Na kępie pod Dzikowem[1] blisko Miechocina[2] Uboga żyła rodzina, Ojciec, matka, dziadek trzeci, I kilkoro jeszcze dzieci: Siatka, węcierz, wędka mała, Oto ich nadzieja cała. Nie było tam na stole smacznej leguminki, Ani poleweczki z wina; Na suchym chlebie przestają dziecinki, I cała biedna rodzina. Jeźli się rybka złowiła, Zanieśli ją do Dzikowa. I tylko się sól kupiła, Czasem bułeczka pytlowa. Raz przypadkiem dużego złowili szczupaka: Radość w chałupie rybaka. „Będzie mąka, będzie kasza, Z mąki kluseczki, pociecha nasza!“ Wołały dzieci, klaskając w dłonie; Gdy młody syn dziedzica nadszedł w to ustronie. „W głowach im się burzy chyba,
Tak ich cieszy jedna ryba. U nas tyle się minie sumów i łososi, A nikt się nie unosi.“ Tak rzekł młodzian, a sługa odpowiada stary: „Panie! poznaj niedolę i złóż jej ofiary. Co u was zbytkiem, tu pierwsza potrzeba, Tu czasem nie wystarczy na kawałek chleba. Nie kosztują tej ryby, owocu swej pracy, Na lichym muszą przestać pokarmie biedacy. O! przypatrz się nędzy zbliska: Gdy ją poznasz z istoty, ale nie z nazwiska, Serce nieraz do biednej wprowadzi cię chatki; Dasz pomoc i pokażesz, na co są dostatki.“