Samuel Zborowski (Słowacki)/Akt V
MGŁY
- W jednej duchów kolumnie
- Dziś wielki sąd i strach,
- Cała w ogniu i w skrach.
TWARZ
- Gdzie zagrzmiało?
GŁOS
- Nie u mnie!
GŁOS
- Ciemno, wietrznie i ciemno.
TWARZ
- Gdzie błysnęło?
GŁOS
- Nade mną...
GWIAZDA
- Przeleciałam przez ciemnie.
- Gdzie zabolało?...
GŁOS
- We mnie...
GWIAZDA
- Więc boleść się natęży,
- Bo tam cierpią i drzą...
GŁOS
- Czy to piorun?
GŁOWA MEDUZY
- Świst węży.
Znika.
GŁOS I
- Gdzie pożar?
GŁOS II
- Serca skrzą...
GŁOS I
- Lecz nic się nie odmienia
- I nic w nas nie wybucha,
- Zawsze ta moc płomienia,
- Zawsze jeden ton ducha...
GŁOS II
- Upadła nam korona
- I duch na świecie zgasł...
GŁOS I
- Kto ubył?...
GŁOS II
- Duch Heliona.
GŁOS I
- Co, czy trup?
GŁOS II
- Nie, lecz głaz...
Jęki i błyskawice.
BUKARY
- Duch się mój tu wpromienia,
- Przez mgłę piorun rozpruty,
- W Chrystusowe cierpienia,
- W duch... włóczniami tu skłuty,
- W cierpienia mi rówieśne,
- Między krwawo boleśne.
MGŁA
- Kto ty...
BUKARY
- Ja?...
MGŁA
- Gdzie?
BUKARY
- Na pasję...
- I spazm wielki, serdeczny.
GŁOS
- Powiedz twe imię!
BUKARY
- Wieczny!
GŁOS
- Za tą marą w atłasie
- Idź... wyżej... nad otchłanią...
BUKARY
- Właśnie tu idę za nią...
Idzie.
MGŁY
- W błękitny za nim ślad
- I my duchy, i świat...
- Podnoszą się — z błyskawicami.
BUKARY
- Co za widok z tych wschodów!
- Cały teatr narodów!
- Światowych stwórca dzieł
- Pełny światła i mgieł...
- A z ognia każdy próg...
- Nie... ja nie duch... ja Bóg!
Zstępuje z jednego wschodu.
- O ten lew bazaltowy
- Oprę się — widzę stąd
- Mgłę i ogień, i sąd...
- Pluton boi się głowy,
- Uciekł w płomień, blask i głąb,
- A woźni są od wniść...
WONY
- Samuelu...
BUKARY
- Sto trąb...
WONY
- Samuelu!
BUKARY
- Jak liść...
- Cały drzę — jaki ruch!
WONY
- Samuelu!
BUKARY
- Blask! duch...
- I łysnął tu pancerzem.
WONY
- Sprawa z wielkim kanclerzem!
GŁOS
- O co?...
WONY
- O gardła...
BUKARY
- Ach!
- Kanclerz stanął jak strach,
- Z laską, w złotym żupanie...
PLUTON
- Idzie o porównanie
- Prawem zapozwanego
- Z tym, którego tu zgon
- Dostawił...
SAMUEL
chwytając łeb własny i oświecając trupa
- Ze łba mego
- Masz latarnię — to on...
- Widzicie, ten sam trup,
- Którego już dwa razy
- Ciągnę pod pręgierz, słup,
- Za me dawne urazy
- Chcąc na nim wyrok zyskać.
BUKARY
- O! strach... ta w ręku głowa
- Okiem zaczęła błyskać
- I lać krwią...
PLUTON
- Ja, ogniowa
- Potęga — i Pan czarnych,
- I Bóg elementarnych,
- Muszę się trzymać prawa...
- Kto adwokatem stawa
- Od stron?...
SAMUEL
- Za mnie — mój łeb...
PLUTON
- Kto adwokat?...
SAMUEL
- Mój szczep
- Rodowy... już wymarły.
- Patrzcie... a ci od świata.
- Pomiędzy tymi karły
- Gdzie znajdę adwokata,
- Który by... mię ratował
- W ucisku... i obronił?...
- Sam będę instygował.
- Ja, com ojczyznę włonił
- I całą nosił w sobie,
- Leżę w skrwawionym grobie,
- Żadną w narodzie wzmianką
- I chwałą nie uczczony.
- Leżę w grobie czerwony,
- Ścięty gdzieś pod Lubranką,
- Pod bramami Krakowa.
- A oto moja głowa
- Jak świadek oczewisty,
- Która przez potok krwisty
- Oświadcza. — Kto... zaprzeczy?
- Dawniej w Polszcze bywało,
- Kiedy król zabezpieczy
- Jakie szlachcica ciało —
- Ciało... bo duch człowieczy
- Do króla nie należy,
- To człek uczciwy leży
- W łóżku... swoim spokojnie.
- Jeśli mrze, to śmierć sroga
- Przychodzi mu od Boga,
- Alboli też na wojnie
- W ogniu szabel mu błyska.
- Lecz kat — jeszcze mi drzy ciało —
- Lecz kat, co za gardziel ściska
- I w budowę doskonałą,
- Która jest Chrystusa wzorem,
- Jak rzeźnik wali toporem
- I rujnuje — razem sławę,
- Lecz kat w ręce plugawe
- I upiorne bierze człowieka,
- Wyjmuje topór i czeka,
- Aż człowiek... skończy pacierze.
- Bo jeśli w Polsce kanclerze
- Byli katami — to kaci
- Serce Chrystusowych braci
- Mieli dla ludzi ścinanych.
- Bo i ten... jeden z wybranych
- I spity winem Cherezu,
- Człek jakiś — powiem litośny —
- Czekał, aż wyrzeknę: Jezu!
- A gdy ukrzywdzeniem głośny,
- Klęcząc na drzącym kolanie
- Zawołałem: „Jezu Panie!
- To zamiast ciąć... nieprzytomny,
- Już prawie stojąc z zamachem,
- Zdjęty Jezusowym strachem,
- Miecz swój porzucił ogromny
- I uciekł... jak od barana,
- Nie śmiejąc dorznąć — ofiary.
- Więc sługa tego szatana,
- Jakiś jego lokaj szary,
- Co w łaskę Boga nie wierzył,
- Mieczem mię srogim uderzył
- Po mojej czerwonej dołmie
- I nadciął — a potem ściął mię.
- Więc oto cała straszliwość
- Jest mego zgonu i męki.
- Gdzież — Pan Bóg i sprawiedliwość?
- Bo jeśli ja z jego ręki
- Poniosłem śmierć sprawiedliwą,
- To niech mi ojczyznę żywą
- Pokaże... Niech ją obudzi,
- Niech mi ją z serca wyrzuci,
- Niech odda to się pocieszę,
- Albo niech mi życie wróci,
- Odda tamten wiek — i ludzi,
- I głowę moją — to wskrzeszę,
- Choćby jej nie było u Boga.
KANCLERZ
- Mości Panowie — to jest bardzo sroga
- Suplika na mnie — kto mię tu oskarza?
- Jakiś buntownik... któremu łeb zdjęto,
- A to was wszystkich, jak widzę, przeraża
- I czyni bladych. — Więc zaduszne święto
- Będą tryumfem mieli wichrzyciele?
- W domu mię porwał...
SAMUEL
- Ale w cudzym ciele
- Jako złodzieja...
KANCLERZ
- W najwyższym na ziemi.
- Więc przyszedł do mnie z ogniami złotemi,
- Przeraził strachem... strzaskał krzyż w kaplicy,
- Buchnął płomieniem — porwał w błyskawicy
- I tu postawił — skarzy — o co skarzy?
- Wszak byłem wtenczas jak bocian na straży,
- W moim narodzie pierwszy — czujny, groźny,
- Kanclerz pokoju — a hetman oboźny,
- Stróż krwi i prawa... Niechby się mogiła,
- W polu ze szwedzkich kości usypana,
- Tu na mnie usty setnymi skarzyła,
- Że z mego pola i z mojego dzbana
- Tę śmierć karmiłem, która na mym żołdzie
- Żyjąc... broniła państwa swoją kosą.
