<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Słup
Podtytuł Fragment z dziejów małego miasteczka
Pochodzenie Wybór pism w X tomach
Tom II
Wydawca nakładem autora
Data wyd. 1891
Druk Drukarnia „Wieku“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.

O dwa wielkie duchy, używające już dziś rozkoszy raju, do was się zwracam! Dopomóżcie mi podźwignąć brzemię, które spadło na moje barki — ciężar napisania fragmentu z dziejów miasteczka, akurat podług słów, które wsypali niegdyś w moje niegodne uszy, błogosławionej i sprawiedliwej pamięci: uczony reb Boruch Bajgel i pełen natchnienia poeta reb Pinkus Steinerkopf.
Trudno na wątłej łodzi przewieźć przez wzburzone fale stado wołów, trudno z wiotkiej trzciny zbudować wielki most, trudno też słabemu pióru podźwignąć wielką wagę słów mędrców — niemniej przeto poważyłem się podjąć to zadanie, ufając, że studnia pobłażliwości ludzkiej jest niewyczerpana, tudzież, że grzech fuszerstwa powszedniejszy jest na tym świecie, aniżeli cnoty i zasługi wielkich majstrów...
O nabożne, zacne i ciche miasto Kurzełapki! obyś jeszcze mogło kiedy zakwitnąć w szczęściu, dostatkach i handlu! oby liczba domostw twoich zwiększyła się siedmkroć! obyś opasane zostało murem szczęścia i zawarte bramami rozkoszy.
Któż cię nie zna, o miasto bogobojne! Nie tylko ludzie delikatni i uczeni, ale nawet chłopi, ludzie grubi i ordynarni, którzy potrafią tylko dźwigać sochę i wykopywać z ziemi kartofle, gbury, co nie zaznali smaku kabały — także wiedzą gdzie jesteś. Albowiem i najmniejszy robak, co pełza po ziemi lub mieszka za pozwoleniem w śmieciach, zna słońce, chociaż ono wcale go znać nie potrzebuje i wogóle nie ma do niego żadnego interesu.
A któż tego nie wie, o miasto bogobojne i godne, żeś graniczyło niegdyś: od południa z rzeką, od północy z górą piaszczystą, od zachodu z magnackim pałacem, a od wschodu zaś z pięknym słupem na kolor skarbowy malowanym, co pokazywał, ile jest wiorst do Wólki.
Obecnie w tych granicach zaszła pewna delikatna dyferencya, mały kawałek różnicy, który wszelako jeżeli weźmiemy w oderwaniu i zaczniemy go badać okiem filozoficznem, może być uważany sam w sobie jako cała różnica, co zależy od tego, w jakim człowiek myślący o tym przedmiocie gang swego mózgu wydoskonalił.
Rzeka, co była od południowej strony miasta, obecnie nie jest rzeką, ponieważ wyschła i niema w niej ani kropli wody.
Natchniony Pinkus Steinerkopf napisał o tym wypadku wielki poemat, z którego pozwolę sobie wydobyć tymczasem jedną perłę:

„Mówią ludzie, co dzieje stare znają blizko,
„Że niegdyś (cóż bo ujdzie pamięci człowieka?)
Kozy miejskie wypiły rzekę i nazwisko
I odtąd się nazywać przestała ta rzeka.“

