Rey — Kochanowski/Jan Kochanowski. Urszulka II
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Rey — Kochanowski |
Pochodzenie | Legendy, podania i obrazki historyczne |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1918 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Najukochańszem dzieckiem Kochanowskiego była maleńka Urszulka, czyli Orszulka, jak dawniej mówiono, dziewczynka, okazująca nadzwyczajne zdolności poetyckie, co budziło w ojcu nadzieję, że odziedziczy po nim i talent i sławę.
Dziecię było niezwykłe, skoro w trzecim roku życia układało wierszyki bez pomocy starszych, tak sobie, niespodzianie, samo z siebie. Przecież inne dzieci w tym wieku zaledwie szczebioczą i jako tako zdania umieją układać. Ojciec sam w srogim żalu tak ją opisuje:
Żaden ociec podobno barziej nie miłował
Dziecięcia, żaden barziej nad mię nie żałował.
A też ledwie się kiedy dziecię urodziło,
Coby łaski rodziców swych tak godne było:
Ochędożne, posłuszne, karne, niepieszczone,
Śpiewać, mówić, rymować, jako co uczone,
Każdego ukłon trafić, wyrazić postawę,
Obyczaje panieńskie umieć i zabawę;
Roztropne, obyczajne, ludzkie, nie rzewniwe,
Dobrowolne, układne, skromne i wstydliwe;
Nigdy ona poranu karmie nie wspomniała,
Aż pierwej Bogu swoje modlitwy oddała;
Nie poszła spać, aż pierwej matkę pozdrowiła
I zdrowie swych rodziców Bogu poruczyła.
Zawżdy przeciwko ojcu wszytki przebyć progi,
Zawżdy się uradować i przywitać z drogi,
Każdej roboty pomódz, do każdej posługi
Uprzedzić było wszytki rodziców swych sługi.
A to tak w małym wieku sobie poczynała,
Ze więcej nad trzydzieści miesięcy nie miała.[1]
Ze słów tych łatwo sobie wyobrazić złotowłosą dzieweczkę, o promiennem spojrzeniu uśmiechniętych oczu, żywą, wesołą, śpiewającą, skoczną, napełniającą dom cały szczebiotem i srebrnym śmiechem dziecka. Taki pogodny promyczek słoneczny, co rozjaśniał wszystkie dusze złotym blaskiem, a w sercach budził miłość i nadzieję.
Nic dziwnego, że koło tej ślicznej postaci osnuły się podania, które opowiemy.
Właśnie w tym czasie odwiedzić miał Kochanowskiego hetman Zamoyski, mąż wielce uczony, który wysoko cenił wieszcza z Czarnolasu i był mu przyjacielem.
Na przyjęcie takiego dostojnika wielkie przygotowania czyniono w skromnym dworku: trzeba mu było przygotować pokój, w całym domu robiono niezwykłe porządki, z wielkich kufrów wyjmowano piękne odświętne szaty dla dziewczynek, i pani domu również pomyśleć musiała o stroju, o wykwintniejszych potrawach dla gościa, słowem ruch był niezwykły, a mała Urszulka, pomagając każdemu, nasłuchała się niemało, jaki to wielki pan wstąpi w ich progi, jaki sławny, mądry, bogaty, a jednak mniej szczęśliwy, niż oni w swym dworku, bo nie ma syna, którego tak pragnie.
Nadszedł nakoniec dzień oczekiwany, — dziewczęta poubierały się w świeże sukienki, i Urszulce zapleciono złote włoski, jasną sukienkę przepasano wstążką, i poszła z siostrą po kwiatki na łąkę.
Idąc, jak zwykle, śmiała się i szczebiotała; zebrała pęk ogromny polnych kwiatów i rozpromieniona wracała ze swoją zdobyczą.
Wtem pod lipą ujrzała ojca. Natychmiast ścisnęła mocniej obu rączkami kwiaty i pobiegła ku niemu, jak ptaszyna.
— Cóż to za kwiaty? — pyta Kochanowski, biorąc ją na kolana i patrząc z uśmiechem na najdroższą swoją pieszczotkę, — poco tyle narwałaś?
— Przyjedzie tu rycerz
Ojcu matce drogi,
A ja te kwiateczki
Rzucę mu pod nogi!
zaszczebiotała wesoło Urszulka.
— Któż cię takiego wierszyka nauczył? — pytał szczęśliwy ojciec.
Rozśmiała się Urszulka.
— Nikt mię nie nauczył, sama umiem.
— Powiedzże mi raz jeszcze.
— Zapomniałam. Inny mi się przypomni.
