Resztki życia/Tom IV/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Resztki życia |
Wydawca | Księgarnia Michała Glücksberga |
Data wyd. | 1860 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst tomu IV |
Indeks stron |
Nazajutrz rano zdziwiona była Adela, gdy przy śniadaniu Podkomorzankę ujrzała choć znużoną, ale wesołą i rozczuloną jak nigdy jéj nie widziała — oczy jéj błyszczały dziwnie, ręka drżała gdy obejmowała dziecię, a nim posłany po xiędza Herderskiego powrócił, z dziesięć razy spytała o niego i oknem wyjrzała, prawie dziecięcą okazując niecierpliwość.
Nareszcie odprawiwszy mszę świętą xiądz dziekan z wesołą twarzą, wyświeżony i wcale się nie domyślając ważnéj sprawy do któréj został powołany, zjawił się na progu dworku Podkomorzanki, która przeciwko niemu ożywiona wybiegła.
— Jakże mi pani dziś doskonale wyglądasz! — zawołał Herderski, — chwała Bogu! a zatem choroba już przeszła.
— Całkowicie, chodź dziekanie, mamy z sobą o ważnych pomówić rzeczach.
— O! o! — niedowierzająco odezwał się duchowny, — cóż tedy? słucham...
Podkomorzanka odprawiła Adelę, i gdy się zostali sami nierychło mogła się zebrać na wyrazy.
— Ojcze mój, — rzekła wreszcie nabierając odwagi, — wiesz, czy nie cokolwiek o młodości mojéj?
— Bardzo niewiele!
— Znałeś nieboszczyka Podkomorzego?
— Dopiero pod koniec życia...
— Ale przecie doszło cię coś może?
— Nie zwykłem cudzych śledzić tajemnic...
— Dowiedz się więc w jednem słowie tego, czego najmniéj może się spodziewałeś... ja mam męża...
Dziekan wcale nieprzygotowany do podobnego wyznania, nie dowierzając uszom swoim, porwał się z krzesełka i zawołał:
— Pani żartujesz ze mnie!
— Spodziewałam się że mi nie chcesz uwierzyć, lat temu przeszło dwadzieścia jakem tajemnie zaślubioną została...
— Pani tajemnie zaślubioną... czyż to być może?
— Adela jest moją córką, — kończąc przykre wyznanie, dodała Podkomorzanka.
Dziekan zmieszany coraz bardziéj, upadł na krzesło wlepiając wielkie oczy w gospodynię.
— Ojciec mój, — kończyła, — nie uznał tego małżeństwa, postarał się nawet o zerwanie go w konsystorzu... ale ja święcie raz ślubowanéj dochowałam wiary.
— A mąż ten... któż to jest? żyw? umarły? spytał dziekan zdziwiony.
— Miałam go dotąd za umarłego, żadnéj o nim nie mogąc pochwycić wieści, dopiero kilka dni temu...
— Jakto? byłżeby nim...
— Ow wasz straszny nieznajomy... Adolf Poroniecki... Teraz, — dokończyła Podkomorzanka, — radź mi co mam począć? Chcę nareszcie aby położenie moje wyjaśniło się, nie mam potrzeby nic taić, bo się niczego nie wstydzę, pragnę dziecko moje przytulić do piersi i podać rękę temu, komu serce moje wiernem pozostało...
— Ale znaszże go dziś pani? — rzekł nieśmiało dziekan, — dwadzieścia lat zmieniają człowieka do niepoznania, czynią go prawie nową istotą...
— Kimkolwiek jest, mężem moim być nie przestał, kochany dziekanie... Wyznam ci wszystko, widziałam go wczoraj, człowiek życiem złamany, ale nie zepsuty, biedny..... należy mu się choć trochę pociechy i spokoju na starość.....
Dziekan zamilkł — wyznanie to tak przyszło niespodziane, dziwne, tak go znalazło nieprzygotowanym, że myśli zebrać nie umiał.
— W jaki sposób mam go uznać moim mężem? co począć? — żywo mówiła Podkomorzanka, — śluby nasze zostały unieważnione potrzebujemy ich odnowienia.
— Nie sądzę, rzekł kapłan — ci co je nierozważnie zerwać usiłowali, byli widocznie w błędzie... forma jest dla ludzi, dla Boga dość słowa dwojga małżonków i błogosławieństwa kapłana u ołtarza.
— Jak mam to oznajmić Adeli? — mówiła daléj niepokojąc się Podkomorzanka.
