Sensacyjny zakład/7
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sensacyjny zakład |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 17.3.1938 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Tego poranka inspektor policji otrzymał w Scotland Yardzie list dziwnej treści. Przeczytał go pierwszy raz z ironicznym uśmiechem. Gdy przestudiował go jednak głębiej, ironia jego znikła.
— Hm — mruknął. — Wszystko się może zdarzyć!
Marholm, siedzący w pobliżu, nie dosłyszał tych słów, wypowiedzianych cichym tonem.
— Ciekawym, co on tam mruczy pod nosem — szepnął do siebie. — Musiał dostać widocznie nowy list.
Ciekawość jego została wkrótce zaspokojona. Inspektor Baxter wyciągnął ku niemu list i rzekł:
— Przeczytajcie sobie Marholm — rzekł. W tej chwili otrzymałem poranną pocztę.
Sekretarz wziął list i począł czytać go z uwagą:
Niniejszym uprzejmie proszę o udzielenie mi audiencji. Zrobiłem wynalazek o dużej doniosłości. Skonstruowałem mianowicie maszynę, która potrafi ująć każdego przestępcę. Zechce pan łaskawie wskazać mi godzinę, o której mógłbym zademonstrować panu mój wynalazek.
Proszę przyjąć, panie inspektorze, wyrazy prawdziwego szacunku
— Jakiego jesteście o tym zdania? — zapytał Inspektor policji, gdy Marholm skończył czytanie.
— Chwilowo nie mógłbym o tym nic powiedzieć — odparł sekretarz, kryjąc ziewanie. — Pułapka na przestępców, to bardzo dziwaczny pomysł.
— Czemu? Nie widzę w tym nic śmiesznego? Dlaczegóż nie można skonstruować maszyny, mogącej służyć do schwytania przestępców?
Marholm uśmiechnął się pogardliwie i pogrążył się w swoich papierach.
— Tak, tak, ma pan najzupełniejszą rację.
Byłoby dobrze, gdyby udało się zastosować maszynę wszędzie tam, gdzie nie wystarczają ludzkie zdolności. Czyż nie żyjemy w epoce maszyn? Na Boga, gdy pomyśleć o wszelkich maszynach istniejących w chwili obecnej! Niedługo człowiek zniknie i na jego miejsce wymyśli się maszyny. Możliwe, że wynajdzie się również maszynę przeciwko przestępcom.
— Już ją wynaleziono! — zawołał inspektor policji z entuzjazmem. — Już ją wynaleziono, bowiem list ten pochodzi niewątpliwie od człowieka bardzo poważnego. Mam wrażenie, że maszyna ta jest czymś w rodzaju aeroplanu, zaopatrzonego w długie ręce, które chwytają przestępcę i rzucają go do przymocowanej pancernej klatki.
— Wspaniale! — zawołał Marholm, zanosząc się od śmiechu — wynalazek ten posiada jedno poważne ale?
— Chciałbym je poznać.
— Z całą pewnością — rzekł sekretarz. — Zechce mi pan wytłomaczyć, w jaki sposób maszyna ta odróżni przestępców od ludzi uczciwych?
— To nic trudnego.
— Jak to nic trudnego? Pozwoli pan sobie powiedzieć, że dla nas, policjantów, jest to rzecz przechodząca nasze siły.
— Zgoda, Marholm. My to co innego i maszyna co innego. Dla maszyny sprawa ta przedstawia się niesłychanie prosto: Będzie chwytała każdego.
Wierz mi, Marholm, że wedle mnie wszyscy ludzie z wyjątkiem policji i organów sprawiedliwości są przestępcami. Należałoby ich wszystkich przymknąć i wtedy dopiero nastąpiłby spokój.
— Tak, tak — odparł Marholm. — Dopiero wtedy moglibyśmy spać spokojnie. Kto jednak wie, czy nie znalazłby się jeden, któryby zdołał oprzeć się tej maszynie? Nie wątpię, że byłby nim Raffles.
— Wiedziałem, że to nazwisko padnie wcześniej czy później. Powiedzcie mi, Marholm, czy koniecznie chcecie wyprowadzić mnie z równowagi?
— Dziwię się, że pan inspektor nie zdołał się jeszcze przyzwyczaić do brzmienia tego nazwiska.
— Czy uspokoicie się w końcu? Jeśli jeszcze raz usłyszę to nazwisko, dostaniecie kałamarzem w łeb.
— Dobrze — odparł Marholm. — Od tej chwili nazwisko to nie przejdzie mi przez gardło. Mimo to będzie pan zawsze wiedział, o kim chcę mówić.
— Do wszystkich diabłów, nie chodzi mi o nazwisko, chodzi mi o osobę, która jest mi nad wyraz niesympatyczna, nienawistna!
— Uważam nazwisko to za daleko piękniejsze, niż przydomek, który mi dali moi koledzy.
— Ha, ha — zaśmiał się Baxter głośno. — Czy wiecie Marholm, że wy naprawdę jesteście uderzająco podobni do pchły.
— Uprzejmie proszę, aby pan inspektor raczył mnie nie obrażać. W przeciwnym wypadku postaram się pana zamknąć w więzieniu.
— Ha, ha, ha! Coraz lepiej: mój podwładny pragnie mnie zamknąć w więzieniu.
— Wobec prawa jesteśmy równi, panie inspektorze.
— Chciałbym znaleźć takiego, ktoby uznał tę równość. Nie zapominajcie, że jesteście tylko zwykłym sekretarzem policji, podczas gdy ja — tu inspektor uderzył się w pierś, na której niestety nie błyszczało żadne odznaczenie — jestem inspektorem policji stolicy Imperium Brytyjskiego, dyrektorem naczelnym więzień, prezesem klubu tropicieli przestępstw.
— Wiem, wiem... Znam wszystkie pańskie tytuły oraz ordery, do których pan wzdycha napróżno. Jest jednak rzecz, o której pan nie ma pojęcia, panie inspektorze.
— Jaka?
— Miejsce, gdzie się ukrywa Raffles — odparł Pchła złośliwie.
Bum! Ciężka pięść Baxtera huknęła tak silnie o biurko, że atrament rozlał się szeroką strugą.
— Powtórzcie jeszcze raz to nazwisko a kałamarz ten zderzy się z waszą ohydną czaszką.
— Próżne pogróżki panie inspektorze. Czy wie pan, jak ludzie nazywają pana za plecami?
Oczy inspektora rozszerzyły się z ciekawości i oburzenia.
— Co? Czyżby się kto ośmielił?
— Tak... Nazywają pana balonem z oślej skóry.
Baxter spojrzał na niego groźnym wzrokiem.
— Niby, że nadęty, a nie potrafi pójść do góry. — dodał Marholm z niewinną miną.
— Skończone — wrzasnął inspektor. — Jeżeli tak dalej pójdzie, cały dzień nam upłynie na wzajemnym wyśmiewaniu się. Co poczniemy z tym listem?
— Toż to czysty absurd — odpowiedział sekretarz. — Moim zdaniem, nie powinien pan nawet odpowiadać. To głupstwa pisane albo przez wariata, albo przez kogoś, kto chce z pana poprostu zakpić.
— Nie sądzę — odparł Baxter — nikt nie ośmieliłby się takiego listu podpisać własnym nazwiskiem wraz z podaniem adresu. Zbyt drogo mogłoby go to kosztować.
— Prawdopodobnie pisał to jakiś wariat, którego należałoby albo zamknąć albo dać mu dobrą radę żeby skonstruował maszynę do chwytania ludzi jego własnego pokroju.
Marholm zapalił fajkę i zagłębił się w odcyfrowywaniu nocnych komunikatów. Inspektor policji nie przestał rozmyślać na temat otrzymanego listu.
— Kto wie — rzekł sam do siebie. — Być może mister Peake dokonał sensacyjnego wynalazku. Głupotą z mojej strony byłoby nie przyjąć go.
Po krótkim namyśle wziął kartkę czystego papieru i napisał:
George Peake,
Londyn, Flower Street 16,
Drogi Panie!
Otrzymałem pański list i proszę o stawienie się w komisariacie policji jutro, o godzinie szóstej po południu.
Baxter.
— Hm, hm — pomyślał Marholm. — Za każdym razem, gdy mój szefunio pisze list, nie dyktując mi go, pewien jestem, że gotuje jakieś kapitalne głupstwo. Idę o zakład, że zaprasza genialnego wynalazcę do Scotland Yardu.
Następnego ranka inspektor policji zwolnił Marholma od godziny piątej ze służby, aby móc swobodnie przyjąć wynalazcę maszyny. Zbliżała się godzina szósta, gdy nagle zapukano do drzwi gabinetu inspektora i dyżurny policjant zameldował pana George Peake.
— Wprowadzić tego pana — rzekł Baxter. — Proszę zapowiedzieć, aby nikt mi nie przeszkadzał.