Ukazał się wreszcie gość oczekiwany. Kochanowski przedstawił mu całą rodzinę, hetman miał dla każdego grzeczne słówko, lecz wesoła Urszulka szczególniej mu się podobała.
— Cóż to za złoty ptaszek! — mówił, biorąc ją na ręce. — Więc ty dla mnie kwiatki zbierałaś? — Bardzo ci za nie dziękuję. Śliczne kwiatki, ale Urszulka ładniejsza. Bo i ty kwiatkiem jesteś, czy wiesz o tem? Tylko nie wiem, jakim. Może niezapominajką, bo masz takie jasne, błękitne oczęta. Czy nie zgadłem?
Urszulka zakłopotana, wstydziła się obcego, spuszczała powieki i siedząc na kolanach, dotykała paluszkami pięknych, świecących guzów u żupana, które w kosztownych sukniach służyły głównie do ozdoby i bywały z drogich kamieni.
— Cóż? — pytał znów po chwili hetman — widzę, że ci się podobają te guziczki?
Urszulka podniosła na niego spojrzenie:
Pięknie, cudnie i bogato,
Jak u nikogo na świecie,
Ale gdybyć Bóg dał dziecię,
Dałbyś wszystko za to!
— I któż cię tego wierszyka nauczył? — pytał zdziwiony hetman, przypuszczając, że ktoś z rodziny ułożył go dla dzieweczki.
— Nikt — odparła Urszulka, — ja tak sama.
— Sama takie ładne wierszyki układasz?
— Sama mówię, jak mi się przypomną.
— A to mi się podoba! — wiesz, Urszulko, poproszę tatusia, i odda mi ciebie. On ma tyle dzieci, a ja będę miał jedną Urszulkę. Zabiorę ją daleko, do Krakowa, do króla, zobaczysz tam śliczne rzeczy. Cóż, czy zgoda?
Nie, jam dziewczyna,
Tobie trzeba syna;
Mnie weźmie kto inny,
Aniołek niewinny;
Ja poproszę Boskiej Matki
Dla ciebie o zdrowe dziatki.
Więc Zamoyski uściskał dziecię i szczerze winszował ojcu takiej córki, przepowiadając jej niezwykłą sławę i wielką miłość ludzką.
Hetman odjechał, życie popłynęło znowu szczęśliwie i spokojnie.
Urszulka była zdrowa, nie płakała nigdy, nie narzekała na nic, więc nie budziła w nikim żadnej troski; kochano ją, pieszczono, a że w domu poety często bywali goście z blizka i z daleka, więc sława jej rozchodziła się po świecie.
Były to złote czasy dla naszego kraju. Wisłą za złote zboże płynęło złoto w dukatach, — dostatek powszechny ułatwiał oświatę: mało kto poprzestawał już na akademji, każdy miał za co jechać za granicę, do sławnych uczelni włoskich; każdy zwiedzał dalekie kraje i przywoził stamtąd naukę, ogładę, a często oprócz tego cudzoziemskie stroje, zbytek, obyczaje obce. Lecz wielu powracało z rzetelną nauką, — ci świecili przykładem, zdobywali sławę; inni pragnęli im także dorównać, więc młodzież się kształciła, mnożyły się księgi, oświata stała wysoko, a głupiec lekceważony przez wszystkich, nie miał żadnego znaczenia, i wstydząc się nieuctwa, dbał przynajmniej o to, aby synów lepiej wychować.
Zamiłowani w życiu towarzyskiem i gościnni Polacy, coraz nowe obmyślali zabawy i żarty, aby wszystkim było wesoło, lecz zarazem, ażeby ta wesołość przystojną była i godną ludzi oświeconych, którzy nie na to przecież się zbierają, aby zjeść razem smacznie, lub się upić. Dlatego to powiedział Kochanowski:
Milczycie w obiad, mój panie Konracie?
Czy tylko na chleb gębę swą chowacie?[2]
Takie żartobliwe wiersze czyli fraszki sypały się przy stole, ożywiając rozmowę dowcipem, czy to wytykając zręcznie jakąś wadę, czy opowiadając zabawne zdarzania, czy podając nawet nieraz myśl poważną, która zająć powinna wszystkich, np.:
Prawa są równie jako pojęczyna:
Wróbl się przebije, a na muszkę wina.[3]
I zaczyna się rozmowa o tem, jak prawa należy poprawić, gdzie są lepsze, które naśladować trzeba. Albo:
Nie — kto ma złoto, ma perły, ma szaty,
Ale kto na swem przestał, ten bogaty.[4]
To znowu żartowano z niesłowności kobiet:
Co komu rzecze białogłowa,
Pisz jej na wietrze i na wodzie słowa.[5]
Na tych co się nie chcieli pogodzić z siwizną:
Nowy to fortel, a mało słychany:
Na srebrną brodę grzebień ołowiany.[6]
Na zbyteczne toasty:
Prze zdrowie gospodarz pije,
Wstawaj, gościu! — A prze czyje?