- Więc niechaj wszystkie tu sztandary zniosą,
- Które, ojczyzna ma ode mnie w hołdzie,
- A przed człowiekiem, co łeb krwawy niesie,
- Pójdę... i skryję się jak w czarnym lesie,
- W tym lesie chwały... A to jest męczarnią
- Niezasłużoną, że mię z tą latarnią
- Ten szlachcic goni... wszakżem go ostrzegał,
- Ale mi jak gwoźdź... on wszędzie dolegał,
- Ale mi jak kot wszędy skakał w oczy,
- Ale mi ten łeb, co się teraz broczy
- I już się karku tłustego nie trzyma,
- Ciągle jak słońce stawiał przed oczyma
- I piekł mię jakąś zaporoską sławą...
- Więc raz mi zabiegł w ulicę jaskrawą
- Ogniem... a pełną krakowskich rzeźników.
- Proszę was — jeśli który z nieboszczyków
- Był tam — niech świadczy... drogę mi zajechał.
- Proszę go gestem: zjedź... a on do góry
- Laską, na której diabeł się uśmiechał,
- Wielki łeb — koral — ognistej purpury,
- Jakoby socjusz drugi tego śmiałka,
- Podniósł... i o tak, w płomieniach ta gałka
- Na lasce jakby na wielkiej łodydze
- Chwiejąc się — drwiła ze mnie — że ją widzę
- Po wiekach męki... czoło — przed mym czołem.
- Więc go kazałem w domu wziąć i ściąłem
- Na wieki wieków.
BUKARY
- Dreszcz poszedł przez duchy...
SAMUEL
- Czy Pan Bóg będzie na me skargi głuchy?
- Księdzaś mi nawet nie dał...
KANCLERZ
- Był posłany.
SAMUEL
- Przyprowadzono mi, patrzę: on pjany,
- Z nóg się zatacza... i oczyma wodzi...
- Rzekłem: „Mój ojcze, mnie o wszystko chodzi,
- A tobie, widzę, co innego w głowie.
- Idźże i wyśpij się...” Niech ten ksiądz powie,
- Jeżeli tu jest... Mnie tam szło o wszystko,
- A on był pjany...
KANCLERZ
- Nad tym księdzem chłystką
- Był biskup... a ja wszakżem się ukorzył
- I gdyś ty już szedł do strasznego celu,
- Wołałem z bramy: — „Odpuść, Samuelu”,
- A tyś tak ręce do pacierzy złożył
- I rzekł ponurym głosem: „Nie odpuszczą...”
- A więc nie dbając o katowskie tłuszcze,
- Prawie otarłszy o katowskie sługi,
- Prosiłem: „Odpuść...” A ty mi raz drugi
- Rzekłeś ponuro, twardo: „Nie odpuszczą!”
- Więc biegłem jeszcze... „Na krew, która pluszcze
- Z boku Chrystusa... odpuść” — a ty głośno
- Rzekłeś: „Odpuszczam; ale przed miłośną
- Sprawiedliwością Bożą dojdą prawa”.
SAMUEL
- I oto, widzisz, jest przed Bogiem sprawa,
- I oto widzisz... bo nie o mnie chodzi,
- Ale o tę myśl, co narody rodzi,
- A była we mnie twoim mieczem ścięta.
- Więc oto moje biedne niemowlęta,
- Dzieciątka moje, ty ohydny kacie,
- Gdy postawiono przy trumnie w senacie,
- W koszulki czarne ubrane ód matki,
- Gdy jęły płakać w senacie te dziatki,
- To tam zadrzała wtenczas izba cała.
- Bo w moich dziatkach moja krew płakała,
- Bo serca mego wrzask niedomówiony,
- Ostatnie jakieś mojej myśli słowo,
- Coś — co tu było jak piorun czerwony,
- Coś... tu... ja nie wiem — ot cisnę tą głową.
- Ja byłem cały sercem.
BUKARY
- Duchy klaszczą...
KANCLERZ
- Za adwokata cię sobie przywłaszczą
- Wszyscy pośmiertni... ale za żywota
- Kto mi u prawa sąd o to wytoczył,
- Że ciebie ściąłem?... Wszakże gdzieś mówiono...
- Że ktoś tam... w twojej krwi chustę umoczył
- I z tą kurzącą się płachtą czerwoną
- Poprzysiągł zemstę... jak ciemny archanioł.
- A czemu, powiedz, ten człowiek nie stanął
- I nie pokazał się z tą chustą krwawą?
- A czemu on to twarde moje prawo
- Tak ucałował jak krzyż... Zbawiciela?
- Bo we mnie był duch... co części wydziela,
- Granice kreśli... ledwo Chrystusowi
- Ugięty — prawa narodu stanowi
- I ma moc — z Boga.
CHÓR
- Sprawa poszła wyżej,
- I schodzi kilka gwiaździc złotych krzyży
- I chmura srebrna cudownej świętości.
GŁOS
- Któż z was miał, duchy, najwięcej miłości?
SAMUEL
- Panie, przez miłość ten świat cały stworzon,
- Lecz ja przez język — jestem upokorzon.
GŁOS
- Jeżeli pełne miłości masz usta,
- To się twej sprawy... kto podejmie boży.
SAMUEL
- Panie, ten człowiek, u którego chusta
- Krwawa, jeżeli ją przed tobą złoży,
- Krew mówić będzie — podobna kolumnie
- Krwi sprawiedliwej...
BUKARY
- Ta chusta jest u mnie.
SAMUEL
- Hic advocatus cordis... mei... hic est.
BUKARY
- Panie, oto jest jedyny manifest
- I rzecz... za czasu... swego dobrze znana,
- Lecz teraz ją tu kładę pod kolana
- Prosząc o wolny głos... za mym narodem,
- Który oto tu przed niebieskim grodem
- W tych dwóch osobach stoi... przeszły wieki..
- Sławy — a on już w grobowcu — o Panie!
- Jako głos harfy wygląda daleki.
- I dawne, proste pastuszków śpiewanie
- Kolędujących... w świecie już nieważne.
- Dajże mi siłę i głosy poważne.
- Adwokatowi już nie szczęścia, sławy,
- Ale oto tej wielkiej bożej sprawy,
- Która musi być wygraną w niebiosach,
- Nim ją anieli na tęczowych włosach
- Zniosą, na ziemię — czym piekło zatrwożą
- I w serca ludzi gorejące włożą.
- Quis advocatus est? Człowiek nikczemnie
- Przed tobą, Panie... chylący to ciało;
- Lecz jeśli cierpiał kto więcej ode mnie,
- Jeśli kto twardszą był nad piorun skałą,
- Jeśli w kim serce wzgardy głośnej grzmiało
- Na fałsz — co fałsze tu szatańskie wspierał,
- Jeśli kto większe łzy w zrenicach zbierał
- Nad nędzą wielkich — we wnętrznościach powiek,
- Jeśli jest taki tutaj duch i człowiek,
- A jeśli nędze go ojczyzny ruszą,
- Niech stanie — głos mu oddam... choćby z duszą...
CHÓR WIELKICH
- Słyszysz, trąbami grzmią całe niebiosa
- I grzmi oklaskiem ogniste scenarium.
CHÓR MAŁYCH
- A bąk adwokat gdzieś uciera nosa
- I liczy, jakie dostanie salarium.
CHÓR ANIOŁÓW
- Sprawa wychodzi jak jutrzenka ranna
- Z obłoków Pańskich... Hosanna! hosanna!
- Słuchajcie! sprawa u Pańskich podwoi,
- Przed sądem Boga — w adwokacie stoi.
JA
- Trąby od Twego grzmiące majestatu,
- Słońca, co u stóp przelęknione gorą,
- Przypominają mi, Panie, quo foro
- Sprawa się toczy — że to już nie światu,
- Ale aniołom opisać należy:
- Przez jakie drogi... ta rzecz prawna bieży,
- Tle już razy rozsądzona była,
- Gdzie... jakie czoło... lub jaka mogiła
- Leży zapadłym już na niej wyrokiem.
- Muszę iść za tą sprawą krok — za krokiem,
- Wszędzie jej dotrzeć... iść na kształt widziadła,
- Chwytać ją duchem tam, gdzie jest bez ciała,
- Cierpieć na miejscach, gdzie ona upadła,
- A tryumfować — gdzie tryumfowała,
- Być bratem wszelkiej duchowej krainie,
- A prawie ginąć — tam, gdzie ona ginie. Ale nie ginie ona... Si ab ovo
- Pozwolisz, Panie — wywieść ród ubogi,
- Ecce... od wieków w Bogu było słowo,
- A myśmy w słowie byli... jako bogi,
- A przez nas forma jest...
