Serce (Amicis)/Nauczycielki
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Serce |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1938 |
Druk | Drukarnia „Antiqua” St. Szulc i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maria Konopnicka |
Tytuł orygin. | Cuore |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Okropnie się dziś Garoffi bał czekając wielkiej bury od nauczyciela; a tymczasem nauczyciel nie przyszedł, zastępcy także nie było, a do klasy przyszła pani Cromi, najstarsza z nauczycielek, która ma dwóch dorosłych synów, a uczyła czytać i pisać niejedną z tych pań, które teraz odprowadzają swoje dzieci do naszej szkoły. Była smutna dzisiaj, bo jeden z jej synów jest chory.
Jak tylko weszła, zaraz chłopcy zaczęli dokazywać i hałasować. Ale ona, głosem cichym i spokojnym, rzekła:
— Szanujcie moje białe włosy. Nie tylko nauczycielką, ale i matką jestem.
Więc żaden już ani nie pisnął, nawet ten cygańczuk Franti, który tak lubi psocić cichaczem.
A do klasy pani Cromi posłaną została panna Delcati, nauczycielka mojego braciszka, a na miejsce panny Delcati ta, którą nazywają „zakonnicą“ — bo zawsze jest ciemno ubrana i ma głosik tak cichy, że kiedy mówi, to się zdaje, że szepce pacierze.
I trudno pojąć, mówi moja matka, bo taka łagodna jest, taka trwożliwa, z tym swoim słabym, zawsze równym głosem, który ledwo, że dosłyszeć można, nie krzyczy, nie gniewa się nigdy, a przecież umie utrzymać uczniów swoich tak, że nawet największe urwisy pochylają głowę jak tylko im pogrozi palcem, a w klasie jej tak zawsze cicho jak w kościele. To pewno i dlatego także mówią na nią: zakonnica.
Ale ja najlepiej lubię tę małą nauczycielkę z pierwszej niższej, nr. 3, która ma twarzyczkę jak róża, dwa śliczne dołeczki w policzkach, nosi duże czerwone pióro na kapelusiku a krzyżyk bursztynowy na szyi.
Zawsze wesoła i w klasie jej zawsze wesoło. Ciągle się uśmiecha, krzyczy na swoich malców tym swoim srebrnym głosikiem, co to jakby śpiewa; uderza laseczką w stół i klaszcze w ręce, żeby uczniom nakazać milczenie, a gdy wychodzą, biegnie jak mała dziewczynka to za tym, to za owym, żeby ich ustawić w rzędzie, jednemu podnosi kołnierz, drugiemu zapina płaszczyk, żeby się nie zaziębił który, odprowadza ich do rogu ulicy, żeby się nie pokłócili, błaga rodziców, żeby ich nie karali w domu, przynosi pastylki tym, co mają kaszel, pożycza swojej mufki, gdy któremu ręce zmarzną — i umęczona jest przez tych najmniejszych, którzy jej się uwieszają u sukni i chcą żeby całowała, ciągnąc ją za welon, za mantylkę. I pozwala im na to wszystko, i całuje, i śmieje się, i biegnie do domu roztargana, z gołą szyją, spocona i uśmiechnięta, z tymi ślicznymi dołeczkami w twarzy i z swoim czerwonym piórem. Uczy także rysunków w oddziale dziewcząt, a pracą swoją utrzymuje matkę i brata.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |