Resztki życia/Tom IV/XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Resztki życia |
Wydawca | Księgarnia Michała Glücksberga |
Data wyd. | 1860 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst tomu IV |
Indeks stron |
Znużonym spoczynek choć długi i jednostajny, może być znośnym przecie, ale wpośród nich młodéj istocie pragnącéj życia i zmuszonéj drętwieć w atmosferze ciężkiéj i duszącéj, trudno wytrwać cierpliwie. Życie téż Adeli wśród tego kółka pustelników odgrodzonych od świata i okręcających się w sferze maluczkich zajęć powszednich było nieustanną ofiarą. Co krok spotykała ostudzające jakieś przekonanie, chłodną niewiarę lub szyderstwo i zimny całun prozy. Nawet gorące przywiązanie matki nie umiało rozgrzać dziecięcia, które przy staréj babce roiło przyszłość jakąś, a dziś zdawało się jéj pozbawione na zawsze.
Z początku zajęcie się Andzią, przechadzki i rozmowy z Oktawem utrzymywały ją wesołą i ożywioną, teraz gdy uczennica uciekła od niéj, młody towarzysz odjechał, została sama wśród starszych i poczuła duszący brak powietrza, jakby wśród zamkniętego lochu... Wesołość jéj powoli gasła i zamieniła się w tęsknotę niewysłowioną rzadkim opromieniającą uśmiechem, spoważniała nad wiek, a choć napróżno targając się w tych więzach, szukała pożywienia w poezji i xiążkach, nie starczyło to nawet na młodéj duszy potrzebę. Marzenie obróciło się w niedostępne kraje, w bliższych i znanych nie mogąc zamieszkać.
Podkomorzanka spodziewała się, że uznanie Adeli i majątek jéj, wreszcie przywabi starających się i zaludni jéj dworek, ale wieść o tym wypadku najniekorzystniéj przekręcona, odstręczyła jeszcze ostatki rodziny z nią połączonéj, która dawniéj spodziewając się po niéj spadku, obsypywała grzecznościami. Pozostali więc osamotnieni i szczęście nie zawitało po latach wielu któremi się okupić było powinno, na próg tego dworku, owszem dziś może mniéj tu było swobodnie i wesoło.
Nie mogła utaić przed sobą Podkomorzanka, że człowiek którego wybrała w młodości, dziś po męczeńskiem życiu znacznie wyobrażeniami i obyczajem oddzielił się od niéj. — Ubóstwo długie uczyniło go szorstkim, często nielitościwie szyderskim i surowym dla ludzi. W pierwszych chwilach połączenia był jakiś odbłysk młodości, lecz wiele i uczucia, ale wkrótce chłód wieku ogarnął oboje, i mimo wzajemnego szacunku i przywiązania, często się z sobą nie zgadzali.
Niepokoiło szczególniéj żonę, częste zamykanie się Poronieckiego, który przed nią ukrywał jakieś papiery, przechadzki jego tajemne a długie, zaprzątnienie silne, wreszcie zakłopotanie które nie mógł zamknąć w sobie. — Nie będąc wcale podejrzliwą, Ludwika niepokoiła się wszakże dopatrzywszy tych symptomatów i nie wiedząc jak je tłumaczyć, a podejrzewając coś złego w tem co przed nią ukrywać się musiało. Kilkakrotnie łagodnie usiłowała męża wybadać, ale Poroniecki wymawiał się przeszłością, która go takim jak był stworzyła...
— Daruj mi, — rzekł, — ja sam wiem żem się stał dziwakiem, mizantropem, nieznośnie szyderskim czasem, ale mogęż być innym po całem życiu walki daremnéj i nieustających cierpień?
— Tu nie o to idzie, — odpowiedziała pełna otwartości Podkomorzanka, — ale o to, ze zdajesz się coś przedemną ukrywać, a ja się tego lękam właśnie.