- Więc oto zda się,
- Że ta daleka rzecz stosunku nie ma
- Z tym oto, który tu w białym atłasie,
- Z wytrzeszczonymi jak upior oczyma,
- Z głową uciętą stoi i dochodzi
- Sprawiedliwości... po trzechsetnym roku
- Swego grobowca... zda się, że w obłoku
- Ten upior krwawy do Charona łodzi
- Wsiadł... gdy mu świat się błękitny uśmiechał,
- Jęknął i we mgły ogniste pojechał
- Odchodząc... z ludzi smętnych trybunału.
- A sprawa o to... że się jego ciału
- Niesprawiedliwość stała... tu się wlecze
- I cała katem się podpiera?...
- Przeczę,
- A to na prawdy wywiodę zwierciadło,
- Że nie o głowę — bo sto głów upadło
- Niesprawiedliwiej — nie o jego łono,
- Bo mnie na świecie gorzej gdzieś raniono
- W serce... a przecież nie dochodzę sprawy...
- Że nie o jego ród... bo większej sławy
- Jest oskarżony — niżli oskarżyciel...
- O cóż więc stoję... tu ja — jego mściciel,
- A Pan mściwości mej miłośnie słucha?
- O cóż ja stoję tu?... O jego ducha
- Stoję, przez który duch... szła Polska w górę...
- A to nie jako przez formy strukturę
- Mądrą na wielkim świecie stać się miało,
- Że nowa forma boska, nowe ciało
- Narodu... stworzyć musiała na ziemi,
- Lecz duch lecący pióry anielskiemi
- Spod formy, co go zaczynała cisnąć,
- Lecąc do Boga... formą miał wytrysnąć
- Nową... jak złoty kwiat na grobowisku,
- Formą piękniejszą z tym, że spod ucisku
- Wstać... i z serc samych wielką mocą wziętą
- Rosnąć... już gwiazdą zaczynała świętą
- Błyszczeć na ziemi...
- Jak w noc jaką chłodną
- Gwiazda, co twarzą wychodzi pogodną
- Świecić... tak była. oczom moim miła...
CHORUS
- Cyt, cyt, słuchajcie —
CHORUS
- Upadł... ta mogiła Cięży mu zawsze... na duchu upada...
ADWOKAT
- Od czasu, jak duch na ziemi zakłada
- Różne królestwa formy — mocarz stary,
- Nowe i nowe składając ofiary,
- A biorąc więcej... niż odda w ofierze —
- Bo wiecie, że duch zawsze więcej bierze,
- Niż złoży... a gdy bardzo się zbogaci,
- Chcąc trzymać, co ma, nieraz wszystko traci
- I znów strącony niżej w górę dybie —
- Od czasu, jak się w dyjamentu szybie
- Pierwszy... tęczowy anioł... na śmierć zgodził,
- A Stwórca go sam podług jego woli
- Z niemrącej wyrwał bryły — i urodził
- Pierwszym robakiem. Notuję atoli,
- Że Stwórca jako ojciec... co dogadza
- Dziecku... gdy głupie chce strzały lub łuka,
- Oni niewidomie dzieciątko oszuka
- I na końce strzał... łakocie powsadza
- Zamiast żelaza... podobnie Jehowa
- Zadrwił podobno coś z naszego słowa,
- Kiedy w ślimaczku małym chciało krzyża,
- Bo zamiast śmierci...
GŁOS
- Stój... ta rzecz przybliża
- Królestwo Boże... mówić jej nie wolno.
ADWOKAT
- Więc patrzcie... oto, oto różę polną
- Wnoszą mi tutaj srebrne Amfitryty.
- Ten cudny — pierwszy kształt zabity...
- Mający gwiazdę żywota w warkoczu,
- Będzie... wymową... (dicitur) do oczu
- Zastępującą rzeczy ominięte,
- Które ominąć muszę... jako święte
- I położone na ustach Jehowy
- Pod zagrożenia palcem...
GŁOS
- Więc bądź nowy,
- Lecz nie bądź wczesnym kamieniem zgorszenia.
ADWOKAT
- Więc dobrze, niech pod palcem zagrożenia
- Będą te rzeczy. — Niech się duchy rodzą
- I same prawdy przedwiecznej dochodzą,
- Niechaj czytają sami w kształtów księdze.
- Na świecie będąc, wężami popędzę
- Tę smętną ducha leniwą naturą,
- Która opiera się idącym w górę
- I wieczny opór... z dawnej formy stawi...
- Na świecie... mój trup... pod strażą żurawi
- I krzyżów... w stepach gdzieś teraz leżący,
- Wstanie... i pójdzie, żałosny lub drwiący,
- Po wszystkich błotach z braterstwem się szargać,
- Za wszystkie serca nie bolące targać,
- Próbować, które mi do tonu jękną,
- I stroić wyżej i wyżej... aż pękną,
- Jeśli gliniane...
- Więc dobrze... to, Panie,
- Ta sprawa... gdy me ciało zmartwychwstanie,
- Na świecie z ciałem moim się podniesie,
- To dobrze w jakim ciemnym, pustym lesie,
- Gdzieś na mogile — gdzieś w blasku księżyca,.
- Od razu jak duch — jako błyskawica,
- Przenikająca świat zdziwiony mrowiem,
- Stanę... i głosu dobędę, i powiem
- Ostatnie słowo... Tu... wrócę do prawa...
- Panie... ty duchem wiesz, że Pańska sprawa
- Jest sprawą ducha, który się wielmoży
- Tobą i coraz nowe kształty tworzy,
- I w tych się kształtach znów wyżej podnosi,
- A będąc pierwszym... znów o nowe prosi,
- A swoje duchom leniwszym zostawia.
- Więc kto chorągiew ducha wyżej stawia
- I przeds[t]worzoną objaśnia ciemnicę,
- Kto stawia, mówię, nową ducha świecę,
- Do której lud inny powoli dochodzi,
- Ten, mówię, jakby nową gwiazdę rodzi,
- Do której wszyscy my powoli dążym,
- I może nazwać się boskim chorążym,
- Jeśli na drodze boskiej... znalazł drogę.
- Więc przed Chrystusem: a oto wam mogę
- Dowieść tych duchów srebrnych girlandami,
- Kiedyśmy byli stworzyciele sami
- Nowych gwiazd... — chociaż przez ziemi pochyłość
- I ciężar duchów... w dół leciała fala,
- To oto patrzaj — ten duch stworzył miłość
- Ojczyzny... a ten. co mię słucha z dala
- I w ręku dla mnie czarę cykut trzyma,
- Ten w niebo... gdzieś tam spojrzawszy oczyma,
- Nieśmiertelności dojrzał — i tu zjawił.
- Panie, tyś krzyż twój cierpiący postawił,
- Ten krzyż, nad którym gwiazdy same zbladły,
- Na głowach, które dla ojczyzny spadły,
- Na sercach, które były twoją skałą,
- Bo ukochały coś więcej niż ciało
- I nie ulękły się wiecznej mogiły,
- Więc pod twym krzyżem leżeć godne były
- Jego podporą — jako pierwsza cnota.
- A jeśli nie tak — to czemuż Golgota?
- Czemu nie Alpy... znaczył ci Jehowah,
- Czemu ci kazał stać na trupich głowach?
- Powiedz, jeżeli mówić się nie boisz.
- A czemu teraz krzyżem w Polsce stoisz,
- Naszych ubogich chateczek ozdobą?
- Bo ta góra głów trupich poszła z tobą,
- Lejąca z oczu serdecznymi łzami,
- I krzyż musiał iść za trupów głowami,
- I stanąć u nas... jak chorągiew Boga.
- Primo probandum est... że ducha droga
- Przez Polskę idzie... za nią ginąć każe...
- A to finalnym tu celem wykażę,
- Choć mam pisane na to dokumenta.
- Secundo dowieść muszę, że ta święta .
- Sprawa... w skarzącym była — żywą, czerstwą,
- Młodą... a na niej spełniono morderstwo,
- Do którego się defendent — przyznawa.
