<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Siostry bliźniaczki
Podtytuł Powieść
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1896
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.

W trzy dni po tej scenie rodzinnej, Gilbert powiadomiony o rozmowie wikarego i Henryki z hrabią, zjawił się w pałacu przy ulicy Vaugirard w zamiarze oświadczenia się o rękę panny d’Areynes.
Hrabia Emanuel, podrażniony myślą o samotności, w jakiej pozostanie na stare lata po odejściu Henryki, zaniepokojony o jej przyszłość i szczęście, przyjął Rollina chłodno i wysłuchawszy jego prośby, w sposób prawie brutalny przystąpił odrazu do kwestyi przyszłości, nie krępując się wcale w wyrażeniach i wytykając mu błędy dotychczasowego życia.
Gilbert przewidział takie przyjęcie i przygotował się do niego.
Z pokorą pochylił głowę, w milczeniu wysłuchał wyrzutów, przyznając się do winy i usprawiedliwił się z taką zręcznością, iż gniew hrabiego stopniał odrazu.
Będąc doskonałym komedyantem, nie obiecywał poprawy i nie przysięgał, lecz w słowach prostych, niby płynących z serca, dozwolił hrabiemu domyśleć się, iż posiada w swej duszy niewyczerpane skarby, których nie miał dotychczas sposobności zużytkować, a które roztoczy u stóp Henryki.
W miesiąc później w pałacu przy ulicy Vaugirard podpisano kontrakt ślubny, zawarty pomiędzy Gilbertem Rollin i panną d’Areynes, w którym za radą Raula ustanowiono zupełny rozdział majątków.
Gilbert nie uczynił żadnego zarzutu i nieokazał najmniejszego niezadowolenia, gdyż będąc pewnym miłości Henryki i swego wpływu na nią, wiedział, że bez trudu uzyska od niej swobodę rozporządzania jej posagiem.
Hrabia, stosownie do przyrzeczenia, dołączył od siebie dwieście tysięcy franków. Całkowita, suma, ulokowana w papierach procentowych, dawała dwadzieścia tysięcy franków renty, co w zupełności mogło wystarczać na życie skromne, lecz dość wygodne.
W tydzień po podpisaniu intercyzy odbył się obrzęd ślubny, po którym hrabia powrócił samotny do zamka Fenestranges, gdzie odtąd polowanie stało się jedyną jego rozrywką.
Obawy i smutne przeczucia jego sprawdziły się bardzo prędko.
Gilbert, by nie zrazić do siebie hrabiego, zerwał na pozór z dawnemi nałogami, lecz nie miał dostatecznej siły woli do wytrwania w tem postanowieniu.
Wkrótce wznowił dawne życie wesołe, na które pełnemi garściami czerpał pieniądze z posagu Henryki, a dla wynagrodzenia strat rzucał się na przedsiębiorstwa, które przyspieszyły ruinę.
Opanowana przez niego Henryka bez namysłu zgadzała się na wszystkie jego żądania.
Po dwóch latach do mieszkania młodych małżonków zawitał niedostatek, a w parę miesięcy później — nędza.
Henryka czuła się mocno upokorzoną, mimo to jednak nic nie zdołało osłabić jej miłości, a raczej zaślepienia w mężu.
Pozostając pod nieograniczonym jego panowaniem, spełniała wszystkie jego życzenia i nigdy nie przyszła jej do głowy myśl oporu lub skargi.
Jedyny jej powiernik, wikary od św. Ambrożego, częste przychodził im z pomocą i wstawiał się za nimi do hrabiego, ale ten, powiadomiony o postępowaniu Gilberta i kilku niehonorowych jego sprawkach, pozostał głuchym na wszelkie prośby.
— Nie chcę pomagać do marnotrawstwa — odpowiadał z gniewem. — Przeczucia moje nie myliły mnie. Uprzedzałem Henrykę, ale nie chciała wierzyć mi. Hojnie spełniłem obowiązki krewnego i opiekuna. Nie mam względem nich żadnych więcej obowiązków i nic dla nich nie uczynię! Niech zapomną o mnie, — nie chcę ich znać więcej.
