Skandal w pałacu/4
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Skandal w pałacu |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 6.4.1939 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Przed pałacem lorda Clixtona stał sznur wytwornych aut, którymi zaproszeni goście mieli udać się na uroczystość zaślubin lady Heleny z baronetem Minsterhallem.
W pierwszym aucie jechała narzeczona ze swym ojcem, w drugim baronet i jeden ze świadków, to przyjaciel rodziny Clixtona. Za nimi dopiero ruszyli weselni goście. W jednym z aut Minsterhall spostrzegł hrabiego de Rockana.
— Gdybym wiedział, kazałbym go natychmiast zatrzymać — mruknął do siebie baronet. — Wołałbym jednak uniknąć skandalu przed ślubem.
Wozy zatrzymały się przed Urzędem Stanu Cywilnego. Wszyscy wysiedli. Na czele orszaku posuwała się młoda narzeczona, wyglądająca przecudnie w białej koronkowej toalecie. Twarz jej miała wciąż ów dziwny, wpółprzytomny wyraz, który tak niemile uderzył Rafflesa.
— Uroczystość religijna odbędzie się dziś wieczorem w mej domowej kaplicy — rzekł lord Clixton do Rafflesa, gdy wszyscy zgromadzili się już w
obszernej sali urzędu. — Wielebny Jozefat Pussyfoot pobłogosławi związek.
Raffles skinął głową. Z wesołym uśmiechem na ustach zbliżył się do baroneta.
— Winszuję panu, baronecie. Wygląda pan wspaniale. Wydaje mi się, że pański lewy policzek przytył wyraźnie od dnia wczorajszego.
— Tak, to prawda — zauważył jeden z obecnych. — Cóż to? Czy ból zębów?
Baronet pozieleniał ze złości.
— Spuchł pan, drogi baronecie. Jeśli tak dalej pójdzie, i będzie pan tył w tym samym tempie, wkrótce ciężarem dorówna pan atletom najcięższej wagi! — zaśmiał się Raffles.
Baronet zacisnął pięści. Nie chciał wywołać skandalu obawiając się, że Raffles przed samym ślubem rozpocznie swoje rewelacje. Ale Raffles pozostawił go w spokoju i zmieszał się z tłumem gości. Baronet odetchnął z ulgą.
Woźny otworzył szeroko drzwi, oddzielające salę od biura urzędu.
Lord Clixton poprawił monokl i zawołał z niezadowoleniem.
— Co się stało? Gdzie się podział nasz przyjaciel Crofton?
— Niestety, milordzie, mister Crofton dzisiaj nie urzęduje — odparł woźny. — Zdaje się, że zachorował. Ślubu udzieli jego zastępca pan Plumcake.
— Jaką szkoda, — rzekł stary lord przechodząc do gabinetu.
Goście poszli za jego przykładem. Baronet zbladł i spojrzał z niepokojem na Rafflesa, który odpowiedział mu ironicznym uśmiechem. Cóż to wszystko miało znaczyć? Nie podobało mu się zniknięcie Croftona...
Tymczasem przystąpiono do uroczystego aktu. Raffles nie spuszczał wzroku z zastępcy urzędnika stanu cywilnego: był nim Charley Brand, który zwycięsko przebrnął przez urzędowe formuły, wygłaszając je z taką pewnością, jak gdyby nic innego nie robił przez całe życie. W końcu wygłosił dość udane przemówienie okolicznościowe.
Młodzi małżonkowie złożyli swoje podpisy w księdze. Tuż za nimi podpisali się świadkowie. Nikt nie spostrzegł, że na akcie brak było urzędowych pieczęci... Brak ten powodował nieważność zawartego małżeństwa.
Po wyjściu z urzędu, cały orszak udał się do pałacu lorda Clixtona.
— Czy nie byłoby lepiej, abym pojechał do wielebnego Pussyfoota moim autem — zapytał Raffles starego lorda... — Wydaje mi się pan trochę zmęczony... Dobrzeby było, abyśmy przyśpieszyli trochę uroczystość religijną...
— Będę panu bardzo wdzięczny, — odparł lord. — Pastor Pussyfoot mieszka, jak panu wiadomo, na Victoria Street Nr. 18... Proszę, oto moja karta...
Raffles wziął kartę wizytową, wsiadł do swego auta i kazał szoferowi zatrzymać się najpierw przed domem, w którym Charley ukrył Fullera.