- Tertio dowiodę, że odtąd ta sprawa
- Przez odebranie tu duchowi ciała
- I przez wzrost tamtych — we krwi zatrzymała,
- A stąd ponosi swoje wielkie szkody
- Sam Bóg... a na to pokażę dowody
- Straszne... przez żaden sąd nie odepchnięte —
- Ciała szlachetne — a z szubienic zdjęte,
- Duchy szlachetne... a skalane błotem,
- Krzyż naszej męki, grożący wywrotem
- Nawet aniołom...
GŁOS
- Gwiazdy klaszczą złote!
ADWOKAT
- Kto nieśmiertelną ma w sobie istotę,
- Czuje... widzący ten świat w starej korze,
- Że coś większego ze świata być może,
- Gdy się urodzi w nowość... z ducha cudów,
- Niż gniazdo nędznych i cierpiących ludów,
- Które za jadłem ciągle łażą chciwe, A te są głupie — a te niegodziwe,
- A te są dalej — a te bliżej krzyża,
- Tam się podnosi duch, a tam się zniża,
- A tam pod formą jako anioł ciemny,
- Pod twardą formą ciągle grzmi podziemny,
- A tam zaledwo taka mała dusza,
- Że formą rządu gdzieś cokolwiek rusza
- Jak kret podziemny —
- Ergo dwie przyczyny:
- Wstrzymanie ducha jest... i podłość gliny,
- Która uciska formą — gdzież zbawienie?
- Od klęczącego tu biorę anioła
- Księgę i oto... cudowne widzenie,
- Które jest niby kopułą kościoła
- I celem wszystkich dalszych ducha kroków.
- Stoi wyraźnie... I schodzi z obłoków
- Miasto żyjące pod Boskimi berły,
- A bramy wszystkie stoją z jednej perły,
- Pełno jest ulic złotem brukowanych,
- A w fundamentach są drogie kamienie,
- A miastu świecą tylko dusz płomienie,
- A w tym się mieście i krew pościnanych
- Znachodzi wszelka... i wszelkie sumnienie
- Duchów słonecznych a zamordowanych;
- A którym żadna ludzka moc nie szkodzi,
- Wstaje i znowu po ulicach chodzi,
- Z lekkością czyniąc sprawy Boga dzielne,
- I bez boleści — bo już nieśmiertelne
- I duchy one są, i miasto duchów...
Kładzie księgi.
- A więc słuchajcie: gdzieś na kształt łańcuchów
- Żurawi... albo tęcz trwających wiecznie
- Ukazał się gród... cicho i słonecznie —
- Trwający w niebie... bez miejsca i czasu.
- A raz w te jasne, szkliste dyjamenty
- Włożył swe oczy orle sam Jan święty,
- A raz pastuszki z litewskiego lasu
- Widzieli mury i perłową bramę,
- A zawsze miasto stoi takie same
- I światło rzuca na pastuszków twarze.
- Czasami lat tysiąc przetrwa poza mgłami
- I znowu ze mgły cicho się pokaże,
- Tęczą podparte albo piorunami,
- Albo się w słońca opromieni ramę.
- A zawsze, mówię, miasto takie same
- Jak przed wiekami...
- Cóż jest? ów gród... mara,
- Panie? oto ty jako na Ikara
- Podniosłeś na mnie twój krzyż z dyjamentów.
- Czy myślisz, że mi braknie dokumentów
- Na intromisją do takiego grodu,
- Jeśli spokojną?... A jeśli na czele
- Chcę wjechać z mieczem mojego narodu
- I sztandarami następować śmiele,
- Szablami rąbiąc owe perły święte,
- Myślisz, że świętych zabraknie mi szabel?
- A jeśli zechcę sam i bez karabel,
- Tylko przez pieśni ogromne, natchnięte,
- Pioruny, co mi kruszą całą duszę,
- Kruszyć te bramy — myślisz — że nie skruszę?
- A jeśli do tych bram.... pozamykanych
- Płynie się łodzią po krwi pościnanych
- I z wielkim żaglem się otwartym wchodzi,
- Myślisz, że braknie mi krwi albo łodzi?
- A jeśli piorun mię w bramie uderzy,
- Myślisz, że po mnie zabraknie pacierzy
- I łez?... Nie będzie klątew?...
CHORUS KOBIET
- O! nie będzie.
ADWOKAT
- Cicho — wy białe, płaczące łabędzie,
- Z pożałowaniem — a wiecie wy, o co
- Sprawa się toczy — i serca druzgocą
- I włos siwieje na słuchaczy głowach,
- I żywot oto ulatuje w słowach
- Jako rzecz marna... [one mu klaszczą...]
- Panie... ci, którzy za formą przywłaszczą
- To miasto święte i swemu duchowi
- Pokażą, że tam sztandar zastanowi
- I nad murami go zatknie złotemi,
- A jednak — jeszcze będzie stał na ziemi
- Z gromadką pańskiej owczarnej czeladzi,
- A niebo duchem na ziemię sprowadzi
- Ten lud... obaczy zaraz cały przedział,
- Cały gościniec do złotego grodu
- I wnet o wszystkich formach będzie wiedział,
- Które tam wiodą...
- Z ludzkiego narodu
- Ty jeden dotąd tam w perłowej bramie Straszny, krzyżowy, pośledni Adamie,
- Pierwszy nie w duszę stworzon ożywioną,
- Ale w bolesną i ożywiającą,
- Już stoisz... wszystkie twoje rany płoną,
- Wszystkie pochodnią zdają się błyszczącą
- I na perlicy krwawą ciernia plamą —
- Co mówię? tyś jest krwawą — perłą, bramą.
- Dziwnym cierniowym krzakiem i kagańcem,
- Jedynym grodu pustego mieszkańcem,
- Sam dotąd królem i obywatelem,
- A nam... dla duchów podniesionych celem,
- Abyśmy doszli... po wężach i skałach,
- I ogniach ziemi — jak ty będąc w ciałach...
- Więc patrz... idziemy — lecz wprzód dowieść muszę,
- Że ta pochodnia i tęczowa karta
- Musi być przez nas niebiosom wydarta,
- A nie przez cud tu zlaną być na duszę,
- Że nam pomyśleć o tym dyjamencie
- Trzeba... a nie zaś czekać go od Boga,
- Bo na prawach ciał stoi nasza noga,
- A było głośne Jehowy zaklęcie,
- Który się zaklął na tęczę i siebie,
- Że nie pozwoli sobie nawet w niebie
- Poruszyć trupa... Bo cóż by to było,
- Gdyby on ciągle ruszał tą mogiłą,
- Nie zapytawszy nas o czas i wole,
- Gdybym ja oto kamień chwycił w dłonie,
- A kamień oto wziął skrzydła sokole
- I gdzieś roztrzaskał mego brata skronie,
- Oblał mię jego mózgiem i oczyma,
- A na mnie sąd był jako na Kaima
- Przed ludzkim prawem — i przed Bożym sądem...
- Nie, prawo stoi pod naszym zarządem,
- Pókiśmy mali... to jest naszym panem,
- Lecz gdyśmy silni, to nam pod kolanem
- Jak wywrócony anioł ognia leży.
- Więc jeśli cud jest — to do nas należy,
- Byleśmy z łona Boga wzięli ducha,
- Więc nas to miasto błękitne posłucha,
- Gdy zawołamy, gdy wszyscy gromadnie
- Opłomienimy ten świat ducha żądzą,
- A trupom — z niebios że żyją — nie spadnie.
- Jeżeli błądzę, niech mię duchy sądzą.
- Co? ja bym kiedyś duchem nie miał siły
- Wydobyć jęku spod zdrajcy mogiły,
- Duchem w grobowcu mu potargawszy trzewa?
- Albo mu w sadzie jego przekląć drzewa
- I widzieć, że żyw duch całego sadu
- Trzyma się jako wąż mojego śladu
- I przestraszony z ogrodu ucieka,
- I oto trupy drzew... u tego człeka,
- Trupy drzew, moją porobione mocą,
- W okna strasznymi liściami łopocą,
- Gorszym go niż śmierć napełniając strachem?