Raul przyznawał hrabiemu słuszność, niemniej jednak wspierał Henrykę.
Gilbert znienawidził rodzinę swej żony i myślał tylko o śmierci hrabiego, gdyż zdawało mu się rzeczą nieprawdopodobną, aby p. d’Areynes wydziedziczył swą synowicę.
Ach! jakże on pragnął jego śmierci, jak jej wzywał, jak radby przyspieszyć! Nie cofnąłby się nawet przed zbrodnią, gdyby ją mógł popełnić bezkarnie!
Gdy Rajmund Schloss powiadomił Raula o zrozpaczonym stanie hrabiego, młody ksiądz pomyślał natychmiast o Henryce, nad którą litował się z całego serca, chociaż zasłużyła na swój los zaślepieniem względem swego męża.
— Gdybym mógł zabrać ją z sobą — myślał — może stryj rozrzewniłby się jej widokiem i przebaczył.
Rollinowie, po opuszczeniu wygodnego lokalu jaki zajmowali przez ciąg dwóch lat po ślubie, mieszkali obecnie w dzielnicy robotniczej, w dwóch szczupłych izdebkach na trzeciem piętrze przy ulicy Servan.
Wikary od św. Ambrożego zastał Henrykę siedzącą przy oknie i łatającą suknię zużytą, Gilberta zaś w mundurze kapitana gwardyi narodowej siedzącego za stołem, pokrytym papierami i dzielącego się z sierżantem Duplat żołdem żołnierzy, którzy w oznaczonym terminie nie stawili się po odebranie go.
Gilbert nie przez patryotyzm, nie z poczucia obowiązku zaciągnął się do szeregów obrońców kraju, lecz dla rozrywki, dla zapomnienia o niedostatku, z potrzeby życia ruchliwego.
Przybycie Raula zdziwiło go bardzo.
Blada, zbiedzona twarz Henryki wywarła na jej kuzynie wzruszenie bolesne, Gilbert spostrzegłszy je, odezwał się głosem ponurym.
— To są skutki niedostatku!
— Nie skarżę się — odrzekła Henryka — wiem jak ciężkie są obecnie warunki życia, lecz wierzę, że i dla nas nadejdą dni lepsze.
— Masz słuszność, kuzynko — wtrącił ksiądz, i ja mam nadzieję, lecz smutno mi, gdyż zmiana ta nastąpi wskutek wielkiego, oczekującego nas nieszczęścia.
— Co ksiądz przez to rozumie? — zapytał Gilbert.
— Hr. Emanuel d’Areynes, nasz stryj, jest chory niebezpiecznie.
— Nasz stryj! — powtórzyła Henryka. — I nie ma nadziei ocalenia go?
— Niestety, niewiele.
— Przyniósł mi tę wiadomość Rajmund Schloss, nadleśny stryja. Z narażeniem się na tysiące niebezpieczeństw przedarł się przez wojska niemieckie, by powiadomić mnie, że hr. wzywa mnie do siebie.
— A bratanicy swej, mojej żony nie wzywa? — z goryczą zapytał Rollin.
— Nie mógł.
— Dlaczego, skoro mógł wezwać księdza?
— Nie znam powodów, jakiemi rządził się umierający, lecz wiem, co nakazuje mi obowiązek. Zdaje się, że znasz mnie już zbyt dobrze, byś mógł mnie podejrzewać... Mało obchodzą mnie sprawy pieniężne, zresztą moja obecność tutaj w tej chwili jest dowodem tego. Przybyłem zaproponować panu, byś udał się wraz zemną do Fenestranges i prosił o przebaczenie starca, którego życie napełniłeś goryczą. Przypuszczam, iż nie wątpisz pan, że uczynię wszystko, by nakłonić hrabiego do zapomnienia win twoich.
