Rok 3000-ny/Rozdział XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rok 3000-ny |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Powieści i Romansów |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Sz. Sikora |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Melania Łaganowska |
Tytuł orygin. | L'anno 3000 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
W roku 3000-ym oddawna nie mamy już państwowej religji. Rzym był bez Papieża; świątynie buddystów i meczety upadły, skoro nie posiadały więcej kapłanów ani wierzących.
Najwykształceńsza ludność kraju nie uprawia żadnego kultu, ale masy mężczyzn i kobiet wierzą w nieśmiertelność duszy i w Boga.
Każdemu wolno wierzyć lub nie wierzyć w Boga i nieśmiertelność; ale wszyscy ci, co wyznają jedną wspólną wiarę, czują potrzebę trzymania się razem w szeregu, wystawienia świątyni i wynalezienia kultu, któryby pod sklepieniem jednego kościoła połączył ich w prośbie, nadziei i modlitwie.
O kilka kilometrów od centrum miasta roztacza się szeroka zielona dolina, poświęcona panującym religjom; dolina ta nosi nazwę „Bożego Miasta“.
Najpiękniejsza świątynia, licząca najwięcej wiernych, to świątynia Nadziei. Wierni całego świata wystawili ją wymarzonemu bóstwu i symbolowi, który zamyka w sobie trwogę śmierci i nadzieję lepszej przyszłości.
Do tej świątyni wkroczyli nasi podróżni, z tem większą przyjemnością, że i Marja hołdowała kultowi Nadziei.
Świątynia ta jest olbrzymich rozmiarów, zbudowana z marmuru, złota i bronzu, a architektura jej przypomina stary styl gotycki, tylko jest prostsza i mniej przeładowana.
Ponad furtą świątyni widnieje ten sam napis, co na wrotach cmentarza: „Nadzieja!“ Wyraz ten setki razy powtórzony tu jest, w rzeźbie, malowidłach, sztychach i t. d.
Pośrodku kościoła wznosi się posąg ze złota, z oczami z drogocennych kamieni. Ów posąg właśnie przedstawia Nadzieję.
Niektórzy składają u stóp Bogini kwiaty, inni wonne kadzidła, których błękitne obłoki wznoszą się i otulają posąg wonną mgłą.
W tej chwili dźwięczały tęskne i poważne melodje, wygrywane przez podziemne organy.
Wszystko składało się na to, aby wzbudzać w sercach wierzących obrazy tajemniczej przyszłości, a nastrój był tak potężny, że Paweł, jakkolwiek nie wierzący, uczuł potrzebę przyklęknięcia przy Marji. Ukrył twarz w dłoniach i pozwolił się unieść nieokreślonym uczuciom w dal nieznaną.
Powstał, by przejść się po kościele i obejrzeć wszystkie ołtarze, stojące dookoła.
Każdy z nich już stanowi maleńki kościół wzniesiony rozmaitym formom ideału, jak owe małe ołtarze, w starożytnych chrześcijańskich kościołach, grupujące się dokoła Wielkiego Ołtarza. W każdej religji, wielki główny Bóg, otoczony jest dworem mniejszych Bogów czyli świętych.
Tak i tutaj: dokoła ołtarza Nadziei grupują się ołtarze poświęcone Pięknu, Dobru, Prawdzie Zdrowiu, Sile, Wdziękowi, Uprzejmości i innym ludzkim cnotom.
Kult bogini Nadziei jest bardzo prosty; przedstawicielami jego jest tylko kilku kaznodziei, którzy codziennie z wysokości swojej ambony wygłaszają kazania o moralności i estetyce, przeważnie zaś niosą słowa pociechy moralnie cierpiącym, których nie brak i w XXXI wieku.
Kazania odbywają się w rozmaitych godzinach dnia, a także i wieczorem.
W pewnem oddaleniu od świątyni Nadziei wznosi się kościół chrześcijański.
Trzy tysiące lat upłynęło od chwili Narodzin w Betleem, które cały świat przekształciły, a Chrystus dziś jeszcze ma swój kościół i swoich wiernych.
Wszystkie wyznania chrześcijańskie zlały się w jedną najdoskonalszą formę: religji współczucia.
Chrześcijanie obecni chrzczeni są przy urodzeniu w ten sposób, iż czoło nowonarodzonego namaszcza się kroplą krwi z ramienia ojca lub matki, czego dopełniając, kapłan mówi:
— Ty synu miłości i cierpienia żyć będziesz, miłując i cierpiąc. Niechaj twój własny ból ustąpi przed bólem innych, a miłością swoją koić masz cierpienia swych współbraci. W imię więc miłości w imię cierpień, w imię Chrystusa, który za nas umarł, chrzczę cię i nazywam, i t. d.
