<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Skandal w pałacu
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 6.4.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Łotrowskie machinacje

Na ulicy Raffles spotkał się ze swym przyjacielem, Charleyem Brandem.
— Wszystko poszło doskonale — rzekł Raffles — obłudnik otrzymał należytą nauczkę. Pewien jestem, że dostał od Minsterhalla większą lub mniejszą sumę...
— Jak zamierzasz postąpić z Minsterhallem?
— Jeszcze nie wiem... Jestem w każdym razie pewny, że to szuler, złodziej i truciciel.
— Kiedy złożysz mu wizytę? — zapytał Charley.
Raffles zajrzał do swego kieszonkowego kalendarzyka:
— Musimy działać ostrożnie — rzekł. — Nie chciałbym, aby lord Clixton domyślił się, że zbyt gorąco interesuję się tą sprawą. Ponieważ wkrótce odbyć się ma ślub jego córki, zastąpisz Croftona przy sporządzeniu cywilnego aktu zaślubin. Właśnie dlatego postarałem się aby Baxter zaaresztował Croftona. Wszystko odbędzie się przy przyćmionym świetle, aby później nie poznano twojej twarzy... Zresztą zmienisz trochę swój wygląd. Pomogę ci w tym, jak zwykle.
Charley Brand spojrzał na niego z przerażeniem.
— Ja mam zastąpić Croftona? — Ja mam udzielić ślubu?
— Oczywiście — odparł Raffles. — Postarasz się o mundur, w którym Crofton występuje zawsze w urzędowych okolicznościach. Jutro o godzinie trzeciej obejmiesz funkcje urzędnika Stanu Cywilnego i będziesz łączył pary węzłem małżeńskim.
— A jeśli mnie złapią?
— Nie bój się... Będę obecny na sali.
Charley nie stawiał dalszych pytań. Obydwaj przyjaciele zatrzymali się właśnie przed mieszkaniem Fryderyka Croftona. Tajemniczy Nieznajomy wyciągnął z kieszeni swój uniwersalny wytrych i otworzył drzwi. Już w pierwszym pokoju zatrzymał się zdumiony. Cały salon obwieszony był rysunkami o wątpliwej wprawdzie wartości artystycznej, ale za to o wyraźnie pornograficznej treści.
— Co za hipokryta! — zawołał lord Lister.
W tej chwili zadzwonił telefon. Raffles chwycił słuchawkę. Po kilku słowach na twarzy jego pojawił się uśmiech pełen zadowolenia.
— Ach, to pan sekretarz prywatny lorda Mayora Londynu. Bardzo mi przyjemnie.
Raffles mruknął porozumiewawczo okiem w stronę Charleya.
— To ja, Crofton, we własnej osobie, panie sekretarzu... Dlaczego dziś po południu wyszedłem wcześniej z biura i nie udzieliłem ślubu czekającym parom? Jesteśmy mężczyznami, panie sekretarzu. Przyznam, że trafiła mi się śliczna dziewczyna... Palce lizać... Właśnie spożywamy kolację... Co takiego? Oburza się pan na mnie? Za co?
Raffles odłożył słuchawkę i wybuchnął głośnym śmiechem.
— Wplątałem tego szuję w przykrą sytuację — zawołał. — Jego opinia moralna jest już pogrzebana. Zostanie pewnie wezwany przed komisję dyscyplinarną. Ale teraz wracajmy. Jestem głodny, jak wilk.
Wszedł do auta, udając się w kierunku willi barona von Gelderna. Była to jedna z kryjówek Rafflesa w pobliżu Hyde Parku. Po drodze wstąpili na chwilę do mieszkania, które Raffles zajął tego ranka pod nazwiskiem hrabiego de Rockan. Znaleźli tam list, który Rafflesa ucieszył.
— Czekałem tylko na to! — zawołał. — Czytaj!
„Drogi hrabio“! — czytał Charley.
„Dużo myślałem o naszym incydencie w domu lorda Clixtona. Sądzę, że przypadek zetknął mnie z człowiekiem, posiadającym takie same, jak ja, aspiracje i zamiłowania. Przypuszczam, że mnie Pan rozumie. Byłbym bardzo szczęśliwy, gdyby mnie zechciał Pan odwiedzić jutro rano około godziny jedenastej w moim mieszkaniu na Regent Street pod nr. 87.
Szczerze Panu oddany Minsterhall.“
— Co za bezczelność! — zawołał Charley Brand, potrząsając głową. — Ten łotr przypuszcza, że trafił na równego sobie szubrawca.
— Na tym polega komizm sytuacji — odparł Raffles.
Nazajutrz rano Tajemniczy Nieznajomy ubrał się starannie.
— Nie czekaj na mnie, Charley — odezwał się do swego przyjaciela. — Nie zapominaj, że masz udać się do urzędu Stanu Cywilnego, gdzie będziesz pełnił funkcje Croftona. Przedstawisz się, jako jego zastępca. Czy wiesz, jakie ciążą na tobie obowiązki?
— Nie mam pojęcia — odparł Charley.
