Słownik etymologiczny języka polskiego/Przedmowa

>>> Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Brückner
Tytuł Słownik etymologiczny języka polskiego
Wydawca Krakowska Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1927
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Indeks stron

Języki europejskie, nawet albański i rumuński, posiadają słowniki etymologiczne, wyjaśniające pochodzenie i znaczenie słów, nie dla prostej ciekawości. W słownictwie wyrażają się bowiem dzieje obyczajowości narodowej, wstecz aż do czasów, do których żadne świadectwa pisemne nie docierają. Z każdej doby rozwojowej, rodzimej czy pozostającej pod wpływem obcym, ocalały w słownictwie ślady-osady, a w nich oko wprawne wyczyta, o czem dzieje milczą; słownictwo zastępuje kroniki, a uzupełnia archeologję. Świadczy np. najwymowniej o życiu-bycie Słowian-Polan, a opowiada o losach-wędrówkach Węgrów nierównie więcej, dokładniej, jaśniej, niż kroniki greckie, arabskie, węgierskie. Sami nie posiadaliśmy dotąd podobnego dzieła; książka niniejsza winna je zastąpić.
Rozróżniam w niej cztery doby rozwojowe, t. j. warstwy-pokłady słowne. W latach 3000—2000 przed Chrystusem należeliśmy zawsze jeszcze do t. zw. spólnoty aryjskiej (indoeuropejskiej, indogermańskiej); z tej to spólnej kolebki rozeszły się wszelkie pokrewne ludy-języki: w Azji staro-indyjski i erański (język awesty); w Europie grecki, łaciński, celtycki, niemiecki, słowiański; drobniejsze pomijam. Z tej pierwszej spólnoty wyodrębniła się około r. 1500 przed Chr. druga, obejmująca przodków Słowian i Litwy, zasiedlająca kraje nad średnim Dnieprem, Niemnem, Wisłą. Około r. 1000 przed Chr. zerwała się i ta łączność, wyodrębniła się Litwa od Słowian. Trzecia spólnota, przodkowie samychże Słowian, do 4. i 5. wieku po Chr. Przy końcu tej trzeciej doby, czerpiącej dotąd, jak i poprzednie, wyłącznie niemal z zasobów własnych, uwydatnił się po raz pierwszy silniejszy wpływ obcy, niemiecki, wobec którego każdy inny obcy tracił zupełnie na znaczeniu.
Od 4. i 5. wieku po Chr. ustaje i u Słowian bezpośrednia łączność dotychczasowa: zwierają się wszelkie plemiona, krocząc odtąd własnemi drogami i siłami. Litwa rozpadła się na Prusów, Litwę i Łotwę (Łotyszów). Z Słowian jedni, południowi, opuścili dawną rodzinę zakarpacką i przez Dunaj na Bałkan i do Alp dotarli: Bułgarzy, nazwani tak później od hordy tatarskiej, co nimi zawładła; Serbowie-Charwaci (Kroaci); Słowieńcy alpejscy. Na Wschodzie pozostali Słowianie otrzymali później również obcą nazwę Rusi, również od zdobywców, tym razem Niemców; zachodni posunęli się aż do Łaby i za Góry Czeskie, przodkowie Słowian, co do dziś tylko w niepokaźnych ostatkach na Łużycach przetrwali, i Czechów-Słowaków, gdy Polacy w pierwotnych pozostali siedzibach. Śród nich zczasem skupili się silniej Polanie, Wiślanie, Mazowszanie i i., osobno, nie zacierając jednak wybitnych cech spólnych, uważając się za jeden naród, o jednym języku i zwyczaju; ogarniała ich też jedna nazwa, i jeden ród nimi wkońcu zawładł; ta czwarta doba, polska, trwa dziś już lat półtora tysiąca.
Od r. 1000 po Chr. działały na nią nowe, silniejsze wpływy obce; najpierw, z chrześcijaństwem, czesko-łacińskie; dalej, z mieszczaństwem, niemieckie; po r. 1500 węgierskie, a nierównie silniej włoskie; po r. 1700 francuskie — o czem wszystkiem słownictwo wymownie świadczy; jedna trzecia niemal naszego potocznego języka zasila się obczyzną.