W salonie na sofie leżał młody człowiek, pogrążony w najczarniejszej rozpaczy.
— Proszę mi wybaczyć, że pana ostatnio zaniedbywałem — rzekł Raffles na przywitanie. — Byłem bardzo zajęty pańskimi sprawami... Na szczęście wszystko idzie dobrze. Doskonale się składa, że jest pan we fraku... Niech pan się przygotuje na jutro rano. W szafie znajdzie pan czystą bieliznę. Ubierze się pan starannie...
— Po co?
— Na swój własny ślub z lady Heleną.
— Mój ślub?... To nie do wiary?
— A jednak to prawda, — odparł Raffles. — Przyślę panu tutaj Charleya Branda z nowymi zapasami żywności. Musi pan jeść, aby nie omdleć z osłabienia podczas własnego ślubu. Zrobiłoby to złe wrażenie.
Tajemniczy Nieznajomy zniknął równie nagle, jak przyszedł. Raffles przed wyjściem z mieszkania wstąpił do swej willi, gdzie przebrał się w skromne ubranie, miękki kapelusz i podniszczone palto.
Wsiadł do oczekującego go auta i rzucił szoferowi adres duchownego. Po kilku minutach auto zatrzymało się na Victoria street. Raffles wysiadł i zadzwonił do drzwi wielebnego Pussyfoota.
— Drogi ojcze — zawołał Raffles na jego widok. — Jakie szczęście, że udało mi się pana pastora jeszcze zastać w domu. Jestem krawcem, i wracam właśnie od lorda Clixtona...
Pastor, człowiek krótkowzroczny i dość posunięty w latach, spojrzał na niego ze zdumieniem. Odwrócił się w stronę swej gospodyni, lecz ta, machnąwszy ręką, wróciła do swych zajęć. Pastor zrozumiał ten ruch w ten sposób, że gospodyni widocznie sama wezwała krawca.
— Przyszedłem po surdut, który pan pastor nosi podczas większych uroczystości. Podobno trzeba go naprawić... Czy gospodyni nic nie wspominała pastorowi o tym?
— Coś sobie przypominam... — odparł pastor, człowiek o gołębim sercu i niezwykle krótkiej pamięci. — Zaraz go panu wydam.
Surdut znajdował się w szafie, stojącej w korytarzu. Pastor wręczył go krawcowi, który owinął go starannie w przyniesione ze sobą płótno.
— Mam nadto pewne polecenie od lorda Clixtona... — dodał krawiec.
— Od kogo?
— Od lorda Clixtona... Wracam właśnie z jego pałacu. — Lord prosi, aby zechciał pastor nie zgłaszać się dziś do niego... Pożądane byłoby natomiast, aby się pan zgłosił do Scotland Yardu... Czy pan zna Croftona z urzędu Stanu Cywilnego? Słyszałem, że przytrafiła mu się przykra historia.
— Croftona znam! Co się z nim stało?
Raffles oddał Pussyfootowi kartę wizytową Clixtona. Duchowny obejrzał ją ze wszystkich stron...
— Otóż mister Crofton został wczoraj zatrzymany na skutek pewnego nieporozumienia. Należy go czemprędzej zwolnić, aby mógł jutro przystąpić do pełnienia swych obowiązków. Wszystko to musi pan zachować w tajemnicy... Pańskie zeznanie odegra w tej sprawie decydującą rolę.
— Niebardzo rozumiem, o co i idzie... Biedny Crofton... Natychmiast biegnę do Scotland Yardu! Czy pan wraca do lorda? Jeśli tak, to proszę mu powiedzieć, że wszystko postaram się załatwić. Jutro udzieli mi chyba nieco wyjaśnień w tej sprawie?
— Oczywiście... lord Clixton prosi, aby zechciał pan przybyć jutro do willi hrabiego de Rockan... Ślub bowiem tam się odbędzie.
Raffles opuścił mieszkanie wielebnego Pussyfoota, unosząc pod pachą jego surdut. W aucie dokonał jednej ze swej błyskawicznych przemian. Zdjął miękki kapelusz, wyszarzałe palto i zniszczoną marynarkę i przebrał się w swój wspaniale skrojony frak. Był znów wytwornie ubranym hrabią de Rockan. Surdut duchownego ukrył w szerokim płaszczu. W dwadzieścia minut po tym, przekraczał progi rzęsiście oświetlonego pałacyku lorda Clixtona.
