[80]RZECZYWISTOŚĆ I MARZENIA.
1.
Tej, co się dzisiaj dotknąć strun ośmiela[1],
Nie powiem «przestań», jako niegdyś owi
Odpychający od stóp Zbawiciela
Dzieciątka, bardzo przyjemne Mistrzowi,
Ale jej powiem: w trzeźwej trwaj mierności
I chroń się mistrzów wielkich, co dziś nucą,
Bo oni klątwę swej wybujałości
Na twoje młode ramiona zarzucą
I, zamiast tobie dać błogosławieństwo,
Przytulić słowem i ogrzać wyznaniem,
Oni ci laurów swych dadzą przekleństwo.
Strzeż się ich — ciesz się lepiej urąganiem
I módl się za te szkielety ogromne,
Białe, jak papier, jak spróchniałość, skromne.
2.
Ja może umrę tu — od was daleko
(A ludzie ciało sprzedadzą praktyczni
Na eksperyment[2], wiadomości mleko),
Przeto, co mówię, nie mówię jak liczni,
Lecz może mówię już, jak dzisiaj rzadki
Ptak, i sprzedany, i wsadzon do klatki,
I z wykłutemi dlatego oczyma,
By śpiewał wiosnę, gdy dokoła zima.
3.
O, strzeż się przeto mistrzów tego wieku,
Bo pacholęta bose sto tysięcy
Razy więcej, niż oni, wiedzą o człowieku,
I milszy Bogu ich błąd niemowlęcy.
[81]
I bogdaj wejrzał na to Sprawiedliwy,
On, krzyżowany wciąż — on, wgórze, Żywy...
I bogdaj wejrzał, nim na wszystko świeże
I czyste, wszystko, co zna jeszcze «wierzę»,
Pandory[3] nocna się rozleje czara,
By na pięć minut zawył smok... «Gdzież wiara?!»
4.
Ale ci powiem zawczasu to słowo,
Które nie czytaj, jak gadkę rymową,
Które pamiętaj na dni one ciemne,
Bolesne — dobrze zapamiętaj sobie
To słowo, z wielu przyjemnych przyjemne,
Że, skoro wróci On o swojej dobie,
Nie da jeść sługom wpierw, aż obiad sprawią,
A potem misy i oni postawią.
5.
Więc, choćby takie się podniosły męty,
Co na szczyt masztów miecą ślinę burzy
I szerokiemi miotają okręty,
Jak wiotkim listkiem szamoce wiatr duży,
Ty zasłoń oczy na rozpaczne głębie,
I ciągle sercem w chmury patrz gołębie,
I ciągle śpiewaj: «Pokój boskiej głowie,
Co tam z rybackich sieci ma wezgłowie
I ot, na morskiej zasnęła przestrzeni,
Bo lis ma jamę pod każdym z kamieni,
Bo wąż ma piersi, co go grzeją skrycie,
Bo każde inne ma przytułek życie!...»
6.
Więc, choćby gromy ci spaliły włosy,
A piana w usta miotała bluźnierstwo,
Ty pozwól spocząć Bogu, jak niebiosy,
Co swoje przy Nim spełniaja żołnierstwo,
A On ocuci się i, choćby z ciebie
Została resztka, jak owcy zjedzonéj,
On weźmie nową ciała garstkę w niebie
I odetworzy cię, lirę i strony,
I serce — wszystko na nowo ocali
I burzom zstąpić każe na dno fali.
7.
A ja tu umrę może jeszcze pierwéj
(Bom ja bezstronnie służył i za wielu,
Więc mi nie wolno już rzec «przyjacielu»)
— Zresztą, kto ciało ma, ciałem — kto nerwy,
Nerwami — myśl kto ma, to myśli kwotą
Musi opłacać czynsz lub kopać złoto...
— Bogdajby duszy wkońcu nie żądano...
Przeto dla nowej śpiewaczki to czynię,
Czego mnie pierwej na drogę nie dano,
Mnie, stu laurowych ojców mdłej dziecinie...
(1854).