Słup/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Słup |
Podtytuł | Fragment z dziejów małego miasteczka |
Pochodzenie | Wybór pism w X tomach Tom II |
Wydawca | nakładem autora |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Drukarnia „Wieku“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały tom II |
Indeks stron |
Jest to rzecz oddawna wiadoma, że szczupak psuje się od głowy, życie od fałszywej mądrości i różnych dyabelskich wynalazków, a biedne żydowskie miasteczko (oby je nieszczęście mijało) od złych obyczajów i od nauk nieczystych, które chcą się wpychać w koszerne dusze żydowskie. Życie stoi na obyczajach, obyczaje stoją na zakonie — więc też słup, co od dołu próchnieje, może być uważany w tym razie jako porównanie, które delikatna głowa powinna rozumieć.
— Oh! oh! — jęczał nieraz sprawiedliwej pamięci Boruch Bajgel, — oh, ludzie nie pamiętają i pisma nie przechowały daty, odkąd już miasto Kurzełapki było porządnem miasteczkiem żydowskiem. Wszystko tu było: życie spokojne i szczęście i nabożność i mądrość i trochę handlu i katolików ilu potrzeba, aby koło nich można było żyć.
Nic nie brakowało. Była szkoła, łaźnia, był rzeźnik, był rabin.
I jaki rabin!
Ten sam, o którym w jednym ze swych poematów pisał niezapomniany Pinkus Steinerkopf.
„Mędrzec zaiste wielki, tonący wśród badań,
Gardził trefną nauką, co gwiazdy chce liczyć,
W wiedzy apikoresów nie lubił się ćwiczyć,
Lecz siedząc nad kabałą w sobolowem futrze,
Dumał i głowę trudził ciężkiemi myślami
I odkrył: że „przedwczoraj“ zmieni się w „pojutrze“,
Jeżeli czas wywrócić do góry nogami.“
Gdybym wziął najmniejsze piórko z wróbla i piórkiem tem jaknajdrobniej pisał, to musiałbym zapisać siedem wielkich skór wołowych, chcąc dokładnie podać potomności to wszystko, co o tym wielkim rabinie mówiono.
Na wykonanie takiego dzieła trzeba żyć przynajmniej osiemnaście razy po osiemnaście lat, ale że, chociaż już dużo żydków trudni się medycyną, jeszcze sposobu na tak długie życie nie wynaleźli, więc wolę od tego zamiaru odstąpić i zanotować tylko jedno zdanie, które rabi w niezgłębionej swojej mądrości powiedział, w czasie wielkiego nieszczęścia, jakie spadło na biedne miasto Kurzełapki.
Kto przeczyta to opowiadanie do końca, przekona się, że Boruch dobrze wiedział, dlaczego patrzył na słup i dlaczego przytem kiwał głową.
Wiadoma jest rzecz, że jak do butelki należy się korek, tak do żydowskiego miasteczka musi być dopasowany burmistrz. Wprawdzie nikt nie zaprzeczy, a nawet każdy myślący żyd gotów jest przyznać, że gdyby butelka nie miała wcale korka, to pomimo tego nie stałaby się ani, z przeproszeniem, psem, ani kotem, tylko byłaby jak przedtem butelką.
Mogliby nasze żydki (oby się mnożyli szczęśliwie!) powiedzieć na ten temat dużo ciekawych rzeczy, ale pamiętają oni o tem, że na to język opasany jest murem zębów i zamknięty bramą ust, żeby się zabardzo na świat nie wysuwał.
Opuściwszy przeto długie filozoficzne wywody, jakie z tego punktu przyczepienia snućby można, powiadamy prostym językiem, że do Kurzychłapek nastał nowy burmistrz.
Niedawno uczony jeden człowiek mówił: „nowy burmistrz, nowe powietrze“, gdyż bywają różne gatunki burmistrzów i rozmaite gatunki powietrza.
Zdawało się nabożnym żydkom w Kurzychłapkach, że ze wszystkich złych burmistrzów, ten, co nastał, był najgorszy. Co robić? Haman ma liczne potomstwo...
Od pierwszego dnia swego przybycia nowy burmistrz zaraz zaczął pokazywać żydkom, co to znaczy burmistrz — i jak lew, co ze swej nory czatuje na niewinnego baranka, wysadził bardzo długie i bardzo ostre pazury. Co on wyrabiał!
Kazał zamiatać ulice; kto to kiedy widział? Kazał wywozić śmiecie z przed domów — jakby mu te biedne śmiecie co przeszkadzały; kazał stawiać szlachtuz, jak gdyby krowom i baranom nie było wszystko jedno, czy je rzeźnik zabije pod gołem niebem, czy pod dachem...
Żydki zaczęli trochę mruczyć: bo ktoby nie mruczał na takie prześladowanie — ale to był dopiero początek.
Są na świecie takie gęby, że jak im co smakuje, toby ciągle jadły... Burmistrzowi mało było śmieci i szlachtuza — zabrał się do pejsów.
Zrobił całe polowanie na pejsy. Mendlowi co był przecie kupiec, znaczna osoba i bogatego Icka zięć, obciął parę czerwonawych pejsów, ślicznych jak złoto, takich pejsów, co się z nich nietylko sam Mendel, ale całe miasto pyszniło.
Wtenczas żydki zaczęli jeszcze bardziej mruczyć i ułożyli trzynaście punktów denuncyacyi i to takich punktów, które mogły zgubić na zawsze nie jednego, ale trzydziestu dziewięciu burmistrzów.
Tymczasem, zanim posłali owe trzynaście punktów, zrobiło się takie zdarzenie, że stary Szmul, co trzymał karczmę przy rogatce umarł.
Burmistrz nie dał go pochować; na hańbę, na wstyd, na przykrość, na krzywdę duszy nieboszczyka, chciał go trzymać do trzeciego dnia bez pogrzebu.
Wtenczas żydki zrobili gwałt i poszli prosić rabina, żeby na burmistrza (oby się na naszych wrogów obróciła!) wielką chorobę sprowadził.
Kiedy z głośnym lamentem i żalem stanęli przed rabinem i opowiedzieli co jest, on myślał, myślał, długo myślał i rzekł:
— No, no, czasem zły bywa lepszy niż dobry.
Wielkie słowo!
Denuncyacya miała ten skutek, że nastał nowy burmistrz, całkiem dobry! Każdemu żydkowi mówił: „panie!“
Dzięki wielkim zasługom naszego rabina, jeszcze było w miasteczku pół biedy; jeszcze można było trochę żyć — ale jednego razu przyjechali obce żydy i namówili rabina, żeby się przeniósł do innego miasta.
Bogate gałgany! mieli pieniądze, mogli zrobić co chcieli.
I stało się, na zmartwienie, na wstyd naszych kochanych Kurzychłapek, że sławny rabi je opuścił.
W tym to właśnie czasie sprawiedliwej pamięci Boruch Bajgel zauważył, że słup od dołu zaczyna prędko próchnieć.