— Ale na Boga nie spiesz pani, daj mi pomyśléć! niech ze zdumienia wyjdę i opamiętam się... nic nie wiem i nie rozumiem.
— A ja czekać nie mogę! — przerwała pierwsza, — dosyć już cierpieliśmy... pilno mi w oczach świata przebyć tę ciężką chwilę, która mi jeszcze pozostała...
— Otóż patrzcie, — rzekł jakby sam do siebie dziekan, — żeby mi był kto dziś rano powiedział co ja tu usłyszę, byłbym go dyscypliną przepędził jak oszczercę...
— Ale to nie dziwować się tylko radzić potrzeba.
— A ja nie umiem, — odparł dziekan, — cóż? chyba po prostu posłać akt ślubny do konsystorza i ludziom powiedziéć, jestem żoną, a to mąż mój od lat dwudziestu. Naturalnie przygotować się potrzeba na zadziwienia, tłumaczenia, niedowierzania, pytania, przykrości.
— Wypiję się już kielich do dna mój ojcze, — zawołała Podkomorzanka, — chodzi o to jak go wziąć i z któréj strony zaczynać...
— Jeśli wiem, niech...
— A ja mniéj jeszcze, — przerwała gospodyni, — chyba wprost pójść go tu przyprowadzić i...
— Ot to będzie gwar w miasteczku!
— Prawda kochany dziekanie, ale mamże się go lękać?
— Część kanoniczną sprawy biorę na siebie, — dorzucił dziekan, — ale co pani uczynisz z towarzystwem... doprawdy ani wiem, ani pojmuję.
Trwała jeszcze narada chwilę, a gdy Herderski wyszedł od Podkomorzanki, czekający nań Szambelan postrzegł na jego twarzy ślad tak dziwnego pomieszania, że się nie mógł powstrzymać żeby mu tego nie powiedziéć.
— Gdzież ja tam i czego mam być pomieszany, — zawołał ruszając ramionami xiądz dziekan, — co się téż WPanu dobrodziejowi przyśniewa?
— A ja właśnie także z ważną jedną rzeczą szedłem do xiędza dziekana, — rzekł Wędżygolski.
— Z ważną rzeczą? co to jest? — zatrzymał się Herderski.
— Nie do wiary wypadek! — mówił Szambelan, od niejakiego czasu tajemnice nas tu otaczają... ja nie wiem na czem się to skończy... Wystaw sobie WPan dobrodziéj są zgorszenia które oburzają...
— Zgorszenia?
— Żyliśmy tu lat tyle cicho, pięknie i nie było na co patrzeć, teraz co godzina to nowina.
Po takim wstępie z wielką powagą staruszek na ucho i pod pieczęcią tajemnicy zeznał przed dziekanem jakiéj podejrzanéj nocnéj przechadzki był świadkiem. Zdawało mu się że to rani xiędza Herderskiego silnie i wywoła oburzenie, niedowiarstwo i zgrozę, gotów był nawet przysięgą popierać zeznanie... ale jakże się zdziwił gdy dziekan powoli i bez najmniejszego wzruszenia, odparł.
— Wiedziałem o tem...
— Jakto? WPan dobrodziéj? wiedziałeś o tem?...
— Zapewniam pana kapłańskiem słowem, i mogę mu zaręczyć że jakkolwiek się to panu zda nieprzyzwoitem, jest zupełnie naturalnem i uczciwem...
Szambelan odstąpił kroków kilka i wydawał się jak człowiek ów, któremu kuglarz trzymany w garści złoty pieniądz w skorupkę od jaja przemienił... usta otworzył, podniósł brwi i milczał.
— A za dni kilka, — dodał żegnając go dziekan, — sam pan uznasz, że w tem nic nie było ani dziwnego, ani zdrożnego... Spodziewam się jednak że przez ten czas potrafisz dochować przyzwoitego milczenia, które nakazuje uczciwemu człowiekowi, wszelki fakt niewytłumaczony, a źle przez złych tłumaczyć się mogący...
To mówiąc xiądz Herderski, zdjął kapelusz i pożegnał staruszka, który pozostał wśród ulicy zupełnie zbity z tropu, oplatany nierozwikłanemi domysły, i zaciekawiony do najwyższego stopnia.
— Co on plecie! co plecie! to być nie może! Podkomorzanka i ten hołysz jakiś, cóż tu jest za związek, jaka być może tajemnica! nie pojmuję... koniec świata.