— Nie myślę żebrać dla mojej żony o prawnie należną jej część spadku — odrzekł Gilbert.
— Alboż ja mówiłem o spadku? — zawołał ksiądz oburzony, — wspomniałem tylko o przebaczeniu, o pogodzeniu się z moim stryjem, nie dotykając wcale pomyślnych dla pana skutków mogących wyniknąć z tego zbliżenia. Nie myślę wcale o spadku po moim stryju. Nie dbam o majątek. To co posiadam, wystarcza mi do udzielania pomocy potrzebującym. Na co mi więcej? Nie chcesz pan jechać ze mną do Fenestranges, więc nie nalegam, ale pozwólcie uczynić sobie jedną uwagę.
— Jaką?
— Henryka była jak i ja sierotą... Stryj wychował nas oboje i kochał jednakowo. Jestem pewny, że zachowała ona dla niego wdzięczność i przywiązanie głębokie. Czy nie uważasz więc pan, że w takiej chwili, jak obecna, prosty obowiązek nakazuje jej przekonać stryja o tej wdzięczności i przywiązaniu i jeśli czas jeszcze, uzyskać przed jego skonaniem ostatnie błogosławieństwo?
Henryka pytającym wzrokiem patrzała na swego męża, lecz ten nic nie odrzekł.
— Nie jadę do Fenestranges w celu żebrania o spadek. Udaję się dla tego, że wzywa mnie umierający, będący nietylko głową naszej rodziny, lecz nadto ojcem, który nas wychował, kochał i kocha dotychczas. Znajdujecie się obecnie w położeniu bardzo trudnem, więc czyż nie lepiej byłoby, gdyby stryj nasz, zobaczywszy przy sobie żonę pańską, przebaczył błędy twoje?
— Błędy te obchodzą tylko mnie.
— Mylisz się pan, obchodzą i rodzinę naszą.
— Moja żona nie opuści mnie!
— Mój drogi — odważyła się powiedzieć Henryka, — kocham mego stryja i uważam, że kuzyn mój ma słuszność. Przywiązanie i wdzięczność nakazują mi...
— A ja powtarzam — przerwał Gilbert, — że nie pojedziesz! Nie mogę narażać cię na takie trudy i niebezpieczeństwa! — a zwróciwszy się do wikarego dodał:
— Niech ksiądz jedzie, lecz wątpię, czy dostanie się na miejsce. Armia niemiecka idzie na Paryż. Wojska nasze są zdemoralizowane, nie zdołają powstrzymać najeźdźców, wątpię więc, czy uda się księdzu przebyć szeregi pruskie. Henryka nie wytrzymałaby takiej podróży, zresztą jej stan obecny nie pozwala na nią.
Młoda kobieta spuściła oczy i zarumieniła się.
— Gilbert ma słuszność — rzekła — nie należę do siebie... Mogłabym ryzykować życie własne, lecz nie mam prawa narażać mego dziecięcia. Za kilka miesięcy zostanę matką.
— Tem bardziej więc powinieneś pan jechać ze mną — rzekł Raul do Gilberta. — Same obowiązki ojcowskie powinny, wobec waszego niedostatku, nakłonić pana do przedsięwzięcia tej podróży i pogodzenia się z hrabią d’Areynes. Nie zapominaj pan, że może on uczynić wiele dla waszego dziecka. W imię tego dziecięcia zaklinam pana, jedź ze mną!
— Nie pojadę do Fenestranges, gdyż wiem, że czeka mnie tam upokorzenie.
— Nie chodzi tu o pana, lecz o dziecko!
— Niech ksiądz nie troszczy się o nie... potrafię zapewnić mu przyszłość.
— A nie zapewniłeś pan jej sobie!
— Ale to nie dowód, że jeszcze jej nie zapewnię.