- Więc ja bym nie miał mocy zatrząść dachem,
- Kolumny jakiej zamyślonej czołem,
- Wioszczyną — miastem, zamkami, kościołem,
- Gwiazdami — słońca wschodem i zachodem,
- Ja sam?... A ja bym ci nie miał z narodem
- Tych praw natury, jeśli chcę, zawieszać,
- Ludu mojego ogniem ścinać, wskrzeszać,
- Rozbijać wszystkie duch dzielące szyby,
- Serca rozmnażać jak ty, Panie, ryby,
- A zaś uciszać je, gdy są w zapale,
- Tak jak Ty, Panie, uciszałeś fale,
- Gdy ofuknąłeś się na wiatr... i burze?
- Co? ja, w milion serc rosnąc, nie powtórzę...
- Twojego życia i twojego cudu?...
- Ja... ja — na strasznych skrzydłach mego ludu
- Jak orzeł z Karpat zlatujący brusów —
- Ja... w sto tysięcy — w milijon Ch[rystusów]
- Nie miałbym zostać takim zbawicielem?
- Więc cóż jest ducha ostatecznym celem,
- Za co my bierzem męki, za co rany,
- Czemu ten złotem, a ten krwią zbryzgany,
- A tego krwawca anieli się boją?
- Więc nad duchem, który legł pod Troją,
- Jerozolimskie nic nie mają wzrostem?
- A te nie sąż nam podstawą i mostem
- Do spokojności większej — wobec zgonu?...
- Więc musi jakiś być kraj... gdzie się schodzą
- Duchy — już godne najwyższego tronu,
- Które swój żywot jako harfę godzą
- Nie z żadną ciała skruszonego troską,
- Ale z harmonią — nieśmiertelną, boską,
- Nie z celem ziemi już... lecz z celem światów...
- Jeśli ja nędzny i bez antenatów
- Zyskałem, żem tu zrobił wielką ciszą
- I mój mówiący głos jedynie słyszę,
- Nie przerywany fu żadnym szelestem,
- To mi ty powiedz, Boże, skąd ja jestem
- I skąd mi w słowach tyle serc i krzyków,
- Jeśli nie z ludu — i nie z męczenników,
- Jeśli nie z Rzymian, jeżeli nie z Greków,
- Jeśli nie z całych ja umarłych wieków
- Jestem wyrwany?... to skąd?...
- Panie, oto więc pokazałem w górze
- Ten ostateczny wschód — ostatni z wschodów.
- Więc to nie tylko cel złoty narodów,
- Ale i duchów jest to cel konieczny,
- Jakiś ostatni — wielki — i słoneczny,
- Atmosferyczny... mgłom rzucony na tło...
- Co? może większe niż słoneczne światło,
- Pełne pierwiastków jako duch nasz wiecznych,
- Na ziemię — w czarach zniesione serdecznych
- I z serc wylane naszej atmosferze.
- Może ta miłość, z której dziś duch bierze
- Twórczość... i ogień, i moc swą, i dzielność,
- Zmieniona w jakąś światłą nieśmiertelność,
- Już jako dzień tu nieskończony wielka,
- Nowa nam matka... opromienicielka
- Ciał nieśmiertelnych — nowe światło dzienne.
- Więc jeśli nie tak, to co promienne
- Białe postacie — pod szmaragdów drzewy?
- Co są te ciągłe, te nabożne śpiewy,
- Które tam słychać... niby śpiewy z raju,
- Gdy wiatr powieje od tamtego kraju,
- A my gotowi chwytać dźwięk harfiany?
- Co jest... ta jabłoń lecząca pogany?
- A czyje to są te pogańskie dzieci,
- Którym ogromna ta stolica świeci,
- Jako słońce boże... a ma blask człowieczy...
- Które z ran wszystkich owa jabłoń leczy,
- Podobna wiedzy i miłości drzewu?
- A oni w lasach gdzieś słuchają śpiewu
- Wielkiego miasta — wszędy dostrzeleni
- Brylantowymi strzałami promieni,
- A które ścierwo i krew zwierząt żywi?
- Ja sądzę, Panie, że to są leniwi,
- Że to są męty ducha... czerń zepsuta,
- Gromada do form dzisiejszych przykuta,
- Co ze krwi żyje — a z łez ludu czerpie,
- A oto cierpi w ciałach... o tak — jak ja cierpię,
- Żem jest człowiekiem...
GŁOS
- A one w klask.
ADWOKAT
- Panie,
- Jeśli kto pierwszy u wrót miasta stanie
- I w bramę z perły ogromną zastuka,
- To oto człowiek ten, zda się, przez kruka
- Zdziobany... oto ten kawałek ciała...
- Oto ten ułan o krwawych wyłogach.
- Krew jego poszła tam na własnych nogach
- I już stanęła... i już zaśpiewała.
- I już zmartwychwstał, już śpiewał ten święty.
- Kto słyszał? Ja sam; kto drugi? — Jan święty.
- Jeśli dowodów trzeba... dajcie księgi.
- „I ukazał się znak wielki na niebie.
- Niewiasta obleczona w słońce,
- a księżyc pod jej nogami,
- a na głowie jej korona z gwiazd dwunastu”.
- Azaż nie Polska to już bez potęgi,
- Taka, jaką jest w gwiazd wiecznych łańcuchu,
- Która świętemu się Janowi w duchu
- Ukazywała — przez jutrzni rubiny?
- Więc przed wiekami jej największe czyny:
- Wstrzymanie słońca, zgniecenie księżyca
- Pokazywała jakaś błyskawica.
- Jakże to dawno... myśl spojrzeć się boi
- W ciemność tych czasów — gdy się to zjawiło...
- Więcże w tym piśmie też wyraźnie stoi,
- Że krew będąca pod świętych mogiłą,
- Krew pościnanych w mieście się obudzi.
- Jan święty widział w tej niewieście ludzi
- Tej samej wielkiej, co ona, pieczęci
- I widział także to, że byli ścięci.
- Za co?... że z ducha szli jasnej kobiety
- Przeciw smokowi... Coż jest smok?... prawidło...
- A oto człowiek ten został zabity,
- Za to ucięto jemu srebrne skrzydło,
- Za to ucięto mu, orłowi, głowę,
- Że w nim leżało wszelkie prawo nowe,
- Prawo, co wolność ducha zabezpiecza,
- A przy tym drugim było prawo miecza,
- Więc go ściął... a ten dziś z ducha się rodzi
- I prawa swego wiecznego dochodzi
- Jako... duch wolny w Bogu... a nie lennik,
- Jako duch wolny... straszny — i męczennik
- Przed trybunałem.
- Patrzcie — oto klęczy
- I ręce... do was wyciąga, i oczy,
- Ale on gadać nie może... on jęczy,
- Płakać nie może... a jednak się broczy.
- Chwila — a gadał tą krtanią uciętą,
- Teraz przypomniał oto, co mu wzięto,
- Co stracił — leżąc w niepłakanym grobie,
- I już nie może uspokoić w sobie
- Łez... i tu dysze przez krwawioną bliznę —
- Co wzięto? — wy mnie pytacie? Ojczyznę —
- On ją miał w sercu...
SAMUEL
- Tu...
ADWOKAT
- Tak, mój... krwawniku.
- Tu, tu, ją miałeś... tutaj pełno było Wielkiego bardzo na nieprawość krzyku...
- Tu wielki ducha bój z cielesną siłą
- Odprostowanym wstawał archaniołem,
- Tu — myśl już żadnym nie objęta kołem,
- Tu każda piękność dziś na ziemi znana
- Odśniła znowu na pół zapomniana,
- Ale ci swoje kwiaty dać gotowa,
- Kiedy do serca skarbu pojdzie głowa
- Chcąc ognia od tej nie zgasłej latarni.
- Ja wiem, co było w tej krwawej spiżarni,
- Co w niej przez wieki gwiazd i tonów weszło...
- Nie gadaj o tym, duchu... to już przeszło,
- Jesteśmy nowi.
- Już z tego kontusza
- Nic — ani z tego ot, widzisz, dolmana,
- Chyba im powiem, że ta oto rana,
- Przez którą się wyjść gotowała dusza,
- To szwedzkiej jakiejś czarnej szabli dziura.
- A oto, patrz, na dolmanie pióra,
- Patrz, ta pióreczek przylepionych para,
- Rzekłbyś — (z piór wnoszą czasami sąsiedzi),
- Że są od strzały czarnego Tatara,
- Której ci ostrze dotąd w kościach siedzi.
- Co? może powiesz, że to listki puchu
- Z pierzyny... którą ty sobie leniuchu,
- Posłałeś w trumnie?...
SAMUEL
- Cztery deski gołe...
ADWOKAT
- Wiem, mój sokole... wiem... cztery tarcice,
- A ty ptak... głową włożywszy pod połą...
- Skąsałeś szabli żelazną głowicę,
- Zjadłeś turkusy i złociste gały,
- Aż ci nareszcie zęby popróchniały
- I kolor głowy twej się odczerwienił...
- Jaki ty blady... jak się ty odmienił!
- Patrzcie na niego, nieśmiertelne duchy,
- Jaki on teraz wynędzniały — suchy...
- Czy jest kto... z dawnych tu jego husarzy?
- Niechaj mi powie — czy z tej trupiej twarzy,
- Z tej schorowanej... męką twarzy jego
- Poznałby... gdyby obaczył żywego
- Na czele hufców... pod chorągwią złotą...
- Boże! co robi z nas grób? gdy z tęsknotą
- Czas się połączy... a godziny wiodą
- Nad grobem taniec... nie przynosząc zmiany!
- Ten człowiek słynął za życia urodą,
- Był najpiękniejszy pomiędzy hetmany,
- Twarz miał, co gromem powagi uderza,
- Zrennica... czarna, a jak słońce złota.
- Jam go nie widział, nie znał za żywota,
- Ale spytajcie wielkiego Kanclerza,
- Który tu stoi... lub inne panięta.
- Lecz Kanclerz... Kanclerz najlepiej pamięta,
- Bo żył z nim... razem urósł na rycerza,
- Razem... przez całe poszedł kawalerstwo,
- Potem rozeszli się — ów na kanclerstwo,
- A ów do trumny... spytajcie Kanclerza.
- Jeśli potrzebne tu żywota śledztwo,
- On da najlepsze o żywym świadectwo.
- Ja stoję jako świadek... pogrobowy,
- Nic nie wiem... głosu publicznego bronię...
- Gdym go zobaczył — to już był w koronie
- Męczeńskiej, już był... krótszy... już bez głowy...
- Chciałem go jednak... oglądać... po zgonie,
- Zwłaszcza... że jakaś trapiła mię zmora,
- Lud szeptał głucho... ścięto senatora
- I na przedmieściu trup leży czerwony.
- Wyszedłem, słyszę jakieś głuche dzwony,
- Widzę lud w kupach u Wisły zarzecza,
- Słucham... ci szepcą: kat uciekł od miecza,
- A ci... kazano głowę uciąć katu,
- A ci... że niosą trumnę do senatu,
- A trumna krwawą zdaje się potworą,
- A za nią idzie małych dziatek czworo
- W koszulkach czarnych — dziatki jeszcze drobne,
- Mówią — a mówią, do ojca podobne
- I nauczone... rozpłakać się w izbie.
- Wszystko fałsz!, trumnę znalazłem na przyzbie
- Jednego domu... w czarnej stała sionce.
- Myślałem, że się przez tłum nie przetrącę
- Mając myśl w trumnie umoczyć tą chustą.
- Nieprawda... przy tej trumnie było pusto,
- Tak wszystkich zlękła ta śmierć kanclerzyna,
- Oprócz sług kilku... i małego gmina
- Nie przyszedł tam nikt zawrzeć jemu powiek.
- A miał przyjaciół za życia ten człowiek,
- Wielu przyjaciół... więcej niźli Krezus...
- Widząc się prawie sam... podniosłem wieka
- Myśląc, że ujrzę ściętego człowieka,
- Myśląc, w insygniach ujrzę senatora.
- Patrzę... przede mną leży jak Pan Jezus...
- Zda się, że śpiąca, woskowa pokora
- I jakiś człowiek wielki — ale cichy.
- Oczy nabrzmiały niby łez kielichy,
- Cokolwiek sine były — lecz zamknięte.
- Powietrze było przy nim całe święte
- I mgła coś niby duchowa — niebieska,
- Czerwoność tylko dolmana królewska
- I trochę... łzawej krwi pociekło w trumnie.
- Ecce... ta jego krew jest teraz u mnie.
- Hoc signum...
CHÓR
- Naprzód z chorągwią...
ADWOKAT
- To jeszcze...
- Małe są rzeczy... to was krew ruszyła,
- Tę krew już dawno gdzieś ziemia wypiła,
- Grobowiec dawno już chwastem szeleszcze.
- Lecz oto ten duch miał zrennice wieszcze.
- Amfitryty go wodziły po morzach
- I na różanych mu przyszłości zorzach
- Pokazywały koralowe trumny.
- On jednak... Cezar polski... śmiały, dumny,
- Podobny dawnym rycerskim półbogom,
- Przeciwko trumnom i przeciwko trwogom
- Szedł naprzód słysząc głośno bicie łona.
- Nieprawdaż, krwawcze?... że ci ta czerwona
- Trumna zabiegła nieraz w oczach drogę
- I rzekła tobie: „Stój” — a ty: „Nie mogę”.
- O tak, na sercu położywszy rękę,
- Patrzajcie... o tak... i poszedł na mękę,
- Choć mógł ominąć.
SAMUEL
- Wszystko prawda święta.
ADWOKAT
- Nawet maleńkie twoje niemowlęta
- Nic nie wymogły płaczem... twardy ćwieku!
- Nic nie wymogły... w tym dawnym człowieku
- Był jakiś dziwny duch... twardszy od kości —
- Idź precz — niegodzien ty jesteś litości.
- Na próżno... płaczesz tu krwawymi łzami..
- Jak to? zostawić dziatki sierotami...
- Maleńkie gniazdo i pisklęta w pierzu!
- Prawda... niegodzien ten Człowiek, Kanclerzu,
- Nazwać się ojcem?... dziatki w gnieździe gołe,
- A on mieczowi nie ustąpi drogi!
- Cóż, nie mógł... widząc wszędy los złowrogi,
- Dziatki te swoje zabrać w jedną połę
- I dom swój cały postawić na nogi
- W jakim spokojnym pogranicznym kraju,
- Gdzie głos był polski nigdy nie słyszany,
- I tam swój smętny łańcuch żurawiany,
- Długi... jęczący zawsze... kiedy w maju
- Zbliża się pora... wrotu do ojczyzny.
- W Kanclerzu nawet widzę z ręką krwawą
- Stojące — jakieś straszne twarde prawo,
- Tak, jakieś prawo kardynalne ciała,
- Prawo... strasznego widzę kardynała,
- Przy tym Kanclerzu... co tu czoło mieni
- I cały poci się — widzę w czerwieni
- Prawo... przed którym wszyscy nie ucieczem.
- Patrzcie, czerwony stoi prawnik z mieczem...
- Więcże mój klijent co? człowiek szalony,
- A sprawiedliwiej jeszcze powiem: głupi,
- Nie powiem nawet, że nie ostrzeżony,
- Targował tę śmierć nie wiedząc, co kupi.
- Nie powiem nawet, że idąc jak ślepy,
- Jasnemu się gwiazd przypatrując kołu,
- Do czerwonego nagle wleciał dołu...
- Albo szedł w gniewie... jak dzik na oszczepy;
- Nie — on w młodości — a już jak wygnaniec,
- Chcąc sobie ująć godzin — co z rozpaczą
- Ciągnąc się z wolna... jak żurawie płaczą
- I ulatują z łańcuchem żywota,
- On, mówię... poszedł na tatarski taniec
- Myśląc... że lepsza to rzecz niż tęsknota
- Ta gra strzał... myśli żądająca pilnej
- Na przygranicy ojczystej, mogilnej,
- Skąd człowiek jako harfa rządzi słuchem
- Całej ojczyzny.... często — całym wiekiem,
- Skąd wraca... albo ojczyzny człowiekiem,
- Albo ogromnym nieśmiertelnym duchem,
- Który... w ojczyźnie swojej szuka ciała,
- Co podług jego własnych czynów rosło...
- Więc oto człowiek ten chwycił za wiosło...
- I czajka mu się jako łabędź dała.
- Ojcem go uczuł ród Kozaków stary.
