Sława (Korczak)/Rozdział ósmy

<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Sława
Wydawca T-wo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1935
Druk Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ ÓSMY.

— Jutro nie idę do budy — powiedział Olek.
Budą nazywa Olek sklep, w którym pracuje, a właściciela sklepu nazywa „starym“. Jeżeli nawet „stary“ jest młody, zawsze nazywa się stary — bo wszyscy tak mówią.
Olek musi iść do ochrony, żeby zapisać młodszego brata.
— I ty masz malców u siebie. Weź ich metryki, wszystko troje się razem zapisze. Ale ty pewnie znów nie rozumiesz?
Olek już wie, że Władkowi wszystko trzeba tłómaczyć.
Ochrona jest szkółką dla dzieci zupełnie małych; ośmioletnie już są za duże, bo uczyć nie wolno nawet liter. Dzieci rysują, śpiewają, wyplatają koszyczki, dostają mleko i dwa razy do roku prezenty: fartuszki albo trzewiki i ciastka.
— A zresztą sam zobaczysz.
Jaki ten Olek jest śmiały!
Wszedł z przedpokoju do klasy i pokazał Władkowi, gdzie siedział, kiedy był mały i sam tu przychodził. Potem pokazał na ścianie obrazki, które już wtedy wisiały, i nowe, które później przybyły. Potem otworzył drzwi do drugiego pokoju, gdzie stoły i ławki są inne i większe.
— Patrz, widzisz? — to szwalnia. Tu starsze dziewczyny uczą się szyć i haftować.
Tam też zastała ich niska, chuda pani, która Olka odrazu poznała i wcale się nie gniewała.
— A, Olek, jak się masz? Co powiesz nowego?
— Przyszedłem do pani z ważnym interesem. Mam nadzieję, że pani nam nie odmówi. A to mój kolega Władek, który także ma dwoje dzieci.
Pani podała Władkowi rękę, z którą Władek nie wiedział, co zrobić.
— Oto metryka mojego brata, a te dwie — dzieci mego przyjaciela.
Pani przejrzała metryki, skrzywiła się, że Wicuś trochę za mały jeszcze do ochrony.
— Już ja za nich odpowiadam, proszę pani — zapewniał Olek. — Cała trójka, proszę pani, jak ulana i w najlepszym gatunku. Niech pani nie grymasi, bo towar dobry, po cenie hurtowej.
— Nie błaznuj, Olek — powiedziała pani. — Poco udajesz głupca, kiedy jesteś rozumnym chłopcem?
Olek się zaczerwienił i zamilkł, i pani ich pożegnała, bo znów weszły dwie kobiety z metryczkami dzieci, żeby zapisać je do ochrony.
Władkowi było przykro. Kochał swego przyjaciela bardzo, ale czasem trochę za niego się wstydził. Raz nawet w czytelni powiedziano Olkowi, że, jeżeli się nie uspokoi, książek mu nie wydadzą. Wtedy też powiedziano:
— Nie błaznuj.
Wogóle Olek czasem jest mądry i miły, a czasem tak jakoś dziwnie mówi, jakby chciał koniecznie, żeby się z niego śmiali.
— Pani się rozgniewała na ciebie — zaczął Władek, chcąc przerwać niemiłe milczenie.
— To nic, przeprosimy się znowu. W niedzielę jadę do ciotki, to narwę kwiatów, ułożę bukiet i złotym atramentem napiszę: „Na przeprosiny“.
Olek dużo mówił o czasach, kiedy sam chodził do ochrony.
— Ona jest bardzo dobra. Ale tu jest inna ochrona; psubym tam chodzić nie radził. Za byle co targa za uszy albo linją bije po palcach. Taka, powiadam ci, wściekła, jak ciężka cholera.
Władkowi zdawało się, że Olek i do innej ochrony też musiał chodzić, ale chyba niedługo.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.