<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Resztki życia
Wydawca Księgarnia Michała Glücksberga
Data wyd. 1860
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst tomu IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.
P


Po tym wybuchu pierwszym, Ewelina unikała już starannie z ojcem drażliwego przedmiotu, znać było że się w nim spodziewała znaleźć podporę i pobłażliwego sędziego, a omyliwszy się, żałowała może wyznań zbyt szczerych. — Zawsze dosyć czuła dla Wielicy, ilekroć on sam zagadywał coś o tem, wywijała się ogólnikami, a towarzystwo otaczające ją niedopuszczało prawie by się zostali sam na sam.
Wielica czuł że się go pozbyć pragnęli, ale przerażony niebezpieczeństwem córki, ustąpić nie chciał. Zbliżył się tylko do Edmunda i usiłował lepiéj go poznać, aby wreszcie jemu się otworzyć i powiedzieć szczerze w jak fałszywem był położeniu.
Młody człowiek w istocie wart był tych pochwał jakiemi go Ewelina zalecała, — dusza czysta, umysł wzniosły, serce gorące, poetyczna wyobraźnia, wychowanie staranne, czyniły go istotą niepospolitą i pociągającą. Ale obok tych przymiotów, były wady i niedostatki, które wszystkim tym władzom rozwinąć się w całym blasku nie dawały, zagraniczne wykształcenie starło w nim zasady religijne i zastąpiło je pomysłami filozoficznemi, które łacno do potrzeb życia się stosując, kierować niem nie mogły. Wyrabiał sobie teorje do chwilowych fantazji, i posłuszny im, szedł gdzie go serce i namiętności prowadziły. Wielki zwolennik Emmersona, niemieckich postępowych moralistów, niczem nie określał swobody człowieka, i nie widział dla niéj granic.
Poza tem życiem ciemno dlań było, i ledwie przypuszczał jakiś byt w formie nieokreślonéj, między czynami człowieka a przyszłością duszy nie uznając koniecznego związku. Jakaś mrzonka metempsychozy, stopniowego kształcenia się duszy migrującéj po istotach i światach, była upodobaną jego ideą. Z chrześcijańskiéj nauki wzięta miłość i pojęta mistycznie, ale po ludzku, wypełniała próżnię tego systemu, w którym na oślep błąkać się mogła wyobraźnia, nie opierając na żadnéj trwalszéj podstawie. Jakieś podania mgliste wieków, jakieś mrzonki filozofów, poetyczne wymysły i rojenia chorobliwego zachwytu, stanowiły dlań pewniki na których gmach cały budował.
Z taką nauką nie mogącą panować życiu, łatwo mu było to czynić co zapragnął, i uświęcić występek nawet wielkiemi słowy, których na małe namiętnostek sprawy nigdy człowiekowi nie braknie.
Pierwsze rozmowy tych dwóch ludzi, z których jeden był już doszedł do poznania prawdy powolną drogą pracy i cierpienia, drugi błąkał się jeszcze więcéj woni szukając niż treści — były wzajemnem badaniem i rozpatrywaniem w sobie.
Edmund nie spodziewał się wcale znaleźć w ojcu Eweliny ogłoszonym za prostaka, człowieka nauki głębokiéj i wielkiego hartu duszy, myślał że błyszczącemi teorjami go zachwyci, a wpadł na tak dobrze oswojonego z historją myśli ludzkiéj badacza, że mu nic nowego obcem nie było, bo w dziejach prastarych przeszedł co dziś świeżem się zdaje, świeżym tylko umysłom.
Może sprzeczność tych dwóch ludzi z których jeden pragnął co drugi już posiadał, obu dobréj wiary i prawego serca, sprawiła iż wzajemnie się podobali sobie. Pan Joachim polubił Troińskiego, Edmund przywiązał się do Wielicy.
Starszy miał to pomiarkowanie, że zrazu nie uderzył całą siłą na przeciwnika, ale powoli i chłodno starał mu się tylko okazać, że niema nic nowego pod słońcem, a najbujniejsze kwiaty rozumu i wyobraźni kwitły już nieraz na ziemi.
Pierwszy to raz spotykał Edmund człowieka takiéj siły, bo w świecie w którym się zwykle obracał, powierzchownie wykształconych ludzi, miał się za niezwyciężonego. Własne jego systemata po téj próbie, wydały mu się słabszemi, nowość była ich najsilniejszą podporą.
Z innéj strony Troiński nie mógł się nie podobać panu Joachimowi, który czuł że w głębi serca oplątanego ziemskiemi uczuciami był poryw wielki ku jasności i prawdzie.
Przebyli tak z sobą dni kilka usiłując poznać lepiéj i przybliżyć, nareszcie jednego wieczora wśród samotnéj przechadzki, Wielica przerwał obojętne rozprawy, i ujmując za rękę Edmunda, rzekł mu poważnie.
— Kochany panie, wiem że u was wiek i doświadczenie nie ważą, bo siłę uznajecie tylko w młodości, a nie cenicie tego co daje cierpienie długie, badanie i praca... nie w imie więc wieku ani powagi, ale jak brat brata, pozwól bym cię zapytał szczerze i otwarcie jakie są wasze z Eweliną stosunki?
