Rodzina kamieniarza/W Warszawie
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Rodzina kamieniarza |
Pochodzenie | Zajmujące czytanki nr 17 |
Wydawca | Wydawnictwo M. Arcta |
Data wyd. | 1913 |
Druk | Drukarnia M. Arcta |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Antonina Smišková |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wakacje miały się ku końcowi, a oczekiwana odpowiedź od majstra rzeźbiarskiego nie nadchodziła. Wacek zaczął już się martwić, czy w ostateczności nie wypadnie mu iść do terminu do garbarza. Wtym przyniesiono list z poczty. Ojciec odpieczętował i dał czytać Wacławowi.
Nie myślcie, że choć się nie odzywałem, zapomniałem o danym przyrzeczeniu co do dalszego kształcenia się Wacka. Przyjechawszy do domu, rozmówiłem się w tym względzie z moją kochaną mateczką, która z największą chęcią przystała na moją propozycję, zwłaszcza, gdy się dowiedziała, że jestem waszym dłużnikiem za ocalenie mi życia i pielęgnowanie w chorobie. Otóż rzecz się ma tak: niech ojciec bezzwłocznie przyjedzie z Waciem do Warszawy. Umieszczę chłopca w szkole rzemieślniczej, gdzie sobie wybierze fach, jaki zechce. Mieszkanie i życie dostanie u nas, a jeżeli się dobrze uczyć będzie, o czym nie wątpię, może być uwolniony od opłaty szkolnej.
Niepodobna opisać radości, jaka była u Pokorów po przeczytaniu tego listu. Matka zajęła się natychmiast przygotowaniem skromnej wyprawy dla syna. W nowo uszyty siennik upakowała mu poduszkę, dwa prześcieradła, do trzech jego koszul dodała dwie ojcowe, z białej poszewki poszyła mu chustki do nosa, włożyła świąteczne ubranie. Franio zaś przyniósł mu jeden woreczek ulęgałek i orzechów, oraz wsunął z dziesięć rzep ze swego ogródka.
Widząc to Antolka koniecznie chciała mu darować gęsie jajko, które w niedzielę od chrzestnej matki dostała. Dopiero na usilne tłumaczenie matki, że się w worku zgniecie, pozwoliła je ugotować i dołączyć do zapasów na drogę.
Ojciec sięgnął do skrytki pod łóżkiem, wyjął parę krwawo oszczędzonych rubli i sprawił mu w miasteczku porządny garnitur u Mośka i buty u Fajfla. I tak dopiero zaopatrzonego syna odwiózł do Warszawy.
Michalski dotrzymał słowa i oddał Wacka do szkoły.
Pokora zabawił w gościnie u pana Stanisława całe dwa dni, których użył na zwiedzanie osobliwości miasta, rano towarzyszyła mu zacna matka studenta, a po południu sam «profesor». Poczym kamieniarz, zostawiwszy swego syna pod jak najlepszą opieką, wrócił do domu.
Dzień za dniem szybko upływał wszystkim naszym pracowitym znajomym. Wacław uczył się dobrze w szkole, a w warsztacie bardzo pilnie przykładał się do ślusarstwa, które sobie wybrał. Co miesiąc pisywał długie listy do domu, donosząc, jak mu się powodzi i zapytując, co porabia rodzina. A choć mu się w Warszawie bardzo podobało, tęsknił za swojemi i czekał z niecierpliwością wakacji, które z «profesorem» rok rocznie miał spędzać w Kaźmierzu.
W roku, w którym Wacław miał kończyć szkołę, ojciec jego padł ofiarą swego powołania, ulegając okrutnemu wypadkowi. Wiadomość o tym wypadku przyniosła mu matka, a nie zastawszy syna u pani Michalskiej, opowiedziała jej, jak się to stało.
Pewnego razu Pokora, jak zwykle, miał świdrować otwór w skale, a ponieważ miejsce było spadziste, opasał się sznurem, którego wolny koniec przymocował do stojącego w pobliżu drzewa. Tymczasem podczas roboty powróz niespodziewanie pękł, a nieszczęśliwy kamieniarz spadł ze znacznej wysokości.
