Zebrawszy wielkie skarby w krwawym czoła pocie,
Skąpiec osiadł nad morzem, na ustronnej skale.
Drżał jednak przed złodziejem, i spać nie mógł wcale, Myśląc o złocie. Nudził się przytem, jak każdy odludek; Więc w dzień i w nocy chodził do komnaty Zamkniętej na dziesięć kłódek, Liczył talary, dukaty,
Ale... o zgrozo! dolo nieszczęśliwa! Z dniem każdym skarbu ubywa! Czyżby się złodziej zakradł pokryjomu?
Nie sposób, jego kłódek wytrych nie naruszy: A w całym domu
Był tylko on i Małpa; zresztą, żywej duszy. Aż raz, do skarbca kiedy wszedł znienacka,
Spostrzega Małpę w oknie: czy go wzrok nie myli?
Małpa z worków świecące wydobywa cacka, Ogląda, maca, wącha, a po chwili, Dla igraszki, zwierz przeklęty Rzuca je w morskie odmęty!...
Ztąd sens moralny jasny jak na dłoni,
Że co sknera uciuła, marnotrawca strwoni.