— Przebaczenie naszego stryja — mówił dalej wikary — będzie dla pana rehabilitacyą, zatrze ślady twych błędów. Pomyśl pan tylko: dziecko! to twoja krew, twoje ciało. Jakież nowe horyzonty niewinna ta istota powinna otworzyć przed tobą! Popełniłeś pan wiele szaleństw, ale ojcowstwo może je odkupić! Ojcowstwo czyni człowieka rozsądniejszym, przezorniejszym, daje mu siłę, wolę, odwagę, przeistacza w istotę nową, poważną i poważaną!
— Próżne słowa! — odrzekł Gilbert. — Niech ksiądz wymowę tę zachowa lepiej dla swych parafian. Nie pozostawię mej żony w Paryżu na pastwę niedostatku.
— Nie lękam się go — z płaczem zawołała Henryka. — Jedź z moim kuzynem nie obawiaj się o mnie... pamiętaj, że chodzi o przyszłość naszego dziecka!
Gilbert wzruszył ramionami.
— Powiedziałem, że nie pojadę! — rzekł tonem imponującym — a zwróciwszy się do Raula dodał. — Upoważniam księdza do wyrażenia hrabiemu naszego żalu z powodu niemożności odbycia tej podróży i wyjaśnienia przyczyn, powstrzymujących nas od niej. Zresztą, hrabia tylko samego księdza wezwał do siebie i mógłby nas źle przyjąć, jako nie proszonych. Przytem obecność nasza mogłaby krępować nie tylko jego, lecz i... księdza.
Wikary zbladł na tę ubliżającą insynuacyę, lecz pohamował się i zapytał.
— Co pan przez to rozumie?
— Łatwo ksiądz może — rzekł Gilbert, nie odpowiadając na pytanie, dowieść swej życzliwości dla nas.
— Czyż nie dałem dowodów jej?
— Zapewne! Nieraz przychodził nam ksiądz z pomocą pieniężną... prowadziłem rachunek i oddam kiedyś.
— Nic mi pan nie winien.
— Przepraszam, winienem. Przyjmowałem pożyczki, lecz nie jałmużnę!
— Dziwnym pan jesteś człowiekiem! Zaślepia cię duma i nie pozwala jasno patrzeć na życie. Lecz nie czas mówić teraz o tem... za dalekoby nas to zaprowadziło. Zapytam tylko, czy zaakceptujesz pan moje starania u stryja, w celu zapewnienia przyszłości dziecku Henryki.
— Zaakceptuję.
— Bez zastrzeżeń?
— Dobrze. — Więc zostań pan w Paryżu, pojadę sam.
— Kiedy ksiądz zamierza wyjechać?
— Jak najprędzej, zapewne jutro.
— Więc życzę szczęśliwej podróży, aby ksiądz zastał hrabiego przy życiu.
Słowa te były na swojem miejscu, lecz ton, jakim Gilbert je wypowiedział, brzmiał jak dzwon pogrzebowy.
Nikczemnik życzył śmierci stryjowi i dobroczyńcy swej żony.
— W dzisiejszych warunkach wszystkiego spodziewać się można i rzeczy najstraszniejszej — oblężenia. W razie oporu niemcy zechcą głodem zmusić Paryż do poddania się. Weźcie więc to — rzekł kapłan, wyjąwszy z kieszeni i kładąc na stole bilet pięćsetfrankowy. — Będziecie mieli o czem doczekać się mego powrotu z Fenestranges, a może Bóg da, że przyniosę wam jaką wiadomość dobrą.
— Dziękuję ci! — ze łzami w oczach zawołała Hanryka. — Powiedz stryjowi, że nie miałam jednej chwili, w której nie myślałabym o nim, że jestem mu wdzięczną, że będę się modliła o jego zdrowie.
Nie mogła mówić więcej, gdyż łkania stłumiły jej słowa.
— Bądź spokojną. Nie zaniedbam niczego, co tylko będzie można uczynić w waszym interesie. Do widzenia!
I wyszedł pospiesznie, by przed szyderczym wzrokiem Gilberta ukryć cisnące się do oczów łzy.