Prze królewskie. Powstawajmy
I także je wypijajmy.
Prze królowej. Wstać się godzi
I wypić, ta za tą chodzi.
Prze królewny! Już ja stoję,
A podaj co rychlej moję.
Prze biskupie! Powstawajmy,
Abo raczej nie siadajmy.
Ta prze zdrowie marszałkowe!
Owa, gościu, wstań na nowe.
Ta prze hrabię! Wstańmy tedy!
Odpoczniemże nogom kiedy?
Gospodarz ma w ręku czaszę,
My wiedzmy powinność naszę.
Chłopię! wymkni ławkę moję:
Już ja tak obiad przestoję.[7]
Czasem rozmowy były poważniejsze, — mówiono np. o tem, jaka jest najprzedniejsza cnota obywatela, która z nauk najwięcej korzyści przynosi i t. p.
U jednego z możnych panów pod Lublinem we wsi Babinie utworzono t. zw. Rzplitą Babińską, gdzie wszystkie urzędy rozdawano odwrotnie do wartości obdarzonego nimi człowieka, t. np. tchórza mianowano hetmanem i posyłano mu uroczyście nominację, czyli przyznanie tego tytułu, głupca — doktorem filozofji, — lubiącego za wiele wypić — piwniczym i t. p. Kiedy król Zygmunt August raz zapytał, kto jest monarchą w Rzplitej Babińskiej, odpowiedziano mu:
— Niech Bóg uchowa, abyśmy za twego żywota innego króla obierać sobie mieli, panuj, najjaśniejszy panie, i w Babinie.
I król nie obraził się o to.
Łatwo też się domyślić, że sławny poeta, królem poetów już wówczas uznany, często przyjmował gości. Odwiedzali go blizcy sąsiedzi, z daleka przyjeżdżali ci, którzy poznać go pragnęli: on dla każdego miał uprzejme słowo, dom otwarty i serce szczere. Córki przysłuchiwały się rozmowom gości, bawiły i uczyły tym sposobem, a nieraz i Urszulka, przez wszystkich pieszczona, powiedziała wierszyk, który zdziwił i zabawił towarzystwo.
Ale pewnego razu, kiedy liczni goście rozjechali się wreszcie, matka zauważyła, że Urszulka jest jakaś senna, rozpalona, nieswoja. Dziecina zachorowała.
Położono ją natychmiast do łóżeczka, dano na poty, leczono — jak wszędzie wówczas — domowymi środkami, bo doktorów nie było, i każda matka musiała być lekarzem u siebie, a nawet w całej wiosce. Znały się też ówczesne kobiety na chorobach i sposobie leczenia, byle czem nie przestraszały, a świeże powietrze i zdrowa natura pomagały im najskuteczniej.
Ale pomimo leków Urszulce się nie polepszało, przeciwnie — gorączka wzrastała ciągle, dziecię mówiło w malignie, a słowa jej przejmowały trwogą serce matki. Ale ona prosiła:
Nie płacz, matko, proszę,
Ja idę do nieba,
Na czyste rozkosze:
Mnie zazdrościć trzeba!
Twoja luba córka
Oblecze się w piórka,
Z aniołkami siędzie...
Matko, źleż ci będzie
Mieć swego aniołka?
Matka wolałaby mieć żywą córeczkę, więc nie uspakajały jej wcale te słowa, a tymczasem dziewczynka mówiła wciąż o tem, co widziała w gorączce:
O, idzie! idzie mój Jezus drogi!
Trzyma go dziewica w bieli,
Otaczają ich anieli,
Rzucę ja im się pod nogi:
Przyjmie dzieciątko — dziecinę,
Przytuli matka sierotę.
Trudno dziś sprawdzić, czy w takich wyrazach przemawiała Urszulka, ale niektóre słowa jej zapisał ojciec, a ten je zapamiętał niezawodnie. Zrozpaczony poeta tak śmierć dziecięcia swego opisuje:
A tyś ani umierając, śpiewać przestała,
Lecz matkę ucałowawszy, takeś żegnała:
»Już ja tobie, moja matko! służyć nie będę,
Ani za twym wdzięcznym stołem miejsca zasiędę;
Przyjdzie mi klucze położyć, samej precz jechać,
Domu rodziców swych miłych wiecznie zaniechać«.