Młody człowiek zarumienił się mocno.
— Kocham ją, — rzekł stanowczo, wiem że mnie kocha wzajemnie, człowiek którego jéj narzucono wcale nie godzien téj anielskiéj istoty... za cóż miałaby poświęcać się i cierpieć dla niego. Potrzeba zerwać te węzły już stargane przezeń, i...
— Wstrzymaj się, — przerwał Wielica, — pomyśl tylko... Nie pytam cię dlaczego dobrowolnie na całe życie wyrzeczoną przysięgę uznajesz nieważną; ale powiedz mi: w oczach świata jakie jest i będzie położenie Eweliny?
— Cóż nam świat? co nas obchodzi wrzawa głupich ludzi?
— Ciebie, może, ale kobietę z któréj zdziera zasłonę co ją życie całe okrywać powinna... Jestli to miłość co żąda poświęcenia, a sama się na nie zdobyć nie może? Nie piękniejże byłoby pokazać choć uczciwe przywiązanie i skierować ją drogą obowiązku?
— Jakto? więc pan, ojciec, skazujesz ją na męczarnie i cierpienia?
— A pan na zgryzoty i spodlenie?... Ja skazuję ją na tę drogę którą poszła sama, ale się zobowiązała uroczyście dotrwać w niéj do końca. Nie byłem nigdy za tem małżeństwem, innego pragnąłem dla niéj, chciałem nie z waszego świata płochego i niedającego żadnéj szczęścia rękojmi, ale z ludzi pracy i poświęcenia dobrać jéj towarzysza; wyrwano mi dziecię, rozporządzono niem mimo woli mojéj... ale ja ojciec winienem stać na straży, aby gdy szczęście niepodobieństwem, cnota przynajmniéj została.
Edmund zamyślił się smutnie.
— Jesteśmy, — rzekł, — zbyt daleko od siebie w pojęciach przeznaczeń człowieka i obowiązków, byśmy się porozumieć mogli o znaczeniu jego czynności.
— Tak jest, — odparł Wielica, — ale to stanowisko na którem pan dziś jesteś, drogą tylko może do tego na którem ja stoję... cóż będzie jeśli rozporządziwszy swojem, i co gorzéj, cudzem życiem wedle zasad dzisiejszych, zmuszony będziesz uznać się w błędzie i żałować?
— Nigdy!
— Któż wie! umysły tego rodzaju jak twój panie Edmundzie, przechodzą różne drogi w pogoni za prawdą, ale jéj dościgają nakoniec... Powiedz mi jeśli późniéj sąd twój z moim się zrównoważy, jeśli swe życie pojmiesz jak ja — co będzie z uczynkiem dzisiejszym?...
Miłość jest największem uczuciem, ale jéj mieszać nie potrzeba z prostą pożądliwością, miłość to ofiara... a nie egoizm, ona prowadzić powinna to co kocha na wyżyny, nie w ciemną pieczarę jakąś aby pożreć tylko i nasycić się. — Ja także kocham córkę moję, i zapewne nie mniéj od pana, ale pragnę właśnie dlatego widziéć ją wielką i świętą, nie słabą i upadłą... Według mnie, wiesz WPan cobym na jego miejscu uczynił? — odjechałbym na czas umyślnie dając jej pomyśléć nad sobą i z sercem powalczyć... bez pożegnań na wieki, bez dramatycznych rozstań co gwałtowne budzą żale. Kobieta, słabsza, cóż dziwnego że pójdzie gdzie ją powiedzie słowo serdeczne... ale godziż się ją tam prowadzić? — kochasz, więc wierzysz w trwałość przywiązania swego, oddal się i kochaj.
— Pan jesteś nielitościwy! — zawołał powtarzając słowa Eweliny Edmund. — Skazujesz nas z najzimniejszą krwią na męczarnie, dla jakichś konwencjonalnych ludzkich praw.
Wielica rozśmiał się z politowaniem ruszając ramionami.
— To nie są prawa ludzkie; na małżeństwie spoczywa społeczność, jest wiele do zniesienia w tym stanie, ale ciężar jego nie zmniejsza obowiązku, czyni go tylko piękniejszym. Wy po ludzku chcecie szczęścia w małżeństwie... a tu nie chodzi o nie, ale o ofiarę i spełnienie powinności. Szczęście jest zabawką starych dzieci, cnota zadaniem dojrzałych... największa miłość nie zapewnia szczęścia na dwa dni, a spełnienie obowiązku daje świętość, siłę i — spokój duszy.
Troiński spojrzał na poruszonego Wielicę i ścisnął jego rękę.
— Pan może nigdy nie kochałeś, — rzekł czuléj, — może nigdy nie byłeś kochanym, nie wiem, ale wieszże co to jest opuścić tę za którą dałoby się życie, patrzéć na jéj łzy, myśléć o jéj cierpieniu, odpychać dłoń która z rozpaczą wołając ratunku i litości wyciąga się ku tobie. Gdzież siła aby to uczynić! człowiek siebie, przyszłość, wszystko oddałby aby jéj jednę łzę oszczędzić!