— Zapoznaj się z nimi. Odpowiednie książki znajdziesz w bibliotece...
— Wątpię, czy sobie poradzę... Boję się, że wpadnę...
— Odwagi, Charley. Po południu znajdę się wśród publiczności.
Z tymi słowy Raffles wyszedł. Charley westchnął i zabrał się do roboty. O godzinie w pół do dwunastej Raffles przekroczył próg wytwornie urządzonego mieszkania Minsterhalla.
Drzwi otworzył mu wygalowany lokaj. Baronet wybiegł na jego spotkanie.
— Wielki to dla mnie zaszczyt, że nie odrzucił pan zaproszenia, hrabio — rzekł.
— Sprawiło mi ono prawdziwą przyjemność, baronecie... Już od pierwszego spotkania poczuliśmy do siebie wzajemną sympatię...
Baronet spojrzał nań bystro... Nie wiedział, jak zrozumieć te słowa.
— Tak — mruknął niewyraźnie. — Gdyby nie te fatalne karty...
Raffles machnął ręką.
— Nie warto o tym mówić, — rzekł. — I mnie zdarzają się podobne rzeczy. Należy pomóc fortunie.
— Czyżby? Nie zauważyłem tego u pana — zdziwił się Minsterhall.
— Jestem od pana dużo zręczniejszy...
Raffles usiadł wygodnie w fotelu:
— A więc dziś po południu bierze pan ślub, drogi baronecie? — zapytał Raffles.
— Hm... Mała jest niebrzydka...
— Powiedziałbym nawet: bardzo ładna... bardzo ładna... — odparł Raffles. — Mówiąc szczerze, dziwi mnie, że to poszło tak szybko... O ile pamiętam, — dziewczyna była po słowie z innym.
Baronet zaśmiał się.
— Usunąłem go łatwo... — rzekł. — Jeśli zaś chodzi o pobudzenie jej uczuć do mnie, to już mój sekret...
Raffles udał naiwne zaciekawienie.
— Usunął pan... A więc został zabity?... Znów widzę między nami podobieństwo. Posiadamy wspólne metody działania.
Baronet drgnął.
— Czy... pan już zabił kogo?
— Tak... Jeżeli mi ktoś jest niewygodny, chwytam nóż i... trach...
Raffles poparł swe słowa gestem: jedną ręką chwycił baroneta za kołnierz, drugą przyłożył mu do gardła leżący na biurku nóż do wycinania papieru.
— Ostrożnie, hrabio, ostrożnie... — jęczał przerażony Minsterhall.
Raffles zwolnił go z uścisku. Baronet drżał na całym ciele.
— Tego rodzaju żarty mogą się smutnie skończyć — rzekł, nalewając sobie szampana. — Brak mi pańskiej zimnej krwi... A propos, co pan robi z trupami?
— Palę je — odparł obojętnie Raffles. — Czasami, oprócz noża, używam również trucizny. Najchętniej posługuję się cyjankiem potasu.
Twarz baroneta rozjaśniła się.
— Na tym terenie możemy się zmierzyć — odparł. — Ja również często posługuję się trucizną.
Raffles utkwił w nim zimne spojrzenie.
— A więc i pan sprzątnął z tego świata parę osób?
— O nie, sir. Postępuję inaczej, niż pan. Posiadam bowiem pewną tajemniczą truciznę, pochodzącą z Indii... Działa ona lepiej, niż nóż. Jeśli wleję kropelkę lub dwie do czekolady, szampana, czy też do innego trunku, wówczas ten kto to wypije, przestaje być panem swojej woli. Gdyby pan wypił choćby kropelkę tej trucizny mógłbym panu wmówić, że jest pan cesarzem chińskim.
— To nadzwyczajne — rzekł Raffles. — Jak długo trwa działanie tej trucizny?
— Tylko dwadzieścia cztery godziny.... Po tym trzeba dać powtórną dawkę.
— Czy osoba, stale narkotyzowana, nie wpada w chroniczną chorobę?
— Oczywiście. Po pewnym czasie doprowadza ją to do obłędu.
Raffles gwizdnął przeciągle.
— A więc to tak — rzekł. — Zastosował pan swój środek w domu lorda Clixtona?
— Oczywiście — odparł baronet z uśmiechem — czy pan sądzi, że mógłbym inaczej ustrzelić tę gąskę? Od dwóch tygodni dzięki tej truciźnie znajduje się ona pod moim wpływem.
— Winszuję panu — rzekł się panu wspaniale! Zarabia pan na tym przynajmniej milion franków.
— Półtora miliona — poprawił baronet — a ponadto dostanę za nią jeszcze dwadzieścia tysięcy funtów.
— Jak to? — zapytał Raffles.
— Nie wyobraża pan sobie chyba, że będę się z tą gąską zabawiał przez całe życie.
— Czy i na niej spróbuje pan skuteczności swej trucizny?
— Nie... Staram się wywozić wszystkie małżonki do Buenos Aires.
Raffles zacisnął pięści.
