczeń?
— Więc zginie tak marnie ten piękny kwiat, w którym jednak woń piękniejszą pomieścił Bóg, niż w pospolitych roślinach ziemi? więc musi odpokutować za grzechy ojców i pokoleń, za nędzę swą i opuszczenie! A! niezrozumiałe jest życie i dobrze pyta ów hiszpański poeta. — Do czego ono służy? — a ja bym dodał — kto nim rządzi?
Smutnie powtórzył Oktaw po kilkakroć słowa poety, a oczy jego padły w téj chwili na miasteczko, ku któremu schodził gościńcem wśród mnogiego ludu. Mała mieścina leżała teraz w mrokach wieczornych, czarno na szarem tle się malując, i gdzieniegdzie tylko z okien dworków, chat i rynkowych domów świeciły pozapalane już światełka; a ponad dachami kłęby wpół przezroczystemi wznosił się dym znamionujący życie; niby oddech budowli, z których prócz trochy światła i dymu, nic się nie dobywało...
— Otóż obraz życia, — rzekł odpowiadając sobie chłopiec — w głębi iskra jasna... nad nami wyziew czarny... w duszy pragnienie dobra, w czynie sadze i swędy... A gdyby iskrę podniecić, gdyby ognisko powiększyć, czyby płomień nie objął i dymów i nie pożarł wyziewu... lub domostwa! — dodał cicho i powtórzył znowu:
— Do czego życie służy?