— Bądź spokojna, — uśmiechając się odparł Poroniecki. — Nie mam żadnych strasznych tajemnic, choć Szambelan podobno utrzymuje, że najmniéj rozbójnikiem być musiałem i zawsze odemnie stroni najniżéj mi się kłaniając; a jeśli przed tobą taję, to chyba coś takiego co ci oszczędza kłopotu, a mnie wstydu...
— Nie myślę nalegać, — zawołała żona, postępuj jak sądzisz stosownem, ale że każda tajemnica cięży, chciałam ci ulżyć tylko zapewnieniem, iż we mnie znalazłbyś bardzo pobłażającego sędziego i powiernika.
— A śmiać się nie będziesz? — zapytał mąż.
— Owszem, mogę się śmiać trochę, ale nie tak żeby cię to zabolało...
— Jużem zrażony, — rzekł Poroniecki, — bo nawet ten młokos Oktaw i pan Joachim odmówili mi pomocy i współczucia...
Podkomorzanka podniosła nań oczy zdziwione.
— A wstydźże się tak mało mi ufać, — zawołała, — żebyś wprzód spowiadał się przed Oktawem i Wielicą niż przedemną! Cóż to tam za wyznanie?
— Chciałaś, więc słuchaj, — rzekł mąż, i powtórzył jéj swoję historją braciszka i pojezuickich skarbów.
Podkomorzanka postrzegłszy o co chodzi, zaczęła się śmiać serdecznie.
— A mój Boże, — zawołała, — kopże sobie jeśli cię to bawi, ja choć w żadne skarby zaklęte nie wierzę, szczerze ci pomogę do téj niewinnéj zabawki... ale, prawdą a Bogiem, niewiele téż do znalezienia summ neapolitańskich przywiązuję wagi.
— Jakto i ty moja Ludwiko!
— A! niestety! i ja jak oni! Cóż z niemi zrobisz gdy je znajdziesz?
— Adela mieć będzie miljony.
— I cóż one jéj dadzą? wszak i tak ubogą nie jest, nuż na lep majątku nalecą te które się zwykle do niego cisną, muchy o złotych skrzydełkach, postrojone próżniaki wielkiego świata? Dziś Adela majętna, ale miernie jeszcze, nie pociąga tych paniczów, a w średniéj klassie gdzie się więcéj cnót uchowało, znaleźć może stosownego dla siebie człowieka, wówczas kto wie czy my oboje nie dalibyśmy się ująć, oślepić i nie zasmakowali w tytuliku, powierzchowności, lub ona wreszcie...
— Znajdujesz więc nawet niebezpieczeństwo?
— Przynajmniéj nie pragnę tego tak bardzo...
— Darujże mi, iż przeżywszy z tą myślą lat kilka tak łacno pozbyć się jéj nie umiem.
— Baw się tem jeśli chcesz — z westchnieniem dodała żona, — spadł mi wielki ciężar z serca, że wiem co to jest, bom się gorszego obawiała.
— Prawda! tyś wszystkiego lękać się mogła, — rzekł Poroniecki z uczuciem poszanowania całując ją w rękę, — twoje zacne serce było wierne wspomnieniu ale nieraz wstrząsnąć się mogło myślą że z niem przyjdzie doń istota nieznana, może zepsuta, zszarzana i skalana, niebezpieczna nawet... bo któż przewidziéć mógł czem się ja stanę? Mogłem rozbijać na gościńcach lub kraść zmuszony głodem, a tybyś i złoczyńcę przyjęła w spadku po Adolfie... Ale nie — Bóg nie dopuścił wielkiego nieszczęścia, — przypędził mnie tu złamanym, bezsilnym, nędznym, a jednak uczciwym jeszcze człowiekiem... choć może w wielu, ot i w tem com ci powiedział, szalonym! Daruj mi moja droga pani!
— Daruję ale się pośmieję czasem, — odpowiedziała wesoło Podkomorzanka