Resztki życia/Tom III/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Resztki życia
Wydawca Księgarnia Michała Glücksberga
Data wyd. 1860
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst tomu III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.
P


Pobyt mój w szkołach żywo jeszcze do dziś dnia pamiętam, a choć położenie stawiło mnie w dosyć przykréj zawisłości od ludzi, ubóstwo narażało na prześladowanie, bo ci co stali na czele wychowania, pierwsi dawali przykład niecny poszanowania dla grosza, a nieposzanowania ubóstwa; — jednakże są to może najmilsze lata życia mojego. Nie myślałem o przyszłości, otaczający towarzysze byli życzliwi, lepiéj mi było niż u dziada, i tu dopiero żyć począłem.
Byłem pod opieką Wieloryba który kochał we mnie moje sieroctwo i opuszczenie, i żywo się zajmował moim losem. Kulikowa posługiwała się i gderała, ale także przywykłszy, niemal na równi ze swemi dziećmi mnie pielęgnowała, studenci widząc cichego i pokornego nie bardzo się znęcali nademną. W klassie wprawdzie siedziałem daleko i nikt się mną szczególniéj nie zajmował, ale téż nie prześladowano. Potrzebę nauki wpoił we mnie Słonkiewicz stawiąc się nieustannie za przykład, i wziąłem się do pracy zrazu ciężkiéj i nudnéj z usilnością wielką. — Były dnie nudy i utrapienia, ale święta, ale przechadzki nasze nad brzegiem rzeki, gry, zabawy, wieczorne śpiewy i rozmowy — jakże dziś jeszcze uroczo się wydają!! Szczególną dla mnie woń mają dotąd jeszcze te wspomnienia lat pierwszych w szkołach spędzonych, z wydartemi łokciami i często dziurawemi butami.
Zrazu wypłacałem się Kulikowéj myjąc talerze, czyszcząc odzienie współtowarzyszów i zastępując chłopca do usług, ale w trzeciéj już klassie Słonkiewicz mój opiekun, uznał mnie zdatnym do pomagania mu w korepetycjach i kazał próbować się z pierwszą klassą, któréj dozór mi powierzył.
Tak z dziecka prawie rozpocząłem zawód pedagoga i do czwartéj doszedłszy staraniem poczciwego Wieloryba otrzymałem tak zwaną kondycję. Pierwsza była bardzo licha, rzucił bowiem okiem na mnie pan dyrektor i kazał przychodzić do swojego syna dla powtarzania z nim matematyki, za co, rozumie się, nie dawał nic prócz wysokiéj protekcji swéj i drogocennych uśmiechów kiedy był wesół...
Niedługo jednak wybyłem u niego, bom utrapionemu pieszczochowi piątéj z rzędu konsolacji Jaśnie Wielmożnego, ochoty do nauki wpoić nie mógł i wybijaniu okien w klassach przez niego zapobiedz nie potrafił, usunięto mnie więc jako niezdatnego od zaszczytu karmienia regułą trzech ukochanego Benjamina pani dyrektorowéj. Kulikowa zaś choć byłem jéj przydatny, widząc że gdzieindziéj zarobić sobie coś potrafię, sama nastręczyła mi miejsce u równie ubogiéj wdowy Pacewiczowéj, która także kilkunastu utrzymywała studentów.
Gdy przyszło opuścić dom Kulikowéj (bo do dyrektora od niéj tylko chodziłem na godziny, utrzymywany będąc przez nią) — gdy rozstać się trzeba było z zacnym panem Teodorem i towarzyszami, młode jeszcze naówczas serce mocno mi się ścisnęło. Byli to pierwsi ludzie na świecie z którymi dobrze mi było, do których się przywiązałem wdzięcznością i wspomnieniami, Kulikowa łając płakała przy rozstaniu, pan Teodor nieustannie mi kładł w uszy przepisy postępowania z doświadczenia czerpane, towarzysze żegnali nie bez smutku i łez.