Na kwadrans przed jego zjawieniem się, przybyli na miejsce Baxter z Marholmem. Baxter zapomniał zabrać ze sobą swą odznakę detektywa. Na progu zatrzymał go wygalowany lokaj.
— Przychodzę w bardzo ważnej sprawie, — rzekł inspektor.
Lokaj roześmiał się.
— Mam dyspozycje nie wpuszczać osób niezaproszonych — rzekł.
Sytuację uratował Marholm, podsuwając zdumionemu lokajowi prosto pod nos swoją odznakę.
— Powinienem był się tego domyśleć... Mina tych panów nie wróżyła nic dobrego — mruknął do siebie lokaj. — Zawiadomię natychmiast lorda Clixtona — dodał głośno.
— Zbyteczne — odparł Baxter sucho — jestem inspektor Baxter... To powinno wam wystarczyć.
— Inspektor Baxter tutaj, w dniu tak uroczystym? Czy mogę pana zapytać co go do nas sprowadza? — zapytał lokaj. — Kogo pan szuka?
— Rafflesa — rzucił inspektor, odsuwając lokaja na bok.
— Nie znajdzie go pan tutaj — zawołał lokaj, biegnąc za nieproszonymi gośćmi.
— I ja również jestem tego zdania — odparł Marholm tak głośno, że Baxter usłyszał te słowa.
Baxter znajdował się w stanie silnego podniecenia. Ostatnie zdanie Marholma wyprowadziło go z równowagi.
— Moglibyście przynajmniej zachowywać się przyzwoicie! — zgromił go głośno. — Gentleman nie rozmawia ze służbą.
— To pan pierwszy zaczął dyskusję! — odciął się Marholm.
Baxter wolał dać za wygraną. Nie mówiąc słowa, wtoczył się majestatycznie do sali przyjęć. Marholm szedł tuż za nim. Na widok niezwykłej sylwetki szefa policji, oczy obecnych skierowały się ku niemu. Lord Clixton spojrzał na niego ze zdumieniem. Marholm uratował sytuację: zrozumiał, że nie sposób stać w samym środku sali, nie znając nikogo, ani z pośród gości ani z pośród gospodarzy. Zbliżył się więc szybko do lorda Clixtona i w krótkich słowach wyjaśnił mu, jaki jest cel ich przybycia. Lord z początku zdziwił się, a później zirytował. Opanował się jednak szybko i przedstawił nowoprzybyłych reszcie towarzystwa. Nazwiska hrabiego Whiskyshire i barona Jixa podszepnął mu Marholm.
— Jak zdołaliście wymyśleć tak skomplikowane nazwiska? — zapytał Baxter ze zdumieniem.
— Spojrzałem na pana, panie inspektorze, i odrazu pomyślałem o whisky.
— Kiepski żart... — Odburknął Baxter z niezadowoleniem.
Nagle Marholm chwycił go za rękę:
— Uwaga inspektorze: oto Raffles.
Marholm nie zdawał sobie nawet sprawy, jak bliskim był prawdy: hrabia Rockan wchodził właśnie na salę. Baxter nie przypuszczał ani przez chwilę, że Raffles odważy się pojawić wśród tego towarzystwa. Nawet Marholm traktował tę wyprawę jako wesołe urozmaicenie nudnej naogół służby. W każdym jednak razie począł zbliżać się do hrabiego Rockana...
— Nie jestem pewien, ale ten Rockan mocno mi przypomina Rafflesa — szepnął do Baxtera. — Im więcej mu się przyglądam, tym większej nabieram pewności.
— Co za odwaga! — mruknął Baxter. — Chciałbym go zdemaskować a boję się kompromitacji. Co robić?
— Sam nie wiem... Musi nas lekceważyć, skoro zjawił się tutaj podczas uroczystości.
— Pokażemy mu, że źle uczynił...
Tymczasem hrabia Rockan zbliżył się do jednego ze swych znajomych i wszczął z nim wesołą pogawędkę. Tematem rozmowy była dziwna bladość młodej narzeczonej.
— Mizernie wygląda dzisiaj moja córka — szepnął z żalem stary lord Clixton.
— To pańska wina — odparł Raffles, który znalazł się nagle przy boku lorda.
Clixton drgnął.
— Jak mam to rozumieć? — zapytał.