To, i czego żal ojcowski nie da serdeczny
Przypominać więcej, był jej głos ostateczny;
A matce, słysząc żegnanie tak żałośliwe,
Dobre serce, że od żalu zostało żywe.[8]
Żywe zostało serce, lecz jakże zbolałe. Rozpacz rodziców była nie do opisania. Matka płakała, łzy kryjąc, ażeby ojcu nie dodawać żałości, — a ojciec — pociechy znaleźć nie mógł. Boleść swoją wyśpiewał wreszcie w ślicznych trenach, które w nieśmiertelnym wieńcu jego sławy są najpiękniejszym liściem. W nich skarży się na pustkę, jaka po śmierci Urszulki została w jego domu.
Wielkieś mi uczyniła pustki w domu moim,
Moja droga Orszulo, tem zniknieniem swojem;
Pełno nas, a jakoby nikogo nie było,
Jedną maluczką duszą tak wiele ubyło!
Tyś za wszytki mówiła, za wszytki śpiewała,
Wszytkiś w domu kąciki zawżdy pobiegała,
Nie dopuściłaś nigdy matce się frasować,
Ani ojcu myśleniem zbytniem głowy psować,
To tego, to owego wdzięcznie obłapiając,
I onym swym uciesznym śmiechem zabawiając.
Teraz wszytko umilkło, szczere pustki w domu,
Niemasz zabawki, niemasz rozśmiać się nikomu;
Z każdego kątka żałość człowieka ujmuje,
A serce swej pociechy darmo upatruje.[9]
W osiemnastu trenach boleść swą wyraża, dochodząc do rozpaczy i zwątpienia o wszystkiem: o wartości cnoty, nauki, rozumu, o miłosierdziu Boskiem, — ale w dziewiętnastym sam sobie daje na wszystko odpowiedź. Zmarła matka zjawia się niby z Urszulką na ręku i przemawia, tłumacząc, jak niesłuszny jest żal jego do Stwórcy. Szczęściem jest dla Urszulki, że umarła młodo: cierpienia nie doznała, czysta i niewinna używa w raju niebiańskich rozkoszy.
Z czasem uspokoił się i ból poety po tej tak ciężkiej stracie. Człowiek ze wszystkiem pogodzić się musi, a czas jest lekarzem na największe smutki. Wspomnienie Urszulki drogiem zostało mu zawsze, ale mógł znowu myśleć o czem innem, żyć dla poezji, rodziny i kraju.
W tych to przejściach zapewne ucierpiało zdrowie poety i może wtedy, doznając większych dolegliwości, napisał znany wiersz, który zaczyna słowami:
Szlachetne zdrowie,
Nikt się nie dowie,
Jako smakujesz,
Aż się zepsujesz![10]
Nie było to zresztą jedyne ciężkie zmartwienie w jego życiu: wkrótce potem stracił drugą córkę, Hannę, i z pewnością serdecznie bolał nad jej zgonem, choć nie była poetką.
Nie na tem koniec: niczyje życie z samych radości składać się nie może Kochanowski doznał dużo szczęścia i w rodzinie i w świecie, miał w ojczyźnie miłość i sławę, tworzył nieśmiertelne dzieła, a praca ta była największą dla niego rozkoszą, ale od czasu do czasu nieszczęście uderzało w serce poety, jak piorun.
Takim piorunem była wieść niespodziewana o śmierci przyjaciela, brata żony, który został zamordowany przez rozbójników tureckich, gdy powracał do kraju z kupionymi w Turcji końmi dla wojska i do królewskiej stajni.
Tym razem Kochanowski już nie pisał trenów, cierpiał w milczeniu, lecz nie mógł pogodzić się z myślą, że ta zbrodnia ujść ma bezkarnie. Postanowił udać się do króla i żądać, aby wezwał rząd turecki do ukarania winnych.
W tym celu chciał wnieść skargę w trybunale i tam domagać się sprawiedliwości za śmierć obywatela, w usługach kraju poniesioną. Wybrał się do Lublina, — ale wchodząc na salę trybunału, padł, tknięty apopleksją.
- ↑ Fragment „Trenu XII“.
- ↑ Fraszka I, 25 — „Na Konrata“.
- ↑ Fragment z utworu „Na XII tablic ludzkiego żywota“, tablica VII.
- ↑ Tamże; tablica IX.
- ↑ Fragment Fraszki I, 18 —„Na niesłowną“.
- ↑ Fraszka I, 22 —„Na grzebień“.
- ↑ Część II. cyklu „O pijaństwie“ — „Pełna prze zdrowie“.
- ↑ Fragment „Trenu VI“.
- ↑ „Tren VIII“.
- ↑ Fragment Fraszki III, 54 — „Na zdrowie“.