Takim jest chrzest w roku 3000-ym.
Ślub jest jedynie aktem religijnym, dopełnianym w kościele z wielką uroczystością i poezją, przyczem kwiaty i muzyka odgrywają wielką rolę.
Rozwód dozwolonym jest wszystkim, pod pewnemi wszakże warunkami, gwoli ograniczeniu niemoralnych zachceń.
Ostatnie namaszczenie zachowano ku pamięci dawnego katolickiego sakramentu; uważane ono jest jako ostatnie pożegnanie, jakie pozostali ślą odchodzącemu w wieczne życie.
Poza temi sakramentami istnieje już tylko modlitwa i kazania.
Taka religja chrześcijańska panuje głównie na północy Europy, a także i w północnej Ameryce, Tybecie i na Syberji.
W Antropolisie wyznanie to ma tylko jeden kościół, ale może największy i najpiękniejszy w całym świecie.
Paweł i Marja, oglądając go, ze wyruszeniem poznali wierne naśladownictwo starożytnej katedry florenckiej, Santa Maria del Fiore, która dziś już nie istnieje, lecz której wizerunki podziwiać można w dziełach historji architektury i sztuki.
Budynek to poważny, majestatyczny, wewnątrz bez malowideł i posągów, budzący szacunek i nakazujący milczące skupienie.
Chodząc po nim człowiek czuje potrzebę zwolnienia kroku i przyciszenia mowy, gdyż szmer najlżejszy wydaje się tu profanacją.
W ciszy tej zdaje się jedynie mieć prawo bytu głos każącego i dźwięk organów.
Są tu tylko dwa ołtarze, wzniesione na dwóch krańcach kościoła.
Paweł i Marja głęboko wzruszeni, opuścili kościół, udając się do trzeciej świątyni, otoczonej, gęstym lasem drzew prastarych, zaledwie dozwalających dojrzeć olbrzymi budynek.
Jest to kościół deistów.
Przedstawia on kopję starożytnego rzymskiego Panteonu, a po nad furtą widnieje napis:
Ściany wewnętrzne są puste; nie ujrzysz tu ani obrazów, ani posągów, ani ambony, ani ołtarza. W pośrodku tylko okrągłego budynku leży płyta z bronzu, na której dzień i noc pali się światło.
Tu i ówdzie stoi niewielu wiernych, którzy przyglądają się ze skupieniem płomieniowi, rozsiewającemu dokoła blade, smutne światło.
W kościele tym nie widać ani jednej kobiety.
— Drogi Pawle — rzekła Marja z bolesnym wyrazem twarzy — dziwnie mi mroźno tutaj.
— I mnie też, Marjo. Rozumiem doskonale wyznawców Nadziel, pojmuję religję chrześcijańską, ale nigdy zrozumieć nie byłem w stanie, czego właściwie chcą deiści.
Zawsze i dla wszystkich myślicieli, niepowodowanych zbytnią zarozumiałością istnieje Bóg nieznany.
Człowiek tak mało wie o świecie, który go otacza i o siłach, jakie nim poruszają; rodzi się, żyje i umiera wśród dwóch niezgłębionych tajemnic nieświadomości i zmuszony jest wszystkie badania zaopatrywać w wielki pytajnik.
Wszystko to jest logiczne, naturalne, nieuchronne, myślimy i badamy nieustannie, ale jak można wyznawać znak zapytania i przypuszczenie?
Ów nieznany Bóg jest tylko prostem uznaniem naszej nieświadomości, nie mogącem jednak przedstawić treści do kultu lub religji.
Religja wyrasta nie z rozumu, lecz z uczucia i bez ołtarza, bez kapłana, bez kultu nie mogę jej sobie wyobrazić.
Tutaj tylko widzę nagie ściany i oddycham lodowem powietrzem.
Nic tu nie przemawia do mojego serca, nic mi nie mówi ten ponury, błękitny, wiecznie palący się na bronzowej płycie płomień.
Nie i po stokroć nie!
Mógłbym nawrócić się kiedyś do twojego wyznania Nadziei, gdybym był bardzo nieszczęśliwym, mógłbym zostać chrześcijaninem, ale deistą nigdy.
l ja nie — odparła Marja.