— Nie wolno ojcu igrać lekkomyślnie ze szczęściem swego dziecka... Nie wolno oddawać ręki córki podejrzanemu osobnikowi...
— Pan ośmiela się...
— Mówię prawdę, milordzie.
Na twarzy lorda odmalowało się wzburzenie. Podniósł się z trudem ze swego krzesła.
— Rozumiem do czego pan zmierza — rzekł grzmiącym głosem. — Słyszał pan widocznie o tym, że córka moja wbiła sobie do głowy niejakiego Fullera?
— A dlaczego jej pan na to nie pozwolił?
— Lady Clixton miałaby zostać zwykłą panią Fuller?... Żoną człowieka, którego ojciec miał fabrykę perkalików?
— Stary Fuller uczciwie pracował nad zdobyciem swego majątku... Inni natomiast bogacą się za pomocą oszukańczych machinacyj... Prawdopodobnie takich pan woli?
Lord chciał coś odpowiedzieć, lecz przeszkodził mu w tym lokaj, który uroczyście oświadczył, że podano do stołu.
Marholm i Baxter słyszeli dokładnie przebieg całej rozmowy. Marholm nie wątpił, że tym razem ma przed sobą Rafflesa.
— Kiedy go zaaresztujemy? — zapytał.
— Hm... Musimy jeszcze poczekać... Nie możemy wywoływać skandalu.
W tej samej chwili Raffles odwrócił się i uśmiechnąwszy się wesoło zawołał:
— Jak się pan ma, drogi inspektorze? Co u pana słychać?
Baxter stropił się i odparł ostro.
— Usłyszy pan jeszcze o mnie przed zakończeniem dzisiejszej uroczystości, milordzie... Zdaje mi się, że mam przyjemność znać pana.
— Możliwe... Jestem hrabią de Rockan. Co widzę? Zabrał pan z sobą swego wiernego sekretarza Marholma? Sprawia mi to prawdziwą przyjemność. Czy nie szukaliście przypadkiem Rafflesa? Za chwilę będę miał zaszczyt pokazać go panom...
Za przykładem lorda Clixtona wszyscy goście siedli do stołu. Raffles zajął miejsce w pobliżu baroneta Minsterhalla. Baronet siedział po prawej ręce lorda, zajmującego miejsce naczelne. Po jego lewej ręce siedziała Helena. Tuż obok Rafflesa usadowił się... Baxter! Marholm zajął miejsce obok swego szefa.
Hrabia Rockan podał Baxterowi półmisek z kawiorem. Lokaje nalewali szampana. Baxter pienił się tymczasem z wściekłości... Czy to naprawdę był Raffles? Obawy jego wzrastały w miarę posuwania się wskazówek zegara... Szampan szumiał mu już w głowie.
W pewnej chwili baronet zbliżył się do Heleny, chwycił jej kieliszek i zawołał:
— Zgodnie z odwiecznym zwyczajem, mąż powinien wypić pierwszy z kieliszka żony...
Umoczył wargi w złocistym płynie i postawił kielich przed Heleną.
Odpowiedziały mu wesołe śmiechy i brawa. Nawet lorda ubawiło to wystąpienie. Tylko Raffles uważnie śledził każdy gest baroneta.
— Uwaga!... Pańska serwetka upadla pod stół, inspektorze! — rzekł nagle.
Szef Scotland Yardu i Marholm nachylili się równocześnie, aby ją podnieść. Raffles skorzystał z tego momentu, aby zamienić błyskawicznie kieliszki, stojące przed Heleną i Baxterem. Wysokie bukiety kwiatów ułatwiły mu to zadanie.
— Musi pan wiedzieć, inspektorze, że żywię dla pana jak najserdeczniejsze uczucia — ciągnął dalej lord Lister — chciałbym nawet gorąco pomoc panu w schwytaniu Rafflesa... Czy wie pan, gdzie on się teraz znajduje?
Baxter zamierzał właśnie wskazać palcem na Listera, gdy ten przerwał mu:
— To on właśnie żeni się z lady Heleną pod nazwiskiem baroneta Minsterhalla.
Rewelacja ta oszołomiła Baxtera. Odruchowo schwycił za stojący przed nim kieliszek szampana i wypił go jednym haustem.
— Pańskie zdrowie, inspektorze — rzekł hrabia de Rockan.
Po chwili wzrok Baxtera zmętniał, a głowa pojęła się chwiać na wszystkie strony.