— I niech poświęci przyszłość, życie, ja nic nie powiem, — odparł Wielica, — ale kochany przyjacielu, nie godzi się przez litość dla biednéj istoty z nią razem lecieć w przepaście.
— A! nie rozumiemy się!
— Daruj! zrozumiesz mnie, bo masz zacne i szlachetne serce, a to ci wskaże po chwili rozmysłu, którędy iść i co począć. Wierz mi, pojmuję położenie twoje, wasze, boleję nad niem. Gdybyście byli wolni, dziśbym szczęśliwym się nazwał łącząc was i powierzając przyszłość mojego dziecka tobie, ale wyżéj szczęścia obowiązek! Dziś zasiejecie tylko zgryzotę na resztę życia... które trudno dźwigać i bez tego brzemienia, cóż gdy z niem?
Długo jeszcze w ten sposób ciągnęła się rozmowa, a łagodności z jaką sobie postąpił Wielica, winien był może, iż Edmund mimo jego niewzruszonych zasad, nie unikał go, i coraz bardziéj czując poszanowanie dla charakteru zbliżał się do niego.
Opatrznem zrządzeniem wypadek ten, chwila w któréj przyszedł, stanowisko jakie zająć musiał pan Joachim, dziwnie na niego samego podziałały.
Widzieliśmy w jakiem usposobieniu wyjechał z Kaniowiec, jakiemi marzeniami serce i umysł miał zajęty — choć sam nie przyznawał się przed sobą, kochał Adelę tą niebezpieczną miłością jesienną człowieka, który czepia się jéj jak ostatniéj deski wybawienia rozbitek. Zrazu ujrzał w niéj niebezpieczeństwo, późniéj potrafił sobie wytłumaczyć że obowiązany jest do walki, nareszcie uległ urokowi i musiał wpatrując się w głąb duszy, przyznać do słabości, która siwiejącéj nie przystała skroni... ale możeby usłużny rozum potrafił mu wystawić inaczéj za późno przychodzącą namiętność, gdyby nie list Eweliny i pobyt u niéj... i z Edmundem rozmowy.
Dzieje tych biednych istot wcale do naszéj nie należą powieści, przywiedliśmy z nich ustęp tylko, aby wytłumaczyć zmianę któréj uległ Wielica. — Każąc drugim o walce i zwycięztwie mimowolnie zwrócić się musiał ku sobie i chłodniejszem okiem wejrzéć na stan swego serca i gotującą się przezeń przyszłość.
— A! stary niedołęgo, — mówił z goryczą do siebie, — jakimże prawem mówisz drugim o poświęceniach i boju, gdy sam stoisz na brzegu rozdzielającym się od Bóg wie jakiéj przyszłości, gdy stary rozmarzasz młodą głowę, któréj marzeniom nie wystarczysz, gdy dla urojonego szczęścia kłamiesz przed sobą młodość i stawisz się w położeniu które jutro stać się może dla ciebie chwilowem szczęściem, a dla niéj wiekuistym żalem?
Obraz uśmiechającéj się Adeli, która białą swą drżącą podawała mu rękę, i patrzała nań z ufnością dziecięcia, a czułością istoty potrzebującéj współczucia, wprędce znowu rozwiewał te surowsze uwagi i rzucał w nierozwikłane łzy i nadzieje...
Ale pan Joachim i w sobie widział człowieka, a słabości których doznawał, śledził okiem starego lekarza nawykłego do symptomatów i niepobłażającego gorączce. Czas więc który przebył na wsi przy córce, z Troińskim, dla niego samego był ważnego przesilenia chwilą, — zajęty córką i Edmundem, musiał powiedziéć sobie, że powinien im dać przykład, że nie godzi mu się sięgać po szczęście niepewne poświęcając mu Adelę, która coś lepszego i stosowniejszego nad zwiędłe jego serce znaleźć powinna.
Z tem postanowieniem zbierał się powracać do Kaniowiec, wmówiwszy już w Edmunda, że na czas jakiś opuści Ewelinę choćby tylko dla oczów ludzkich i uniknienia niepotrzebnych posądzeń — gdy doszły go wieści z miasteczka tak dziwne, że im zrazu wiary trudno dać było. Opowiadano na wsi, że dziwnym wypadkiem Podkomorzanka od lat dwudziestu zaślubiona potajemnie komuś, a gwałtownie oddzielona od męża, znalazła go i przyznała zarazem swe dawne śluby i Adelę za córkę. Mówiono razem że mąż Podkomorzanki przeszedł dziwne losu koleje, był aktorem, mnichem, wędrował po wschodzie i przypadkiem dostał się do Kaniowiec nie wiedząc o pobycie swéj żony.
Znając skłonność sąsiadów do tworzenia historji nie bywałych, pan Joachim ruszył na nią ramionami zrazu, ale gdy coraz dobitniéj głosić o tem poczęto, zdjęła go w końcu ciekawość dowiedzenia się o ile to prawdą było, napisał więc do Szambelana z zapytaniem, a ten mu przez posłańca w następujący odpowiedział sposób.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.