- I — patrzcie... oto srebrne Eleary,
- Jakoby słońcem gdzieś dawnym blaszani,
- Duchem przez niego popieczętowani,
- Które zwał niegdyś cesarz swoje kwiatki,
- Wstanęli... myśląc, że wołam na świadki
- Za mym klijentem...
- Niech mię Pan Bóg broni.
- Świadki z szablami ognistymi w dłoni,
- Świadki — co gdyby tu w niebiosach świętych
- Stanęli przy swych skrzydłach okrzykniętych,
- To tam najwyższe nawet złote wieńce
- Duchów... mogłyby zadrzeć — precz, płomieńce!
- Prawda, mój duchu, nam tej krwawej czerni
- Już nie potrzeba; ciernia pod kolczugą.
- Abyś zesmętniał — widząc, jak ci wierni
- Przybiegli zaraz z mieczową usługą.
- Jak oni ciebie pamiętają długo!
- Jak nawet teraz buławą nie gardzą!
- Cóż, mój człowieku?... cóż, smętno ci bardzo?
- Duch serca niby dawną piosnkę nuci —
- Rzuć! to już przeszło dawno i nie wróci
- Nawet po wiekach.
- Sądzie nieśmiertelny!
- Otóż do tego moją rzecz prowadzę,
- Że za żywota ten człowiek był dzielny,
- W sercu miał ducha moc i świata władzę,
- Że jemu by się... ten świat pełny złości
- Poddał... jak dziecko krzyczące z miłości.
- Bo nawet o te, co miesiącem gore,
- Te sławne w ludu myślach — CZERNE MORE,
- Które tam widne, aż tu oto gwarzy,
- Czarne — z miesiącem czerwonym na twarzy —
- Z nim było ślubne, a przynajmniej powiem,
- Że zaręczone, gdy z kozactwa cwietem
- Morze rodowym zaślubił sygnetem,
- A potem drażnił jak hetman ołowiem.
- A na małżeństwo to kładę dowody,
- Kładę Kanclerza jedno ziemskie słowo,
- Że mu ten pierścień krwawnikowy z wody
- Oddany został trumną krwawnikową.
- A oto w prawach naszych jest pisana,
- Że podarunków małżeńskich zamiana,
- Błahych — chociażby wstążeczek i kwiatków,
- W braku ważniejszych dowodów i świadków,
- Chociaż o wielką idzie i posażną
- Pannę... przed prawem zeznana — jest ważną.
- A tu przez wielki na świecie trafunek
- Świadczy sam koral małżeńskiego łoża,
- Że podarunek był za podarunek:
- Od niego sygnet — a trumna od morza.
- Jeśli mi tego przeczysz, Boże Panie,
- To tu — małżonki zawołam i stanie.
- Co... póki w duchu... moim słów gorących?...
- Co... nikt tu nie chce widzieć fal wchodzących.
CHORUS
- O! żart... a cała duchów ćma wzdrygnięta.
ADWOKAT
- Nikt... a więc zejdę do mego klijenta,
- Któremu oto defendent tu wsprzecza,
- Że wiedząc winien był unikać miecza.
- On zaś przeciwnie, na sen nie pamięta,
- Bieży jak ślepy... śmierci zajrzeć w oczy,
- Miecz widzi — i sam kark na mieczu broczy,
- Sam się o brzytew wyroku podrzyna,
- Jak ślepy — albo wariat — lub gadzina
- Okręcająca się o kij pastuszy.
- Tu próg — tu stoi sprawa — stąd nie ruszy,
- Aż się w tę straszną trumnicę z korali
- Albo obrońca, albo prawo zwali.
- Tak, mój klijencie... a nie mogłeś ty to
- Posłuchać widzeń lub dzieciątek płaczu,
- A twych klejnotów nasypawszy sito...
- A twoje lochy starego maślaczu
- Pełne... włożywszy na chłopskie podwody
- I zostawiwszy ściany zamku gołe,
- Dzieciątek czworo... wsypać w jedną połę
- I pójść — gdzie? — między postronne narody,
- A może by ci tam i dobrze było,
- Nowe zrobiwszy związki i przyjaźnie.
- Czasami by się tylko niewyraźnie
- Dziatkom... coś ciemno — o ojczyźnie śniło,
- Czasami tylko by ciebie spytały,
- Patrząc na twoje dawne czarne blizny:
- „Czemu ty, ojcze, porąbany cały,
- A nie umiałeś dziatkom dać ojczyzny?”
- Cóż ty — za ciebie odpowiedzieć muszę:
- Odpowiedziałbyś... że w Polszcze jest prawo,
- Które wygania — ciało — albo duszę
- I nad krwią pastwi się — albo nad sławą,
- I karę duszy za mniejszą uważa.
- Więc ty wybrałeś sobie mniejszą karę.
- O horor, Panie, on złożył ofiarę
- Z ciała — on wolał wygnanie cmentarza
- Niż tamto drugie... on dziatkom w puściznę
- Zostawił drogą po sobie ojczyznę,
- A sam, nie mogę mówić... wybrał trumnę...
- Panie — są wichry, co wielką kolumnę
- Łamią, są burze... duchom niebezpieczne;
- Ja je znam... Czoło się moje słoneczne
- Od nich... aż do twych tu stóp pochyliło...
- Ale... przed martwą prawną ulec siłą,
- Ale... z przerwanym tu serdecznym głosem
- Być zatrzymanym katem albo stosem,
- Albo od miecza polec, lub płomienia,
- Gdy człowiek czyni dla twego imienia,
- Gdy twego ducha w sercach świata budzi,
- Gdy duszę... gotów położyć za ludzi:
- O! takiej więcej nie będzie męczarni,
- Albo ja padnę tu... jak martwy pada...
- Panie tu była wielka Polski zdrada,
- Tu, w tym człowieku — co na kształt latarni
- Używa teraz głowy i roznieca
- Krew swą... a tego Kanclerza oświeca
- I pokazuje trupem... Polskę ścięto.
- A ja wybrałem dziś zaduszne święto
- I przez umarłych rządząc, bo mam siłę,
- Otwarłem dawną przedwieczną mogiłę,
- A ta otwarta... była moją sługą
- I szła, i oto otworzyła drugą,
- I oto stoją tu otwarte obie...
- A ja muszę drzwi zamknąć w jednym grobie,
- Nim stąd odejdę...
- Lecz Kanclerz powiada:
- „Cóż ja zabiłem?... czy jakiego Greka,
- W którym wyrocznia bogów wielkich gada?
- Czy mistrza myśli?... czy ludów człowieka?
- Kogóż zamknęła ta czerwona trumna?” —
- Powiada Kanclerz — „Czy sztuk opiekuna?
- Czy akademiów — zakładowcę?... Gdy ja
- Byłem jak człowiek, który kwiat rozwija” —
- Powiada Kanclerz — „do jednego celu
- Pędziłem czyny... gdy krwią Polska mokła
- Jak te obrazy na moim weselu,
- Z których się wielka — jasna tęcza wlokła
- Przez cały Kraków, tak z wielkimi czoły
- Przez Polskę czynów moich archanioły
- Szli — a lud patrzał... Więc niechże się schowa
- Ta jedna blada i ucięta głowa,
- Przed Bożym sądem furia jakaś blada,
- Na moje teraz cierpienia nieczuła,
- Która przez trzysta lat tę zemstę żuła,
- A teraz żółcią tutaj i krwią gada”.
- Chryste... to Kanclerz przed sądem powiada.
- A ja wyznaję, że mnie słowem kruszy,
- Bo ja dla jego smętnej, wielkiej duszy
- Mam łzy jak perły wielkie. — O! człowieku,
- Czemuś ty w innym nie wstał, jasnym wieku,
- Czemuś, o teraz w innym nie wstał kraju,
- Gdzie prawo rządu jest w króla lokaju,
- A ten, jeżeli ma rozum i płuca,
- To narodowym mieczem, gdzie chce, rzuca.
- Tam byłbyś wyższy nad lud całym czołem;
- Dla nas ty szatan — tam byłbyś aniołem.
- U nas ty jesteś nie ludzki — nie bratni
- I za ostatnim Polakiem ostatni.