— Znów spił się, jak bela — mruknął do siebie Marholm. — Co począć z takim szefem?
Baxter mamrotał jakieś słowa bez związku. Tymczasem lord Clixton wstał i wygłosił krótkie przemówienie. Baxter czuł, że ogarnia go dziwna słabość. Ostatkiem wreszcie sił wyciągnął rękę w stronę hrabiego de Rockan:
— W... W... Imieniu...
— Cesarza chińskiego — dokończył Raffles z całą powagą, trącając się z nim kieliszkiem.
Baxter stracił zupełnie zdolność działania. Kilka kropel trucizny, którą Minsterhall wlał do kieliszka Heleny, zwaliło go zupełnie z nóg.
Tymczasem stała się rzecz zgoła nieoczekiwana. Raffles podniósł do góry kielich i zaczął donośnym głosem:
— Panie i panowie!... Biorąc udział w dzisiejszej uroczystości powinienem wznieść toast na cześć nowożeńców. Niestety, okoliczności zmuszają mnie do tego, aby ukazać waszym oczom okrutna prawdę. Chodzi tu o szlachetną, niewinną dziewczynę, która niedawno jeszcze była uosobieniem zdrowia I wesołości. Spójrzcie tylko na nią: w jej oczach pozbawionych wyrazu czai się smutek i rezygnacja... Dlaczego tak się stało? Otóż przyczyna tego jest prosta. Lord Clixton człowiek zacny, pozwolił się podejść niecnemu łotrowi i oddał mu rękę swej córki...
Raffles umilknął na chwilę. Wbrew oczekiwaniu, przy stole zapanowała śmiertelna cisza. Nawet Minsterhall, przerażony nagłością ataku, nie zdobył się ani na jedno słowo.
Raffles zwrócił się do swego sąsiada Baxtera.
— Inspektorze — rzekł. — Czy nie powiedziałem prawdy?
— Oczywiście — odparł Baxter na którego trucizna wywarła swój przemożny wpływ.
Spojrzenia obecnych zwróciły się ku niemu. Marholm zbyt był sam zdumiony, aby pytać o przyczynę tej nagłej zmiany w zapatrywaniach swego szefa. Tymczasem baronet odzyskał już zimną krew.
Podniósł się z krzesła i pieniąc się z wściekłości zawołał:
— To niesłychany skandal... Nie będę tolerował podobnej bezczelności! Lordzie Clixton, czy uważa pan za właściwe, abym się usprawiedliwił?.. Zaraz powiem kim jest ten człowiek...
Raffles nie pozwolił mu skończyć.
— Szkoda zbędnych słów... — rzekł sucho. — Jesteś pan bandytą i nikt panu nie da wiary... Bo jakże wierzyć przestępcy, który popełnił całe mnóstwo zbrodni?... Pan jest Raffles...
— Inspektorze, czyń pan swoją powinność! — dodał zwracając się do Baxtera.
— W tej chwili! — odparł Baxter z pośpiechem.
Nikt z obecnych nie przypuszczał ani przez chwilę, że Baxter nie jest panem swej własnej woli. Tylko Minsterhall zrozumiał co się stało. Ogarnęła go wściekłość. Jak tygrys rzucił się na Rafflesa, ściągając po drodze obrus z nakryciem. Raffles stał spokojnie, jak posąg. Pchnął swego napastnika silnie w bok i rzucił go po prostu w otwarte ramiona Baxtera.
Powstało niesłychane zamieszanie. Część gości rzuciła się na Minsterhalla, aby go obezwładnić. Tu i owdzie rozlegały się krzyki przerażonych kobiet. Po kilku minutach Minsterhall leżał już związany, z kajdankami na rękach i nogach.
— Co zrobimy z tym człowiekiem, szefie? — zapytał Marholm szeptem. — Pewien jestem, że to nie Raffles...
Baxter spojrzał na swego podwładnego z wściekłością. Odwrócił się i wymierzył Marholmowi tak siarczysty policzek, że biedakowi świeczki stanęły w oczach.
— To będzie dla was nauczka na przyszłość — zawołał szef Scotland Yardu.
Schwytałem Rafflesa na gorącym uczynku, a wy wciąż powtarzacie swoje, że to nie on...
Marholm rozcierał ręką zbolałą twarz.
— Dobrze już dobrze... Niechże to będzie Raffles — rzekł. — Skoro pan w to wierzy...