— Gdyby był tylko złamał rękę lub nogę, to mógłby leczyć się w domu — narzekała z płaczem Pokorowa, — ale nastąpiło prócz tego uszkodzenie kręgosłupa i nasz doktór kazał go odwieźć do Warszawy. Właśnie umieściłam męża w szpitalu i chciałam się z synem zobaczyć.
— Mój Boże, co za nieszczęście! Wacek się bardzo zmartwi. Jakże mi was żal — pocieszała ją matka Stanisława. — Odpocznijcie trochę, zaraz nadejdą nasi synowie — dodała, podając jej krzesło.
Wacek na razie ucieszył się bardzo, ujrzawszy matkę, ale jej niespodziewane przybycie i zapłakane oczy przeraziły go.
— Co się stało w domu?... Mamo! — zawołał.
Pani Michalska, chcąc oszczędzić matce powtarzania smutnej historji, powoli opowiedziała mu o zaszłym wypadku.
— Gdzie jest ojciec? chcę go zobaczyć! — domagał się przerażony chłopiec.
— Czekaj, Waciu, pójdziemy tam wszyscy troje po obiedzie — rzekł pan Stanisław, który jednocześnie z nim wrócił do domu.
Ale podczas obiadu ani Pokorowa, ani jej syn nic wziąć do ust nie mogli. Gdy wreszcie przybyli do szpitala i weszli na salę, ujrzeli chorego, któremu już nałożono nowe opatrunki. Wacek padł przy łóżku na kolana i głośno zapłakał.
Student rozmówił się z lekarzem, który nie ukrywał, że stan jest groźny, ale nie wyklucza wyzdrowienia.
— Zostaniecie u nas, Pokorowo, póki mąż nie wróci do przytomności, a doktorzy nie uznają, że mu się polepszyło. Z niepewnością o zdrowiu męża nie puścimy was do domu. Prawda, mamo? — mówił Stanisław po powrocie ze szpitala.
— Naturalnie, naturalnie! Będziecie mogli przynajmniej odwiedzać męża codziennie — przyświadczyła dobra pani.
I dobrze się stało, bo zaraz nazajutrz chory odzyskał przytomność, a po kilku dniach siostra miłosierdzia zwiastowała im wesołą nowinę, że lekarze po naradzie zapewnili, że chory wyzdrowieje, choć jeszcze nieprędko.
— Drogi panie — mówił nazajutrz Wacek — niech pan będzie łaskaw znaleźć dla mnie miejsce w jakiej fabryce. Już umiem trochę rzemiosła, cokolwiek zarobić mogę. Szkoły nie mam czasu kończyć, gdyż nie mogę pozwolić, aby ojciec nadal pracował w łomach.
— Dobry z ciebie syn, mój Waciu! Ale widzisz, teraz przed egzaminami szkoły rzucić ci nie pozwolę; musisz otrzymać świadectwo, które ci się w życiu przydać może, choćby na to, żebyś dostał większą zapłatę jako skończony ślusarz. Co do ojca, to już o nim pomyślałem. Po takiej chorobie do ciężkiej pracy wrócić nie może, dlatego też wystarałem mu się o miejsce odźwiernego w fabryce naszego krewnego, który i ciebie od Św. Jana obiecał przyjąć do warsztatu.
— O nasz dobrodzieju, Bóg ci zapłać! Co ja mogę więcej powiedzieć na to wszystko, co pan dla nas zrobił — wyrzekł przejęty wdzięcznością chłopak — i z uczuciem synowskim chwycił rękę młodego badacza i przycisnął ją do ust.
Rozczulony Michalski uścisnął go serdecznie.
W pół roku potym Wacek z rodzicami i rodzeństwem mieszkał w skromnej, lecz czystej izdebce odźwiernego, przy fabryce żelaznych wyrobów. Sam pracował tam jako ślusarz i nieźle nawet jak na początek zarabiał.
Franio chodził do szkoły ogrodniczej przy muzeum pszczelniczym, gdzie mu się znowu Michalski wystarał o bezpłatną naukę, a Antolka, już teraz 10-letnia dziewczynka, uczyła się w szwalni, w której umieściła ją matka pana Stanisława.