- Bo u nas, gdy duch przyjdzie, to już stary,
- Przez wszystkie wieki... i przez wszystkie wiary
- Jak żuraw... ciężki — i smętny wędrował,
- Tam naród cały z grobów wyratował,
- Tam o miesiące — krzyżowe sztandary
- Rozbił... tam tęcze boże kładł na murach,
- Tam deptał morze — a tam śnieg na górach
- Przechodził z wojskiem... z tęczy mając bramę,
- A świadkiem czynu tylko słońce same,
- Więc kiedy przyjdzie, dla nowego losu
- Przybrawszy ciało... — miej klucz, co odmyka,
- A w jednym ciele znajdziesz męczennika,
- Który wyleciał z płomiennego stosu,
- Gdzie ciało swoje i kość suchą, twardą,
- Porzucił katom z powagą i wzgardą.
- Drugi ci powie... że ma wszelkie prawo,
- A już duchowych tylko praw posłucha
- I zaprzeczenie ci położy z ducha,
- Przeciw któremu ty nic ręką krwawą
- Nie zrobisz... choćbyś piorun trzymał w ręku.
- Trzeci — poznasz go po łzach i po jęku,
- Z jakiej nieszczęsnej ojczyzny przychodzi,
- Gdzie się nie krzewi nic i — nic nie rodzi,.
- Wszystko trzymane pod cielesną ryzą
- A wielkie duchy same siebie gryzą,
- Tęsknią — i kują pod formy fortecą,
- A gdy wylecą — to do Polski lecą
- Odetchnąć... jako błękitem... sokoły.
- Cóż ty robiłeś tam z twoimi szkoły?
- Jakimże sztukom tyś był za obrońcę?
- Gasić ty piorun — czy objaśniać słońce
- Przyszedłeś... klijent mój gdy stawiał stoły,
- To w stołach było piękności sumnienie,
- Złocone chleby — złocone jelenie,
- Placki ogromne, wyłożone w kwiaty
- Rubinem wiszeń — szmaragdem cykaty,
- Około których żona miała prace,
- A takie piękne jak stoły i tace
- U królów... z drogich florenckich kamieni.
- A to jak marna rzecz — i bez deseni
- Żadnych... w szlacheckim robiło się domu
- I krócej żyło... niż błyśnienie gromu
- I uśmiech dziecka... Sztuka! rzecz to wielka,
- Narodów całych często zbawicielka,
- Przechowująca na dnie... duszę duszy...
- Lecz kto kamienia gdzie z ruin odkruszy
- I krzyczy: „Patrzcie, pięknoty kaganiec!”
- A nie wie — że ten kamień to wygnaniec,
- Bez żadnej mowy, a mściwy jak węże,
- W kącie gdzieś czarny, milczący zalęże,
- Piękności tęcze na nici rozprzędzie
- I drugiej duszy szatańskiej dobędzie,
- I tą fałszywą formą ciągnie śladu;
- Kto taki kamień i takiego gadu
- Przyniesie — winien jest sądu i piekła...
- Cóż twoja wielka sztuka Polsce rzekła?
- Jakie odkryła ducha tajemnice?
- Polak — w obrazie to chciał trzy księżyce
- Widzieć i żądał, aby obraz mowny
- Razem mu przestrach pokazał cudowny,
- Przestrach, o którym dusza czasem marzy,
- Od trzech miesiąców lub od świętej twarzy
- Uderzający — więc chciał tę nadbrzeżną
- Widzieć krainę — co trumien dotyka,
- Więc chciał Najświętszą Pannę widzieć śnieżną,
- Którą łańcuch gwiazd w niebiosach spotyka,
- Okrąża... tęczą jej białoście plami,
- I chciał rozmowę jej słyszeć z gwiazdami,
- Śnieżną, w posępnych mgłach mówioną smutnie,
- A wszystko to chciał zobaczyć na płótnie,
- Nim nazwał mistrzem jakiego malarza.
- U nas... gdy sądzą jakiego pisarza,
- A on na chwilę głos i lutnię złoży,
- To mówią — milczy... — bo niebo otworzy,
- Milczy — bo zbiera teraz siłę duszy,
- Którą kraj wskrzesi — i z mogiły ruszy.
- Więc choć upadnie jaki brat Ikara,
- To przy narodzie poezja i wiara.
- Gdyś architektem... a jest jakaś bryła,
- Z której lud sobie mieć kolumnę marzy,
- To myśli zaraz, że będzie świeciła
- W nocy... jak miesiąc z płomieniem na twarzy,
- I chce, ażeby w niebiosa ubodła
- I gwiazdy wszystkie mu do kraju wiodła,
- W pokorze nimi ogirlandowana,
- Jakby cudowny zwid świętego Jana.
- U nas gdy powie wieszcz: Kolumny głowa,
- To się kolumna ta duchowi kreśli
- Z ustami, z których lecą wielkie słowa,
- Z głową, gdzie wielkie kolumnowe myśli,
- Z oczyma... i wnet spytaj się gawiedzi,
- Powie, że serce w tej kolumnie siedzi,
- Serce... co wiecznie się pęka i broczy.
- Taka jest wielka moc błyskawic w łonach,
- Że dotknij, a wnet piorun ci wyskoczy
- Z każdego serca...
- Więc już o Syjonach
- Taki duch marzył — że Bóg go używa
- Za miecz — wichrami entuzjazmu zrywa,
- Prawa natury pozwala zawieszać,
- Dba o szaleństwo dziś zamordowanych,
- Że nie zabijać chcieli — ale wskrzeszać,
- Fantazją do gwiazd dostać się różanych,
- Pięknością czynów dolecieć do Boga.
- I w tym to była tajemnicza droga
- I niewiedzących naszych serc sumnienie,
- Że przez ojczyznę naszą... szło zbawienie,
- Że ona była ostatecznym końcem
- Żywota ducha ludzkiego — że ona
- Mogła tę ziemię jedna wziąć w ramiona
- I umiłować — i oddać ją słońcem.
- Ona... to jedna mogła — a nikt inny,
- Bo była prosta — piękna — jak cud gminny
- Niepokalana...
- Teraz kto mię słucha,
- To widzi, żem ja zaprowadził ducha
- Do Jeruzalem niebieskich podwoi.
- Przez duch albowiem wszystko ziemskie stoi.
- Duch wszelkie ciało na tej ziemi sprawia
- I sam się w formie widomie objawia...
- Pan Bóg o ducha dba — i formy krwawe
- Niszczy... a swoją z nich wyciąga sprawę...
- Spod tej pieczęci się nie wyłamiecie,
- Choćbyście klęli: „O tak... nie ty, Boże,
- Sypałeś formy, które są na świecie,
- Form tysiącami zasrebrniłeś morze,
- Zakryłeś ptaków tęczami błękity
- I rządzisz słońcem, i rządzisz gwiazdami” —
- Bo wam odpowie — Pan Bóg, że wy sami
- Winniście formy... Więc kto jest zabity,
- Ten już umarły stał przed ciała gwałtem,
- A trup jak forma jemu stał się kształtem.
- Tak konkluduję... przy niebieskich świadkach,
- Żem stawał wolny... tu, przy sądu kratkach,
- Pierwszy za ducha wolnością... i władzą...
- Nie dla zapłaty ani próżnej chwały,
- A jednak tam mój ojciec we łzach cały.
- Dosyć mi na tym... — Teraz niech mi dadzą —
GŁOS
- Co?
GŁOS
- Cały bladniesz...
ADWOKAT
- Gasnę... niech mi dadzą
- Czarę...
GŁOS
- Co?...
ADWOKAT
- Gorżką — od...
CHÓR
- Chryste... on gaśnie...
CHRYSTUS
- Kto ducha swego wyleje i zaśnie,
- Ten jest...
CHÓR
- Wyroku... nie domówił — zniknął.
SAMUEL
- Ja przy nim... z szablą — już jasny — kto krzyknął,
- Że on umarły?... albo potępiony?
- On mi dał jasnej, męczeńskiej korony.
- To jakaś wielka duchowa osoba.
- Kanclerzu... rękę daj... a przy nim oba
- Będziemy lecieć z szablami obiema...
- Gdzie Kanclerz... gdzie jest Kanclerz?
GŁOS
- Już go nie ma.
- Sędzia przez niego przeszedł.
GŁOS
- Nic nie wrzasło.
SAMUEL
- Jak wiatr przez światło przeszedł — światło zgasło.
- Jan kanclerz... taki wielki duch, ogromny,
- Z serca bym wskrzesił go...
KANCLERZ
- Jestem przytomny...