Mąż Henryki ani jednem słowem nie pożegnał Raula, machinalnie tylko odprowadził go do drzwi i zamknął je za nim.
— Dość tych śmiesznych czułości — zawołał wróciwszy do płaczącej Henryki. — Ci ludzie nie warci tego!
Młoda kobieta podniosła głowę i spojrzała na męża z wyrzutem.
— Jesteś niesprawiedliwym dla Raula — odrzekła wzruszona. — To człowiek szlachetny i ma serce najlepsze.
— To klecha, a więc hipokryta!
— Hipokryta! — powtórzyła Henryka, — zdaje mi się, że jego postępowanie względem nas dowodzi czego innego.
— Jak ciebie łatwo oszukać — odrzekł Gilbert wzruszając ramionami. — Postąpienie jego jest zręcznym manewrem, obmyślonym w celu zamydlenia nam oczu. Proponował nam wyjazd do Fenestranges, gdyż wiedział, że nie możemy opuścić Paryża.
— Zkąd mógł wiedzieć?
— Ci ludzie wiedzą o wszystkiem, a czego nie wiedzą — domyślą się. Wizyta jego miała na celu jedynie zachowanie pozorów... Myślał on: Gdy uprzedzę ich o podróży do Fenestranges, to nie będą mogli powiedzieć, że otaczam się tajemnicą i ukrywam cokolwiek przed nimi. Jedzie do Fenestranges dla tego, że znając swój wpływ na hrabiego chce wymódz na nim zapis dla siebie całego majątku, którego pożąda, pomimo pięknych słów o marności rzeczy ziemskich! Jezuita! Czyż nigdy nie zrozumiesz, że ksiądz, gdy robi coś dobrego, to zawsze ma jakiś cel ukryty i korzyść własną na widoku.
— Gilbercie, nie mów do mnie w ten sposób! — przerwała Henryka.
— Dlaczego mam się krępować?
— Nie poniewieraj wiary mojej!
— Twoja wiara, to brednie i szarlatanerya, dobre do zawracania głów pensyonarkom klasztornym, ale człowiek rozsądny pogardza onemi. Powtarzam ci, że twój kuzyn jest oszustem!
— A jednak sam przyszedł nam z pomocą.
— A tak — dał bilet pięćsetfrankowy! Czyż nie rozumiesz jezuickiego wybiegu, kryjącego się w tej jałmużnie? To, co ty nazywasz czynem miłości chrześciańskiej, jest według mnie rachunkiem człowieka, mówiącego sobie: Dam im pięćset franków, za które zyskam sobie ich wdzięczność, gdy tymczasem sam będę mógł skraść ich miliony!
— Gilbercie! — zawołała Henryka oburzona — podobne podejrzenie jest niegodziwością.
— To nie podejrzenie, to pewność.
— Skoro takie jest twoje przekonanie, to należało jechać do Fenestranges.
— Nie głupim narażać się na tyle niebezpieczeństw po to, by wypędzono mnie z pałacu i jeszcze szydzono ze mnie! Za nic!
— Nie znasz go wcale, gdyż Raul jest człowiekiem szlachetnym, uczciwym i krewnym, gotowym do wszelkich ofiar.
— Przyszłość wykaże, kto z nas dwojga miał rację. Czekajmy powrotu tego feniksa kuzynów. Jeżeli hrabia d’Areynes myśli o tobie i kocha cię, to spełni, co nakazują mu prawa natury i krwi i w równych częściach zapisze wam swój majątek. Ale jeżeli nie uczynił tego dotychczas, to dla tego, że nienawidzi mnie, a zatem i moja obecność w Fenestranges nie zmieniłaby jego usposobień.
— A jednak — zaczęła Henryka.
— Dość tego! — tupnąwszy nogą w podłogę, zawołał Gilbert. — Nie chcę słuchać więcej o nich! Późno już, czas spać.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.