Wyróżniam więc w dziele niniejszem cztery doby: aryjską, litwo-słowiańską, słowiańską, polską, a po nich owe wpływy obce, do których i nieliczne ruskie, a najniepokaźniejsze rumuńskie i żydowskie dodać należy; litewskich niema żadnych. Dzieło nie objęło wszystkich słów: pominęło z obcych wszelkie nowe europejskie, z mody i sportu, z sztuki i polityki, z przemysłu i techniki; z własnych wszelkie zbyt szczegółowe, przyrodnicze, lekarskie, rękodzielnicze, i zbyt miejscowe, gwarowe, albo sztuczne, żakowskie przeważnie, albo nieprzyzwoite. Ogranicza się więc językiem pisemnictwa potocznego. Słowa polskie najobficiej, ale nie wyczerpująco, skupia w gniazdach, i w nich szukać ich należy; urobione i złożone tylko wtedy osobno uwzględnia, jeśli gniazdo-przynależność nie widoczne, wymienia więc osobno np. obfity, obraz, rozmaity; tak wprowadza się czytelnika w samą pracownię językową. Odpowiedników obcych nie daję wiele, zaznaczam stale pierwotność, prasłowiańskość słowa, lecz wymieniam bardzo mało słów czeskich, ruskich (t. j. rosyjskich), cerkiewnych (bez różnicy, t. j. od wieku 9. do 15.), serbskich, łużyckich (bez rozdziału na oba narzecza), załabskich (z 17. wieku); jedno, drugie słowo wystarcza; to samo co do dalszych odpowiedników, litewskich głównie, greckich i i. Obce słowa pisane są po naszemu; zostawia się własną pisownię słowom romańskim, niemieckim, węgierskim.
Przeznaczając dzieło dla wszystkich, co językiem i kulturą (jej dziejami) zajęci, nie wyliczam źródeł, z jakich korzystałem, ani wyróżniam com z nich przepisał. Wdzięczny wszelkim poprzednikom, zaznaczę gołosłownie, że oni mi tę pracę — nie ułatwili, lecz umożliwili, że bez nich wcaleby jej nie było. Z tego samego względu (na czytelników niezawodowych) daję u każdego pnia czy słowa wyjaśnienie, com uznał za trafne, prawdopodobne lub możliwe, a pomijam najgłębszem milczeniem każde inne. Jeśli przytaczam tu i owdzie dwa wywody, znak to, że oba niewiele warte; nigdy więc ani wspominam ani zwalczam innych wywodów, chociaż je wszystkie doskonale znam; nie obarczam dzieła, przeznaczonego dla ogółu, szczegółami zbędnemi. Zakroiłem je na nieco szersze rozmiary, niż zwykłe słowniki etymologiczne, bo uwzględniam obszerniej dzieje obyczajowości, szczególnie pierwotnej, dzieje językowe, nawet co do pisowni albo składni. Włączyłem też ważniejsze imiona osobowe (własne i obce), i nazwy ludów, miast, rzek i gór; te tylko własne: niema więc Paryża ani Londynu, ale Rzym i Wiedeń, Pragę i Moskwę, Kijów i Wilno, Dunaj i Dniepr, Ruś i Litwę, nawet Sarmatów, uwzględniłem. Również daję często przykłady, zwroty i zdania, zaznaczając źródło jak najogólniej: biblja, to owa z r. 1456; Leopolita zawsze biblję z r. 1561 znaczy; psałterze, to florjański z lat 1380—1410, puławski z r. 1450, krakowski z r. 1480; Ezop (Biernatowy, około r. 1500), Rej, Potocki (Wacław, 1625—1696). Skróceń (poza łatwo zrozumiałemi skróceniami dla oznaczenia języków obcych) niemal nie używam: jedyne p. (= patrz) odsyła do innego artykułu. Porządek liter zwykły, tylko ch idzie po h, nie po c, bo my nie Francuzi; u nich ch z c poszło, gdy u nas c i ch nic a nic spólnego nie miały, ani mają. W nagłówkach zawsze postać dzisiejsza, nigdy dawniejsza, a więc: ojciec, łza, nie: ociec, złza czy słza. Gwiazdka (*) użyta czasem przed wyrazem znaczy, że go źródła nie dają, że się go dorozumiewamy.