— Doskonały interes — ciągnął łotr, nie zauważywszy wrażenia, jakie słowa jego wywołały na Rafflesie. — Chciałbym panu zaproponować spółkę: pan zawierałby małżeństwa w Paryżu, ja zaś... w Londynie.
Raffles udawał, że się poważnie zastanawia nad tą propozycją.
— Jakich pan ma wspólników? — zapytał wreszcie.
— Doskonałych... Moje przedsiębiorstwo działa szybko i sprawnie. Na przykład córka lorda Clixtona zniknie jeszcze dzisiejszej nocy... Ja również wyjadę i wszyscy będą przekonani, że jesteśmy w podróży poślubnej. Tymczasem ja będę w Brukseli, ona zaś — tu zaśmiał się hałaśliwie — nie będzie potrzebowała zażywać więcej mojej trucizny. Znam pewnego kapitana statku, który za każdym razem, gdy zamierzam skończyć z jakąś kobietą, oczekuje mnie na pokładzie swego skunera na wodach Tamizy w pobliżu arsenału. Dostarczam mu kobiety, marynarz płaci, a ja umywam ręce...
— Czy nie obawia się pan zdrady?
— Nie.
Baron uśmiechnął się i wyciągnął z szuflady biurka perukę, brodę i okulary.
— Widzisz, drogi hrabio, jestem ostrożny. Kapitan nigdy nie widział mnie bez tych akcesoriów.
Minsterhall niedbałym ruchem rzucił je z powrotem do szuflady. Wstał i zbliżył się do szuflady po nową butelkę szampana. W chwili, gdy odwrócił się plecami do swego gościa, Raffles z błyskawiczną szybkością wyciągnął z szuflady perukę i brodę.
— Może jeszcze jeden kieliszek? — zapytał uprzejmie Minsterhall.
Nie domyślał się nawet, że peruka i broda spoczywają w przepaścistej kieszeni Rafflesa.
— Nie, dziękuję — odparł Raffles.
— Ludzie tacy, jak my, powinni się łączyć, aby wspólnie pracować.
Wyciągnął ku mu rękę.
— Starym zwyczajem, niech pan uderzy, dla przybicia umowy — rzekł.
Nastąpiła rzecz dziwna. Raffles uderzył ze wszystkich sił w wyciągniętą dłoń. Ręka baroneta pod wpływem tego uderzenia poczęła puchnąć w oczach.
— I pan to nazywa przybiciem umowy? — syknął Minsterhall, nie mogąc opanować gniewu.
— Czy chce pan, abym pana uderzył raz jeszcze? — zapytał Raffles. — Póki żyję nie widziałem większego od pana łotra, Minsterhall.
Dopiero po tych słowach baronet zorientował jaką postawę zajął wobec niego hrabia de Rockan.
— Łotrze!... Zdrajco!.. Szpiclu!
Raffles wzruszył spokojnie ramionami.
— Nie dotkną mnie pańskie słowa... Nie jestem ani zdrajcą ani szpiclem. Nie jestem również hrabią de Rockan, tak, jak pan nie jest baronetem. Czy chce pan wiedzieć kim jestem naprawdę?
Baronet uśmiechnął się kwaśno.
— Bardzo proszę... Będę przynajmniej wiedział, z kim mam do czynienia.
Ale w tej chwili Minsterhall spojrzał na Tajemniczego Nieznajomego jakoś dziwnie i przenikliwie. Po chwile zbladł i wyjąkał:
— Zgadł pan. Usłyszy pan jeszcze o mnie. Zgodnie z moim zwyczajem powiem z góry, co pana czeka. Pozostaję w Londynie i dziś wieczorem będę obecny na pańskim ślubie.
Minsterhall uśmiechnął się.
— Słowo honoru?
— Słowo honoru
— A więc spotka tam pana poważna przykrość, lordzie Listerze.
— Rozumiem... Ale niech się pan o mnie nie obawia. Chodzi mi tylko o to, aby zdemaskować pana, Minsterhall.
— Mnie?...Raffles pragnie mnie zdemaskować? A to doskonałe...
— Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni...
Zanim Minsterhall zdążył się zorientować, Raffles wymierzył mu potężny cios w podbródek.
Minsterhall zachwiał się i zamknął oczy. Gdy oprzytomniał, Rafflesa już nie było w pokoju. Natychmiast podbiegł do telefonu i połączył się ze Scotland Yardem.
— Hallo, tu Baxter.
— Mówi sir Fryderyk Minsterhall. Pragnę panu zakomunikować ważną wiadomość: dowiedziałem się, że na kolacji, wydanej wieczorem przez lorda Clixtona dla uczczenia zaślubin jego córki, będzie obecny Raffles.
— Raffles? Czy jest pan tego pewien?
— Mogę pana zapewnić słowem honoru.
— A więc doskonale... Przybędę tam z dwunastoma ludźmi.
— Zbyteczne, inspektorze. Sam panu pomogę i wskażę tego człowieka. Niech pan zabierze z sobą tylko jednego pomocnika.
— Dobrze... Do zobaczenia dziś wieczorem!...
Baronet odłożył słuchawkę i zatarł z zadowoleniem ręce.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.