Do tych izdebek nizkich i ciemnych, do tego podwórka ocienionego dwojgiem lip starych równie jak do ludzi przyrosłem był i choć nie daléj jak na drugą wynosiłem się ulicę, zdało mi się że w całkiem obcy świat i nowe wędruję kraje.
Życie wszakże niewiele się odmieniło, z tą różnicą żem tu stanął na wyższym stopniu z podwładnego wychodząc na dozorcę; przybyło z władzą troski, odpowiedzialności i kłopotu, a mniéj miałem czasu na własną naukę. Ale młodość ma siły niepojęte... spałem wówczas ledwie parę godzin w nocy pracując dla siebie, we dnie trzeba było pilnie swawolników dozierać, nieraz się zgryść, a w dodatku często nie dojeść, bo Pocewiczowa sama była uboga i ubogich tylko miała u siebie — a jednak wszystkiemu się jakoś podoływało.
Nowa gospodyni moja równie poczciwa jak Kulikowa, wcale innego była temperamentu, modliła się, zalewała łzami, a rady sobie dać nie mogła do zbytku będąc powolną i miękką. Studenci robili z nią co chcieli, professorowie zmuszali do ciężkich ofiar, wszystko ją drożéj niż innych kosztowało i na każdéj rzeczy oszukaną była. A żem ochotnie jéj służył i zastępować się ją starał, nie dziw żem się stał potrzebnym. Ale z czynniejszem życiem niemało przybyło utrapienia, bo nawet gospodarstwem domowem zajmować się musiałem, gdy i w tem Pocewiczowa rady sobie dać nie umiała. Tak przebiedowałem czwartą i piątą klassę nie zawsze w całych butach ale wesoło i bez troski o przyszłość która mi się już po przebytem łatwą wydawała.
W obu tych latach dostały mi się nagrody, chociaż nic za sobą nie miałem oprócz usilnéj pracy, a tu jak na świecie nie koniecznie praemia dostają się najgodniejszym. — Obok mnie wzięli je wprawdzie najgorsi uczniowie, których rodzice datkiem i przyjęciem ujęli nauczycieli i JW. dyrektora, ale dano i mnie ulegając konieczności. W piątéj klassie już, choć xiążkę mi przeznaczono, uważałem że dyrektor surowy był dla mnie i dawną stracił przychylność. Wiele do tego było powodów których ja wówczas jasno widzieć nie mogłem, stało się że raz na ulicy o mroku nie zdjąłem przed nim czapki, co u nas za crimen laesae majestatis się uważało, potem świsnął ktoś na lekcji professora historji którego nie lubiono, a ja powołany do wydania winowajcy wraz z innymi złożyłem się naturalnie niewiadomością.
W piątéj więc już klassie nie bardzo byłem dobrze położony u dyrektora, a szósta pogorszyła jeszcze ten stan nieszczęśliwy. Gromy co chwila spadały na mnie, podwoiłem usilność, nic to nie pomagało. Kto chce psa uderzyć o kij mu łatwo, a władza nasza nie zbyt dobierając kija, używała i kułaka w potrzebie. — Wołano mnie nieustannie do kancelarji dyrektora objawiając groźno nieukontentowanie za dziurawe buty jednego, za nabitego guza u drugiego, za nieumianą lekcją innego z uczniów moich; mnie samego examenowano surowo, a nauczyciele wszyscy pod dyktatorską władzę potentata zgięci pokornie, przypodobać mu się usiłowali prześladując tych dla których niechęć okazywał. Padałem więc ofiarą nie umiejąc sobie wytłumaczyć czem na gniew taki zasłużyć mogłem i przebłagać go nie będąc w stanie. Trafiają się takie antypatje i w szkołach, a znać władca nasz czuł ją dla mnie. — Musiałem więc podwójnie nad sobą i swoimi pracować, a chodziło mi wielce o to, by niechęć jawna nie zaszkodziła do wzięcia medalu przy kończeniu nauk który dla przyszłości mojéj zdaniem Wieloryba był potrzebny nieodzownie. Uczyłem się wedle wyrażenia szkolnego, na medal, i współuczniowie już mi go zawczasu przepowiadali, ale przeznaczenie chciało inaczéj.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.