Co się tyczy góry, to faktem jest, na co każdy mógłby przyjąć deferowaną przysięgę, że jej także już niema.
Jak złodziej, co wynosząc ze śpichrza codzień po parę garncy zboża, może z czasem cały śpichrz w ten sposób ukraść, tak wiatr przez ciągłe dmuchanie ową górę wydmuchał, ponieważ była ona cała z piasku i nie miała w sobie żadnej spoistości.
Pałacu magnackiego także już niema. Zdmuchnął go nie wiatr, ale prawdę powiedziawszy, nasze kochane żydki, o których wiadomo z Pisma, że nie takie pałace zdmuchiwali. W jaki sposób to zrobili? W bardzo prosty.
Jedli potrochu magnata, aż go zjedli (oby im to na zdrowie posłużyło); potem pałac opuszczony rozwalił się, potem była licytacya, żydki kupili posadzki, okna, drzwi, drzewo, cegłę, przehandlowali ten towar, puścili go w trzecie ręce — i z wielkiego gmachu, z pałacu magnackiego nie zostało nic. Z magnackiemi pałacami i majątkami dzieje się często tak, jak z ową górą, ponieważ podobne są one do piasku i nie mają w sobie żadnej spoistości.
Słup od strony wschodniej, ten piękny słup ma całą historyą. Że zaś ta historya nie stała się dotychczas wielkim poematem, to należy przypisać temu, że żaden z wielkich poetów przez Kurzełapki nie przejeżdżał.
Z nowości pomalowany był pięknie na kolor skarbowy i pokazywał, ile jest wiorst do Wólki, gdy się cokolwiek zestarzał, gdy go deszcze obmyły — przestał być malowany i nie pokazywał już ile jest wiorst do Wólki, ale jeszcze trochę stał... Potem zaczął mieć próchnienie od dołu i przewrócił się, a skoro się przewrócił, to już nie stał, ale przynajmniej jeszcze cokolwiek leżał — potem go ukradli — i już nawet nie leżał.
A nie trzeba zapominać, że ten słup stal i leżał swego czasu od strony wschodniej, co wcale nie jest bagatela.
Sprawiedliwej pamięci Boruch Bajgel (oby używał szczęścia raju) wyszedłszy nieraz, bywało, za miasto, patrzał na ów słup (zanim go jeszcze ukradli) — patrzał i kiwał głową.
Żadne prawo na świecie nie zabrania kiwać głową, owszem, doświadczenie uczy, że bezpieczniej jest kiwać głową, aniżeli nią kręcić — to też Boruch kiwał głową bezpiecznie a śmiało, a ludzie widząc to, zatrzymywali się i mówili:
— No, no... stary Boruch głową kiwa!
Zapewne, głowę każdy widzi i kiwanie także widzi, ale dlaczego to kiwanie jest? co w niem jest? nie każdy potrafi wymiarkować.
Wiadomo, że śledź jest kawałek ryby i Lewiatan także kawałek ryby, ale między rybą a rybą bywa różnica.
Nie przyrównywając, koń kiwa głową jak mu w szyję gorąco, chłop też kiwa głową, jak go żydek uczy rachować — człowiek uczony zaś kiwa głową, gdy ma ciężkie myślenie, a gdyby kto wiedział, jakie Boruch ciężkie myślenie miał — toby także pokiwał głową.
Wszystko na świecie ma swoją miarę: jedne rzeczy dadzą się zważyć funtami, drogie odmierzyć łokciem, albo kwartą według swojej natury, ale na mądre myślenie niema ani kwarty, ani łokcia, bo ono bardzo wielkie jest.
Boruch Bajgel lubił czasem chodzić za miasto, a wyszedłszy za miasto, siadał zwykle nad suchym rowem i patrzał na słup (póki ten jeszcze stał), patrzał na słup i widział, że on próchnieje od dołu i miarkował, że się ten słup przewróci — i że jak się przewróci — to będzie leżał.
Wszystko to Boruch naprzód wiedział i — kiwał głową.
Zachodzi teraz wielkie pytanie, dlaczego kiwał? Dlaczego miał się martwić o słup? Co go mógł obchodzić ten kawał drzewa, z resztkami farby, z próchnem, z oberwaną tabliczką? Chce się słup przewracać, niech go dyabli wezmą, niech się przewraca, niech ginie, — co ma do tego nabożny, uczony i prawowierny żyd?
Tak myśleć mogła każda ciasna, zamknięta, zaszpuntowana głowa — ale głowa, która jest otwarta szeroko i wcale nie zabita gwoździami, mogła nadać swym myślom zupełnie inny obrót, mogła mniej więcej takie robić kombinacye:
— Boruch patrzy na słup, bo ma źrenice oczu zwrócone w tym kierunku — ale niema żadnego dowodu, żeby patrząc na słup, tylko o słupie myślał.
Kto zrobił takie przypuszczenie, ten był tak blizki prawdy, jak sługa wasz niegodny blizki jest papieru, na którym pisze te słowa... Boruch patrzał na słup (zanim go jeszcze ukradli), ale myślał o swojem kochanem miasteczku, w którem światło dnia ujrzał, w którem poznał słodycz ksiąg mądrości, doczekał sędziwych lat, siwej brody, delikatnych prawnuczków, miru, znaczenia i poszanowania u ludzi...
Słup próchniał powoli od dołu... a miasto?...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.