Powiedźcie wszystkim, że o godzinie szóstej wyszedłem z biura i że nie wrócę przed jutrem.
— Rozkaz, panie inspektorze — odparł policjant, ustępując drogi jegomościowi w niebieskich okularach.
Był to mężczyzna w podeszłym wieku, robiący wrażenie uczonego. Za nim weszło dwóch ludzi, dźwigających dość ciężką skrzynię. Gdy postawili ją na ziemi, mister Peake zapłacił im i zwolnił ich.
Obaj panowie pozostali sami w gabinecie.
— Zaciekawił mnie pan swym nowym wynalazkiem — rzekł inspektor.
— Pracowałem nad tym wynalazkiem, aby ochronić nasze społeczeństwo przed pasożytującymi na nim przestępcami. Jedynie sprawnie działająca i precyzyjnie skonstruowana maszyna może nas uwolnić od tej plagi. Proszę tylko spojrzeć, panie inspektorze...
Otworzył skrzynię i Baxter ujrzał przed sobą coś co przypominało gilotynę.
— Tę maszynę można umieścić za każdymi drzwiami lub za każdym oknem. Z chwilą, gdy przestępca uczyni krok aby dostać się do mieszkania, maszyna chwyta go, a nóż opada dokładnie w chwili, gdy przestępca stara się uciec. Pozwoli pan, że zademonstruję... Zechce więc sam pan, panie inspektorze..
— Czy nie lepiej, aby przeprowadził pan eksperyment na własnej osobie? — zapytał Baxter.
— To niemożliwe. Nie umie pan, panie inspektorze, obejść się z maszyną.
Inspektor uczuł lekki dreszcz, lecz nie chciał dać poznać, że się boi.
— Proszę się wychylić przez okno, tak, jak gdyby zamierzał pan uciec przez okno.... Proszę przypuścić na chwilę, że pan jest złoczyńcą.. Teraz umieszczamy maszynę. Widzi pan, że posiada ona dokładnie szerokość okna....
— Widzę.
— A teraz proszę odważnie wychylić głowę.
Inspektor posłusznie wykonał rozkaz i umieścił swą łysą czaszkę w wskazanym miejscu pomiędzy dwiema deskami maszyny.
— Proszę zauważyć — rzekł nieznajomy — że wskutek kontaktu z maszyną wprawia się w ruch ostrze...
Inspektor pocił się ze strachu... Nie pomyślał uprzednio o ostrzu. Nagle usłyszał dziwny szmer i spostrzegł, że wynalazca naciska na jakąś tajemniczą dźwignię.
— Gdyby się chciał pan teraz wycofać, panie inspektorze, ostrze spadłoby na pańską głowę i odciełoby ją z karku.
Mister Peake usiadł na krześle tuż obok Baxtera, zapalił papierosa i rzekł spokojnie.
— A teraz, panie inspektorze, życzę panu miłego i wesołego spędzenia czasu. Na miłość Boga, niech pan nie rusza głową, gdyż każda chwila sprowadzić może śmierć. Pozwoli pan, że się przedstawię: John C. Raffles...
Na czoło inspektora policji wystąpiły grube krople potu. Kącikami oczu widział, jak John C. Raffles wziął kapelusz i wyszedł najspokojniej w świecie.
Próżne były wołania o pomoc. Policja zwolniona wcześniej dnia tego nie słyszała jęków swego szefa.
Dopiero o godzinie siódmej, to jest po upływie całej godziny, wszedł Marholm z kilku reporterami.
— Co się stało, panie inspektorze? — zapytał. — Dlaczego nie wyjmuje pan poprostu głowy z tej dziury?
— Nie mogę — jęknął Baxter. — Gdybym się poruszył, nóż spadłby na moją głowę.
— Co za brednie — odparł Marholm i silnym ruchem schwyciwszy inspektora policji za tylną część ciała ściągnął go z powrotem na podłogę.
Baxter w osłupieniu spoglądał na ostrze które nie spadło.
— Co za osioł ze mnie — rzekł.
— Pan pozwoli, że mu się przedstawimy — rzekł jeden z jegomościów, towarzyszących Marholmowi. — Jestem prezesem klubu Alabama i chciałem się przekonać, czy Raffles istotnie spełnił swą obietnicę.
Tej nocy szampan lał się strumieniem w klubie Alabama. Lord Stamford, bohater tego niezwykłego zakładu, doznał od swych przyjaciół tak gorących owacyi, jak gdyby sam był Johnem C. Rafflesem.