Z pni wyrazowych należą raczej do wyjątku takie, co żadnej nie podlegają zmianie, np. król, baba; w olbrzymiej większości ulegają pniowe samogłoski (i spółgłoski końcowe, wyjątkowo i początkowe) odmianom, a to dwojakim. Jedne są zewnętrzne, i tych nie uwzględniam, np. niesieszniosę (już pobratymczy Czech nie zna tej pstrocizmy, ma nesunesesz), dzieńdnia, noganodze. Wszelkie inne są »wewnętrzne«, np.: umarł, umrzeć, umirać, umorzyć, umarzać, albo: wartać, wiercieć, wrzeciono, wrócić, wracać; te zapisałem wszystkie, jak i wszelką pierwotną nieustaloność brzmień, np. oboczność u i ą (ę): łuk i łęk, wnuk i wnęk; albo oboczność sk i k: skóra i kora; albo oboczność niemych i dźwięcznych: pryskać i bryzgać, paprać i babrać, pluskać i bluzgać.
Ile możności, ustalałem wiek słów (pominąwszy »prasłowa«, t. j. prasłowiańskie), kiedy się po raz pierwszy w pisemnictwie zjawiają (szczególniej jeśli to pożyczki), ponieważ dotąd nie mamy słownika historycznego (Linde objął tylko lata 1555—1800).
Jeśli czytelnik znajdzie, że zbyt uwzględniałem słownictwo dawne, na niekorzyść nowego, działo się to umyślnie. Dwukrotnie bowiem, około r. 1500 i po r. 1763, wyzbywał się język dosyć nagle słów rodzimych, zapominał je lub zastępywał obcemi; dziś niejedno wznowiono, ale zabierano się do chwalebnego skąd inąd dzieła nieoględnie, unoszono się fantazjami, więc nie zawadzi zaznaczyć, co niegdyś język istotnie posiadał, bez żadnych gontyn, chramów, witeziów i innych podobnych dziwolągów.
Książka winna mówić sama za siebie; mimo to nadmienię, że skąpiłem słów, że unikałem wszelkiej »uczoności«, t. j. przytaczania źródeł, polemiki, że starałem się o to, aby mnie każdy czytelnik, t. j. nie tylko zawodowiec, zrozumiał. Kładąc osobliwszą wagę na dzieje obyczajowości, o ile je z samych słów wyjaśnić można, poświęciłem archeologji językowej kilkanaście rozprawek, wyróżnionych wielką literą początkową (Bóstwa, Bydło, Dom, Kalendarz, Myślistwo, Pokrewieństwo, Ubiór, Zboże, Zbroja, i t. d.). Uważam tę książkę za rodzaj poradnika językowego; niech się nią bawi nie tylko filolog-polonista, lecz historyk i literat, i kogo język zajmuje; taka była jej myśl przewodnia.
Nie wyliczałem nigdy autorów fachowców, prócz nazwiska, jakie na czele książki wystawiłem, tego, któremu jednemu zawdzięczam więcej, niż wszystkim innym slawistom razem — Miklosicha. Zato przytoczę tu nazwisko nie-filologa, prof. Józefa Rostafińskiego; z jego pracy o dawnem słownictwie przyrodniczem (tom drugi jego Symbola i t. d.) wiele skorzystałem i nieraz jego własnemi słowami się posługiwałem, chociaż często znaczniej od niego odbiegam.
Pozostaje mi najmilszy obowiązek, podziękować Krakowskiej Spółce Wydawniczej, w szczególności p. Kazimierzowi Giebułtowskiemu, za nadzwyczajne zabiegi i trudy, jakiemi mój rękopis otoczyli. Drukarnia Anczyca wywiązała się z niezwykle mozolnej pracy tak świetnie, że i jej winienem najżywszą wyrazić wdzięczność.

Aleksander Brückner